[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wąwóz, do którego zaprowadzili ich Silk i Ce Nedra, znajdował się całkiem
blisko, w górę rzeki. Wypływał z niego niewielki górski strumyk, a gęsty zagajnik
smukłych sosen porastał dno prawie od zbocza do zbocza. Kilkaset sążni jechali
wzdłuż strumyka, nim trafili na polankę w samym środku lasu. Sosny wokół brze-
gów polanki, spychane przez gałęzie dalej rosnących, pochylały się do wewnątrz
i niemal stykały u góry.
Dobre miejsce. Hettar rozejrzał się z aprobatą. Jak je znalazłeś?
To ona. Silk skinął na Ce Nedrę.
Drzewa mi powiedziały wyjaśniła. Młode sosny dużo gadają.
Rozejrzała się z namysłem. Tutaj rozpalimy ognisko. Wskazała miejsce nad
brzegiem potoku, przy górnej granicy polanki. A dalej rozstawimy namioty,
wzdłuż linii drzew. Trzeba ułożyć kamienie wokół ognia, a dookoła uprzątnąć
z ziemi wszystkie gałązki. Płomienie niepokoją drzewa. Obiecały chronić nas od
wiatru pod warunkiem, że będziemy pilnować ognia. Dałam im słowo.
Lekki uśmiech przemknął po jastrzębiej twarzy Hettara.
Nie żartuję! Tupnęła drobną nóżką.
Naturalnie, wasza wysokość Hettar pokłonił się nisko.
Ponieważ inni odnieśli obrażenia, ciężar stawiania namiotów i kopania dołu na
ognisko spadł na barki Silka i Hettara. Ce Nedra dowodziła nimi jak mały generał,
dzwięcznym, stanowczym głosem wydając rozkazy. Najwyrazniej doskonale się
bawiła.
Garion był pewien, że to złudzenie, jednak miał wrażenie, że drzewa odsunęły
się, gdy błysnęły pierwsze płomienie. Po chwili powróciły, by stworzyć ochronny
strop nad polaną. Powstał niepewnie i zaczął zbierać patyki i suche gałęzie na
ognisko.
A teraz rzekła Ce Nedra, sprawnie krzątając się wokół ognia co by-
ście chcieli na kolację?
Pozostali na osłoniętej polanie jeszcze trzy dni, by ranni wojownicy i koń
Mandorallena wrócili do sił po spotkaniu z eldrakiem. Wycieńczenie, które ogar-
nęło Gariona, gdy Ciocia Pol zużyła całą jego energię dla przywołania ducha Po-
ledry, ustąpiło niemal bez śladu po jednej dobrze przespanej nocy. Zarozumiałość
Ce Nedry, pełniącej obowiązki strażniczki ognia, uznał za trudną do zniesienia.
Spędził więc trochę czasu, pomagając Durnikowi wyklepać głębokie wgniece-
nie napierśnika Mandorallena. Potem możliwie dużo czasu spędzał przy koniach.
132
Chociaż jeszcze nigdy nie próbował tresury zwierząt, zaczął uczyć zrebaka kilku
prostych sztuczek. Konik uznał to chyba za zabawne, choć trudno było na dłużej
ściągnąć jego uwagę.
Słabość Durnika, Baraka i Mandorallena była całkiem zrozumiała, lecz głębo-
kie milczenie Belgaratha i jego pozorna obojętność na wszystko bardzo Gariona
martwiły. Starzec jakby zatonął w melancholijnej zadumie, z której nie potrafił
lub nie chciał się wyrwać.
Ciociu Pol zaczął wreszcie Garion, po południu trzeciego dnia. Mu-
sisz coś wymyślić. Niedługo powinniśmy odjechać, a dziadek musi nam wskazy-
wać drogę. W tej chwili nie obchodzi go nawet, gdzie się znajduje.
Ciocia Pol zerknęła na starego czarodzieja. Siedział na kamieniu i wpatrywał
się w płomienie.
Chyba masz słuszność stwierdziła. Chodz ze mną. Poprowadzi-
ła chłopca wokół ogniska i zatrzymała się wprost przed starcem. Dość tego,
ojcze rzuciła surowo. Uważam, że to zupełnie wystarczy.
Odejdz, Polgaro odpowiedział.
Nie, ojcze. Czas, żebyś przestał o tym myśleć i wrócił do rzeczywistości.
To było okrutne, co zrobiłaś, Pol powiedział z wyrzutem.
Wobec mamy? Jej to nie przeszkadzało.
Skąd możesz wiedzieć? Nie znałaś jej. Umarła, kiedy ty się rodziłaś.
A co to ma z tym wspólnego? Spojrzała mu w oczy. Ojcze rzekła
z naciskiem. Ze wszystkich ludzi, ty powinieneś wiedzieć najlepiej, że mama
była osobą o bardzo stanowczym charakterze. Zawsze była przy mnie i doskonale
się znamy.
Spojrzał z powątpiewaniem.
Ma do odegrania swoją rolę, tak samo jak my wszyscy. Gdybyś uważał
trochę przez te wszystkie lata, dawno byś sobie zdał sprawę, że tak naprawdę ona
wcale nie odeszła.
Starzec rozejrzał się z wyraznym poczuciem winy.
Tak właśnie stwierdziła ciocia Pol z cieniem zaledwie złośliwości.
Naprawdę powinieneś się lepiej zachowywać. Mama była wyjątkowo tolerancyj-
na, ale czasami naprawdę się na ciebie złościła.
Belgarath chrząknął z zakłopotaniem.
A teraz pora już, żebyś wziął się w garść i przestał nad sobą rozczulać.
Zmrużył oczy.
Nie jesteś sprawiedliwa, Polgaro zauważył.
Nie mam czasu na sprawiedliwość, ojcze.
Ale dlaczego wybrałaś akurat taką postać? zapytał z nutką goryczy.
To nie ja, ojcze. To ona. W końcu dla niej była to postać naturalna.
Prawie o tym zapomniałem. Zadumał się.
Ona nie.
133
Starzec uniósł głowę i wyprostował ramiona.
Znajdzie się tu coś do jedzenia? zapytał nagle.
Księżniczka gotowała ostrzegł Garion. Może lepiej się zastanów,
zanim spróbujesz tego, do czego przyłożyła rękę.
Następnego ranka, pod ciągle grożącym śnieżycą niebem, zwinęli namioty,
spakowali ekwipunek i ruszyli brzegiem strumyka do doliny.
Podziękowałaś drzewom, kochanie? spytała księżniczkę ciocia Pol.
Tak, lady Polgaro. Tuż przed odjazdem.
To ładnie.
Przez kolejne dwa dni pogoda była niepewna. Wreszcie zawieja rozszalała się
z pełną mocą. Zbliżali się już do szczytu dziwnie podobnego do piramidy. Spadzi-
ste zbocza były gładkie i wznosiły się stromo wśród śnieżnych wirów. Zdawało
się, że nie ma tam żadnych przypadkowych nieregularności, jak na stokach oko-
licznych gór. Garion wprawdzie odepchnął tę myśl, ale mimo to nie mógł się po-
zbyć wrażenia, iż dziwnie kanciasty szczyt został w jakiś sposób skonstruowany,
że ten kształt jest wynikiem świadomego działania.
Prolgu oświadczył Belgarath, wyciągając rękę. Drugą przytrzymywał
rozwiany płaszcz.
Jak się tam dostaniemy? zapytał Silk. Spoglądał na strome ściany, led-
wie widoczne wśród śnieżycy.
Jest droga wyjaśnił starzec. Zaczyna się tam. Wskazał ogromny
stos kamieni.
W takim razie pospieszmy się, Belgaracie wtrącił Barak. Pogoda się
raczej nie poprawi.
Czarodziej skinął głową i wyjechał na czoło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]