[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na nią tak groznie, że aż się skuliła, żeby znalezć się jak najdalej od niego.
- Co ty tak zadzierasz nosa? - burknął. - Stanęłaś na własnych nogach i przewróciło ci się w głowie, co? Ta
starucha jest tobą oczarowana, tak samo jak jej bratanek, jaśnie wielmożny pan hrabia. Och tak, naturalnie -
mruknął pogardliwie w odpowiedzi na oburzone syknięcie Alison. - Widzę, jak on na ciebie patrzy. Zachciało ci
się zostać kochanicą bogatego pana, co?
- Jack! - wykrzyknęła w gniewie. Boże, czyżby to był człowiek, któremu Beth poświęciła swoje życie? Była
pewna, że gdyby cztery lata temu poznała go od tej strony, pozwoliłaby mu gnić w więzieniu za kradzież i
spróbowałaby inaczej pomóc przyjaciółce.
Widząc potępienie w jej oczach, Jack zaczerwienił się i niespokojnie poruszył na ławce.
- Przepraszam - wymamrotał. - Nie powinienem był stracić panowania nad sobą. To przez te kłopoty. Po prostu
nie wie pani, co to znaczy żyć w ciągłej panice.
- Rozumiem, Jack. Zwietnie znam to uczucie, odkąd wygrałam dla pana cztery tysiące funtów, dlatego nie mam
zamiaru pogrążać się jeszcze bardziej.
Jack westchnął.
- Chyba rozumiem. - Parsknął śmieszkiem. - Nie wiem, czemu spodziewałem się, że zareaguje pani inaczej. -
Znowu westchnął, wyprostował ramiona i spojrzał na nią zdecydowanie. - Ale jak nie, to przyszedł czas na mojego
asa. Naprawdę mi przykro, Alison, lecz muszę tak postąpić. Jeśli nie spełni pani mojej prośby, to powiem
Marchfordowi, że jest pani tajemniczą Lissą Reynard, i że to pani spowodowała śmierć jego brata i bratowej, a z
tego, co słyszałem, również ojca.
Alison czuła, jak kamienieje. Serce chyba jej stanęło. Ogarnęło i lodowate zimno. Senny koszmar stał się
rzeczywistością.
- Przecież to nieprawda - szepnęła zdrętwiałymi wargami.
- Nie oszukiwała pani, pozbawiając Susannah Brent jej pieniędzy na drobne wydatki? - Zachichotał ponuro. - No,
może rzeczywiście nie, ale to nie ma znaczenia. Lord Marchford uważa inaczej. Ma pani małą szansę usidlić go
jako swojego protektora, jeśli dowie się, kim naprawdę pani jest.
- Boże, Jack. - Było jej duszno. - Nie myśli pan chyba... - Uświadomiła sobie, że nie ma sensu niczemu
zaprzeczać. Dla takiego człowieka fakt, że lord Marchford zwrócił uwagę na osobę niższego stanu, mógł oznaczać
tylko jedno.
- Poza tym - ciągnął obojętnie Jack - słyszałem, że lord Marchford poprzysiągł Lissie Reynard straszliwą zemstę.
Co prawda już się nie stawia nagich kobiet pod pręgierzem, ale nie zdziwiłbym się, gdyby Marchford miał na myśli
coś równie nieprzyjemnego. Będzie pani miała szczęście, jeśli skończy się to więzieniem albo banicją.
Alison zachłysnęła się powietrzem. Ogarnęła ją trwoga.
- Przecież nie złamałam prawa! - wykrzyknęła.
Jack parsknął pogardliwie.
- Chyba nie sądzi pani, że to ma znaczenie. Marchford jest bogatym i wpływowym człowiekiem. Jednym
pstryknięciem palców może sprawić, że znajdą się odpowiednie zarzuty.
- Nie zrobi tego - szepnęła, śmiertelnie przerażona.
- Czemu nie? Miał całe życie, żeby przyzwyczaić się do swoich przywilejów. Ludzie tańczą tak, jak on im gra, a
kto nie chce, słono za to płaci. Marchford uważa, że wyrządziła mu pani wielką krzywdę, a dla kogoś takiego jak
on jest to wystarczający powód do brutalnej zemsty.
Alison przez chwilę siedziała w milczeniu. Marchforda widziała w zgoła innym świetle, ale co do jednego
Crawford miał rację. Jeśli hrabiemu nadarzy się okazja, ukarze ją za domniemaną winę, a to istotnie może
oznaczać więzienie albo banicję.
42
Popatrzyła na czubki palców. Panika ogarniała ją coraz gwałtowniej. Chaotyczne myśli przemykały jej przez
głowę jedna za drugą, ale wyjścia dla siebie nie widziała. Chwilowo była w mocy Jacka.
- No, więc dobrze, Jack - szepnęła. - Dam panu te przeklęte pięćset funtów.
Crawford wydał przeciągłe westchnienie.
- Grzeczna z ciebie panna, Alison. Wiedziałem, że zrozumiesz mój punkt widzenia. Jak powiedziałem, mam na
zwrot pieniędzy trzy tygodnie i ani dnia więcej. Im wcześniej zapłacę, tym dla mnie lepiej. - Zatarł dłonie z miną
człowieka zadowolonego z wykonanej pracy. - Za dzień albo dwa przyjdę na Royal Crescent dowiedzieć się, jak ci
idzie.
- Nie! - Alison pomyślała o Meg i błysku w jej oczach, gdy mówiła o Jacku. - Wykluczone! Wprawdzie trudno to
panu zrozumieć, ale nie lubię pana i nie życzę sobie mieć z panem do czynienia więcej, niż to konieczne. Kiedy
zdobędę pieniądze, to po pana poślę.
Jack gniewnie wykrzywił twarz, ale prawie natychmiast uśmiechnął się z zadowoleniem.
- A jak mnie pani zamierza powstrzymać, moja miła? Lady Edith uważa, że jestem uroczy, a jeśli chodzi o jej
słodką bratanicę, to śmiem twierdzić, że przewraca za mną oczami.
Alison gniewnie syknęła. Stanęła przed nim, zacisnęła dłonie w pięści i powiedziała złowieszczo:
- Jeśli spróbuje pan choć mrugnąć do Meg, to koniec z naszą umową.
Jack uśmiechnął się lekceważąco.
- Spokojnie, moja miła. Nie musi pani się tak jeżyć. Tylko żartowałem.
- Ale ja nie. Niech pan uważa, Jack.
Przestał się uśmiechać, zmrużył oczy.
- Nie wydaje mi się, żeby była pani władna stawiać mi warunki... Liso. - Sprężystym ruchem wstał, uniósł jej
dłoń do ust i ucałował palce. - Może pani iść. I proszę pamiętać: im szybciej przyniesie mi pani te pięćset funtów,
tym szybciej się pani mnie pozbędzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •