[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z Wisłą . Z wdzięczności przynieśli mi podwójną kolację i dwie porcje lodów pin-
gwin .
Można powiedzieć, że byliśmy na przyjacielskiej stopie, bo przyjaciół poznaje się
w biedzie.
Tym razem nie spałem ani pod gwiazdami, ani w namiocie, ani na sianie, lecz kom-
fortowo na tapczanie miłego milicjanta. Morowy chłop. Sam pościelił sobie na skła-
danym łóżku polowym, a mnie, jako kuzyna Franka Szajby, położył na honorowym
miejscu. Nie chciałem się na to zgodzić, bo przecież nie wypadało. Ale on powiedział
bez ogródek: Zpij, Poldek. Mnie tam wszystko jedno. Przynajmniej przypomnę sobie
dobre lata, kiedy byłem w szkole milicyjnej . Nie mogłem mu odmówić tej przyjemno-
ści,
A rano naradzaliśmy się na posterunku, co i jak ze mną będzie. Komunikat przewi-
dywał, że w razie odnalezienia mnie należy zgubę odtransportować do Warszawy. Wy-
tłumaczyłem im jednak, że Międzywodzie jest dużo bliżej i nie wypada narażać skarbu
336
państwa na niepotrzebne wydawanie pieniędzy. Postanowiliśmy jechać pociągiem do
Kamienia Pomorskiego, a stamtąd pchnąć się autobusem do mamy.
W ten sposób po dniach szumnej włóczęgi autostopowej jechałem najlegalniej
w świecie pociągiem w towarzystwie obywatela kaprala Jana Mazanka. Zapomniałem
zaznaczyć, że obywatel Jan Mazanek miał zabójczy czarny wąsik. Winien więc przy-
nieść mi szczęście.
Jechaliśmy przez piękną ziemię Zachodniego Pomorza. Z okna pociągu oglądaliśmy
okolice: zielone lasy, wesołe zagajniki, rozległe łany żyta i jęczmienia, a nawet rzepaku,
chociaż do tej pory nie wiedziałem o istnieniu tej pożytecznej rośliny.
Zaraz po pierwszej stacji za Kołobrzegiem do naszego przedziału weszła paniu-
sia. W ręku koszyczek, na głowie czarny kapelusik z białym piórkiem, cała w czerni,
a twarz starej owcy. I wścibskie oczka za grubymi szkłami okularów. Rozejrzała się po
kątach, chrząknęła, usiadła. A gdy usiadła, zaraz zaczęła nas świdrować tymi wścib-
skimi oczkami. Widać było, że ją język swędzi, bo chrząkała, jakby chciała przełknąć
słowa, których jeszcze nie wypowiedziała.
Naraz ni stąd, ni zowąd zaczęła:
337
Aadna pogoda, prawda?
Istotnie, pogoda była wspaniała, nawet nie trzeba było o tym wspominać.
I będzie urodzaj na jabłka dodała po chwili.
Na jabłka i na śliwki wtrącił obywatel kapral.
Na jej owczej twarzy pojawił się podejrzany uśmiech. Zerknęła najpierw na kaprala,
potem na mnie, chrząknęła. Nagle zwróciła się do mnie:
A coś ty, kochaneczku, przeskrobał?
Popatrzyłem na kaprala, gdyż sam nie chciałem wyłuszczać spraw urzędowych.
Obywatel Mazanek mrugnął do mnie porozumiewawczo.
A nic powiedział od niechcenia. To mój siostrzeniec. Wiozę go na kolonie
do Kamienia.
Na pomarszczonej twarzy paniusi pojawił się grymas rozczarowania.
Taak. . . wyszeptała. A ja myślałam, że pan go eskortuje. Bo to różnie
bywa.
Tak przyznał kapral rozmaicie bywa.
A pan ma dzieci? zapytała nagle z błyskiem w oczach.
338
Broń Boże.
Jak to, przecież pan już powinien mieć.
Nie mogę mieć, skoro jestem jeszcze kawalerem.
Skrzywiła się z niesmakiem.
W pańskim wieku powinien pan już dawno ożenić się i w ogóle.
Przepraszam, co w ogóle?
W ogóle dziwię się, że pan sobie tak lekko traktuje. I w ogóle dzisiejsze pokolenie
to nie to, mój panie, co dawniej. . . Dawniej ludzie się żenili i mieli dzieci. A pan sobie
lekceważy.
Mój miły opiekun wzruszył tylko ramionami. Aadna historia pomyślałem.
Zaczęło się o pogodzie, a skończy się nie wiadomo na czym. I w ogóle co ta paniusia
sobie wyobraża? Ona tymczasem poprawiła okulary, wytarła nos i dalej gadać:
Dzisiaj wszyscy sobie lekceważą. . . Ten młody człowiek wskazała na mnie
jedzie na kolonie, a nie umył sobie uszu. A pan mu na to pozwala. I co z niego wyrośnie?
339
Zostawiliśmy pytanie bez odpowiedzi. Kto bowiem mógł wiedzieć, co ze mnie wy-
rośnie? Myślałem, że paniusia umilknie, ale gdzie tam. Była bardzo rozmowna. Prze-
świdrowała mnie wścibskimi oczkami i powiedziała z przekąsem:
Coś mi się widzi, kochaneczku, że ty jednak nie na kolonie, bo bez bagażu.
Przyznaj no się, coś przeskrobał?
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby zaspokoić jej ciekawość. Mrugnąłem do
milicjanta, wzruszyłem ramionami i wyrąbałem:
Nic takiego. . . ukradłem samochód.
W imię Ojca i Syna. . . od razu wiedziałam, że coś takiego. Czyś ty się, kocha-
neczku, zastanowił, co robisz?
To się wie. Obmyśliliśmy to cybernetycznie. Cały gang pracował nad planem.
Zwięci pańscy, toś ty należał do gangu?
Tak, proszę pani, do gangu zezowatego Ziutka. Specjalizowaliśmy się w kradzie-
ży luksusowych samochodów.
Kochaneczku zawołała załamując ręce i ty o tym mówisz tak spokojnie.
Mówię, bo pani koniecznie chciała.
340
Tak, kochaneczku, a jaki to był samochód?
Rolls-royce z ambasady pakistańskiej. Najnowszy typ. Skromnie licząc za sto
tysięcy dolarów.
Jezus, Maria. . . za sto tysięcy, mówisz?
Nie licząc walizki ambasadora, w której były skarby maharadży Pendżabu.
Skarby maharadży przeżegnała się dwukrotnie. Jakie skarby, kochaneczku?
Jakie skarby?
A nic takiego. . . Trochę brylantów, jedna kolia z pereł, diadem maharini i akcje
Banku Rotschilda.
Czy to możliwe? westchnęła. Spojrzała pytająco na obywatela kaprala.
A pan mówił, że na kolonie.
Roześmiał się zdrowo.
A pani we wszystko uwierzyła.
Myślałem, że go zabije jadowitym spojrzeniem. Popsuł jej całą zabawę. Była pewna,
że ma przed sobą młodocianego gangstera, a tu takie rozczarowanie. Chwilę prychała
nie mogąc złapać tchu, a potem zawołała:
341
Mógłby pan być trochę uprzejmiejszy. Zmieje się pan ze mnie, a tymczasem ma
pan popsutą dwunastkę.
Dwunastkę? zdziwił się.
Tak, mój panie, trzonowy ząb. Mogę panu dać adres dentystki w Kołobrzegu.
Wyrywa bezboleśnie. Nawet się pan nie obejrzy. Pewno panu bardzo dokucza?
Obywatel kapral złapał się momentalnie za szczękę. Zdawało się, że wścibska pa-
niusia z zemsty sprowadziła na niego ból zęba.
Trzeba płukać wodą utlenioną, a dziurę zatkać watką ze spirytusem dodała.
I koniecznie iść do dentystki.
Skąd pani wie, że mam zepsuty ząb?
A. . . widziałam, gdy pan się śmiał ze mnie. Adres dentystki: Morska siedemna-
ście, drugie piętro. I powinien pan odwiedzić okulistę. Ma pan przekrwione spojówki.
Najlepszy Byrski, w przychodni na Bolesława Chrobrego. I w ogóle nie dba pan o swoje
zdrowie. Jestem pewna, że u pana coś nie w porządku z wątrobą. Trzeba zrobić analizę
moczu. Najlepiej w przychodni na Bohaterów Westerplatte. Ile pan ma lat?
Obywatel kapral tak się przejął analizą moczu, że wyrecytował bez zająkania:
342
Dwadzieścia osiem kończę we wrześniu.
Paniusia uśmiechnęła się z politowaniem.
A mnie stuknęła sześćdziesiątka i, dzięki Bogu, mam jeszcze wszystkie zęby.
A wątrobę zdrową, że ho, ho. . . Zobaczy pan, że jeszcze pana przeżyję.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]