[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Wybacz, że tak mówię, ale to dlatego, że nosicie zbroje. Ta stal tak was
odgradza od świata, że utraciliście zainteresowanie dla spraw naprawdę ważnych
 łupów, niewiast i koni. W tym tkwi wasza słabość, panie rycerzu.
 To jest słabość, domi  przyznał Sparhawk  ale zrozum, składają się na
to stulecia tradycji.
 Nie mam nic przeciwko tradycji, dopóki nie zacznie mi przeszkadzać
w ważnych sprawach.
 Będę to miał na uwadze, domi. Tam są nasze namioty. Pan Tynian ucieszy
się na twój widok.
Sparhawk podążył za thalezyjskim wartownikiem do miejsca, w którym uwią-
zano konie. Udając, że sprawdza Faranowi podkowy, z uwagą przypatrywał się
otoczeniu obozowiska. Tak jak wcześniej zauważył, dookoła jezdziło kilkunastu
żołnierzy.
 Po co tyle patroli?  zapytał Thalezyjczyka.
 Pelozyjscy rekruci nie palą się do wojaczki, dostojny panie  odpowie-
dział wojownik.  Przecież nie po to trudziliśmy się zbierając ich, aby nam w no-
cy uciekli.
 Rozumiem  rzekł Sparhawk.  Możemy wracać.
Patrole Warguna znacznie komplikowały sprawę, nie wspominając już
o dwóch wartownikach przed ich namiotem. Ghwerig wraz z Bhelliomem odda-
lał się coraz bardziej i Sparhawk niewiele mógł na to poradzić. Wiedział, że sam,
używając przemocy i magii, mógłby uciec z obozu, ale cóż by tym osiągnął? Miał
nikłe szanse wytropienia uciekającego trolla bez pomocy małej Flecik. Gdyby za-
brał dziewczynkę ze sobą, nie mając u boku przyjaciół, niepotrzebnie narażałby
jej życie. Musiał wymyślić coś innego.
250
Idąc za wojownikiem thalezyjskim mijał właśnie namiot rekrutów z Pelosii,
gdy ujrzał znajomą twarz,
 Czy to ty, Occudo?  zapytał z niedowierzaniem.
Mężczyzna o długiej twarzy i zapadniętych policzkach, odziany w gruby ka-
ftan z byczej skóry, wstał z szacunkiem. Nie wyglądał na specjalnie uszczęśliwio-
nego spotkaniem w tym miejscu.
 Niestety tak, dostojny panie  powiedział.
 Co się stało? Co skłoniło cię do opuszczenia hrabiego Ghaska?
Occuda spojrzał na człowieka, z którym dzielił namiot.
 Czy moglibyśmy porozmawiać o tym na osobności, dostojny panie?
 Oczywiście, Occudo.
 Pozwól tu, dostojny panie.
 Będę w zasięgu wzroku  zapowiedział Sparhawk eskortującemu go Tha-
lezyjczykowi. Obaj z Occudą oddalili się od namiotu i przystanęli w pobliżu za-
gajnika młodych sosenek, rosnących tak blisko siebie, że niepodobieństwem było,
by ktoś rozbił wśród nich swój namiot.
 Hrabia zachorował, dostojny panie  powiedział ze smutkiem Occuda.
 I zostawiłeś go samego z tą szaloną białogłową? Occudo, zawiodłem się na
tobie.
 Sytuacja się zmieniła, dostojny panie.
 To znaczy?
 Hrabianka Bellina nie żyje.
 Co się jej stało?
 Zabiłem ją. Nie mogłem wytrzymać jej bezustannych wrzasków. Początko-
wo zioła zalecone przez panią Sephrenię nieco ją uspokoiły, ale wkrótce przestały.
Próbowałem zwiększyć dawkę, ale bez większych rezultatów. A potem, gdy pew-
nej nocy wsuwałem jej wieczerzę przez ten otwór w murze, ujrzałem ją. Wyła,
z ust toczyła pianę niczym wściekły pies. Najwyrazniej cierpiała niewysłowione
męki. Wtedy zdecydowałem, że przerwę jej cierpienia.
 Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że może do tego dojść  rzekł Spar-
hawk grobowym głosem.
 Nie mogłem się zmusić, aby ją zarżnąć. Zioła już jej nie uspokajały. Dzia-
łała jednak jeszcze psianka. Przestała krzyczeć zaraz potem, jak jej to podałem.
 W oczach Occudy pojawiły się łzy.  Wziąłem młot i zrobiłem dziurę w ścia-
nie wieży. Potem uczyniłem swoim toporem to, co mi zaleciłeś. Nigdy w życiu
nie wykonałem równie trudnego zadania. Zawinąłem jej ciało w płótno i wynio-
słem poza mury zamku. Tam ją pogrzebałem. Po tym, co uczyniłem, nie mógłbym
spojrzeć hrabiemu w oczy. Zostawiłem mu list, w którym wyznałem swą zbrod-
nię, i udałem się do leżącej niedaleko zamku osady traczy. Tam nająłem służbę,
która miała zatroszczyć się o hrabiego. A chociaż zapewniałem ich, że nie grozi
im już żadne niebezpieczeństwo, musiałem zapłacić podwójnie, zanim zgodzili
251
się pojechać do zamku. Potem opuściłem Ghasek i wstąpiłem do armii. Mam na-
dzieję, że wkrótce zaczną się walki. Moje życie nie ma już sensu. Pragnę jedynie
umrzeć.
 Zrobiłeś to, co musiałeś, Occudo.
 Być może, ale straszliwy ciężar przytłacza mą duszę.
 Chodz ze mną  zdecydował Sparhawk w jednej chwili.
 Dokąd, dostojny panie?
 Do Bergstena, patriarchy Emsatu.
 Nie mogę stanąć przed obliczem wysokiego dostojnika Kościoła z rękoma
zbroczonymi krwią hrabianki Belliny.
 Bergsten jest Thalezyjczykiem. Nie przypuszczam, aby był zbyt wrażliwy.
 Sparhawk zwrócił się do eskortującego go wartownika.  Musimy zobaczyć
się z patriarchą Emsatu. Zaprowadz nas do niego.
 Wedle rozkazu, dostojny panie.
Wartownik powiódł ich przez obozowisko do namiotu patriarchy. W świetle
świec rysy twarzy Bergstena sprawiały szczególnie thalezyjskie wrażenie. Miał
grube, krzaczaste brwi, szerokie, wystające kości policzkowe i mocno zaryso-
wane szczęki. Nadal nosił kolczugę, aczkolwiek zdjął zdobny rogami ogra hełm
i odstawił w kąt swój straszliwy topór.
 Wasza świątobliwość  Sparhawk ukłonił się  mój przyjaciel ma pro-
blem natury duchowej. Czy nie zechciałbyś mu pomóc?
 To moje posłannictwo, dostojny panie Sparhawku  odparł patriarcha Em-
satu.
 Dziękuję waszej świątobliwości. Occuda był niegdyś mnichem. Potem
wstąpił na służbę do hrabiego z północy Pelosii. Siostra hrabiego stała się
wyznawczynią kultu zła i zaczęła odprawiać bezecne rytuały, dające jej moc.
Ofiarami w nich byli ludzie.
Bergsten otworzył szeroko oczy.
 Kiedy w końcu pozbawiono ją mocy  ciągnął dalej Sparhawk  osza-
lała i jej brat był zmuszony trzymać ją w odosobnieniu. Occuda opiekował się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •