[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pouczające? Mogłaby przysiąc, że jej rodzina zupełnie go oczarowała! %7łe stracił dla
niej głowę! Sama musiała przyznać, że ma wspaniałą rodzinę. Stało się to dla niej jasne
zwłaszcza teraz, po wyjezdzie.
- Przepraszam, widocznie zle cię zrozumiałam.
- Mówiłem ci, że nie interesuje mnie poważny związek. Jeśli chcesz się przestać ze
mną spotykać, to w porządku. Ale prawdę mówiąc, szkoda tego wszystkiego, czego
moglibyśmy jeszcze spróbować...
- Wbił w nią wzrok. - Chyba że ty sobie nie radzisz?
- Przykro mi, ale rzeczywiście sobie nie poradzę - westchnęła. - Musimy się przestać
spotykać.
Cos błysnęło w jego oczach. Gniew albo cierpienie, pomyślała. Za bardzo pochłaniały
ją własne emocje, żeby jeszcze wnikać w to, co on czuł. Siedzieli obok siebie w milczeniu.
Kiedy taksówka zatrzymała się przed jej blokiem, pożegnała go sucho. I dopiero kiedy
próbowała zapłacić za taksówkę, złapał jej rękę, aż zabolało, i warknął: Nie!".
Nie chciała się z nim spierać. Wysiadła i pobiegła w stronę budynku.
Koniec. Linc wypuścił ze świstem powietrze z płuc i oparł się o siedzenie. Wciąż nie
mógł uwierzyć w to, że Trudy tak nagle zniknęła z jego życia. Nie, pewnie zaraz obudzi się
na tym ciasnym łóżku w Kansas i okaże się, że to był tylko senny koszmar.
W ciągu następnych dwóch tygodni Linc dzielił swój czas między pracę, kort tenisowy i
siłownię. Grał zwykle z Tomem, któremu nie pozwalał mówić o Trudy. Niestety, przyjaciel
nie miał zbyt wiele czasu, więc Linc szukał nowych przeciwników. Bezwstydnie zagadywał
nieznanych graczy. Pod koniec drugiego tygodnia był już tak dobry, że wszyscy bali się z nim
grać.
Dlatego na sobotę i niedzielę przerzucił się na siłownię. wiczył tak zaciekle, że nawet
trener radził mu, żeby dał spokój. Ciekawe, czy chodziło mu o jego dobro, czy o całość
klubowego sprzętu? W końcu na niedzielę wieczorem wyciągnął Toma na kolejny mecz.
W poniedziałek rano wpadła do niego do pracy rozzłoszczona Meg.
- Dość tego! - Zamknęła drzwi i położyła ręce na biodrach. - Zabijesz mi męża.
Przecież jest twoim najlepszym przyjacielem!
Linc wstał i uśmiechnął się do niej.
- Też się cieszę, że cię widzę - powiedział. Tylko pokręciła głową.
- Co się z tobą dzieje? Myślisz, że wszystkie te sportowe wyczyny coś ci dadzą?!
- Tak, zdrowie i tężyznę fizyczną - odparł.
- Raczej połamane kości - parsknęła. - Wiem, co cię gryzie, tylko nie rozumiem,
dlaczego nie próbujesz pogadać z Trudy.
- A niby po co? - Skrzywił się. - Wiem, że nie chce mnie więcej widzieć. Sama mi to
powiedziała.
- A ty jej uwierzyłeś? - spytała z niedowierzaniem.
- Jasne, Dlaczego nie.
Meg rozejrzała się dookoła i opadła na skórzane krzesło z poręczami.
- Pozwolisz, że usiądę. Musimy porozmawiać.
Rozdział dziewiętnasty
Po ośmiu beznadziejnych randkach z ośmioma beznadziejnymi facetami Trudy była
zupełnie zniechęcona. Gdzie się podziali wspaniali nowojorscy mężczyzni? Każdy z jej
wybranych wydawał się atrakcyjny, ale już po pierwszej spędzonej razem godzinie wiedziała,
że to nie to. Ich oczy nie były tak niebieskie jak Linca, a ramiona nie tak szerokie. Nie mieli
poczucia humoru albo śmiali się z każdej bzdury. Gadali bez przerwy o sobie albo milczeli
jak zaklęci.
Trudy nie mogła się nawet zdobyć na to, żeby któregoś pocałować, nie mówiąc już o
zapraszaniu do swego mieszkania. Dlatego jej łóżko wciąż stygło. Meg starała się ją
namówić, żeby zadzwoniła do Linca i zaprosiła go do siebie, ale Trudy była na to zbyt
dumna. Poza tym w grę wchodziło coś jeszcze. Doskonale wiedziała, że sam seks jej nie
wystarczy, a ona naprawdę nie zamierzała jeszcze wychodzić za mąż.
Sny o małżeństwie prześladowały ją jednak coraz częściej. Chętnie nazwałaby je
koszmarami, gdyby nie to, że czuła się w nich... zupełnie dobrze. Wiedziała jednak, że to nic
nie znaczy. I cóż z tego, że czuła się coraz bardziej samotna w swoim mieszkaniu? Co z tego,
że patrzyła z rosnącą zazdrością na Meg i Toma?
Kiedy w poniedziałek wieczorem zadzwonił telefon, miała nadzieję, że to nie żaden z
tych matołów, z którymi się ostatnio umawiała. W Nowym Jorku był tylko jeden mężczyzna,
z którym by chętnie pogadała...
- Cześć, Trudy. Jak się miewasz?
- Cześć, Linc - szepnęła tylko.
Zamilkli na chwilę. Trudy zastanawiała się, dlaczego dzwoni, i do głowy przychodził
jej tylko jeden powód. W tej chwili gotowa jednak była zgodzić się na wszystko.
- Chciałem... - chrząknął - chciałem zapytać, czy możesz zwrócić mój skórzany
płaszcz?
Poczuła się dogłębnie rozczarowana. Więc chodziło mu tylko o płaszcz. Już wcześniej
zastanawiała się, czy go nie zwrócić, ale jakoś nie mogła. Ten płaszcz znaczył dla niej zbyt
wiele. Był praktycznie jedyną pamiątką, jaka jej została po Lincu. No, niezupełnie...
- A co ze stolikiem i krzesłami? - spytała, nie mogąc ukryć sarkazmu. - Też mam je
oddać?
- Nie, możesz to wszystko zatrzymać. Na zawsze. - Jeszcze jedno chrząknięcie. - Ale
potrzebuję płaszcza.
- Dobrze. - Odda go tak, żeby się z nim nie spotkać. - Przekażę go Meg i Tom
przyniesie ci go do pracy.
- Nie chcę tak długo czekać. Czy mogłabyś przywiezć mi go dzisiaj?
- Dzisiaj? - Cóż to za żądania?
- Tak, najszybciej, jak to tylko możliwe - rzekł ostrym tonem.
Skrzywiła się z niesmakiem. Wstrętny despota! Teraz przynajmniej widzi, że dobrze
zrobiła, rozstając się z nim przy pierwszej okazji.
- Dobrze, zaraz ci go przywiozę. - Na szczęście nie dodała wasza wysokość". Nie
chciała, żeby wiedział, jak bardzo zdołał ją zdenerwować. - Cześć.
Odłożyła z trzaskiem telefon i przeszła zamaszystym krokiem do garderoby. Wydobyła
płaszcz z szafy. Dopiero wtedy trochę się uspokoiła i zaczęła rozmyślać nad całą sytuacją. To
[ Pobierz całość w formacie PDF ]