[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tych sprawach było dla ciebie bardzo trudne.
- Tak. Ale...
- Co?
- Teraz chyba spodziewam się pytań. O chorobę mojej matki. O to, jak to jest żyć z...
szaloną osobą. O konkretne wypadki. Szczegóły śmierci mojego brata.
- Nie musisz mi teraz o tym mówić. Ani teraz, ani może nawet nigdy. Mam tylko
jedno pytanie.
Westchnęła. - Jakie?
- Czy wszystkie kobiety w twojej rodzinie noszą imiona zaczynające się na literę
D"?
Zaśmiała się i trochę rozluzniła. Jak to możliwe, że Alec wywoływał w niej tyle
emocji, a jednocześnie sprawiał, że czuła się tak dobrze?
- Tak. Zapominam, że to dziwi innych ludzi. Podobno moja praprababcia
zapoczątkowała tę tradycję. To głupie.
- Nie. Całkiem słodkie.
Przekrzywiła głowę, spoglądając mu w twarz.
- Jesteś dziwnym człowiekiem, Alecu Walkerze.
- Słyszę to nie pierwszy raz. I nie ostatni. To mi nie przeszkadza. Z natury jestem
buntownikiem.
Z jego wpółprzymkniętych oczu wyzierał ten piękny błękit, który zapierał jej dech w
piersi. Był tak diabelnie przystojny... zbyt przystojny.
- Wyczułam to już w momencie, gdy ujrzałam cię po raz pierwszy - zdradziła mu.
- Ja w tobie też. Nie jesteś zwyczajną kobietą.
- Cóż, dzięki.
- Dla mnie to coś pozytywnego. Lubię to w tobie. Podoba mi się twój twórczy umysł.
I tajemnicza aura.
- Wcale nie chcę być tajemnicza. Po prostu cenię sobie... prywatność.
- Podobnie jak ja. Ludzie tacy jak ty i ja skrywają pewne rzeczy.
- Nie lubię afiszować się swoimi problemami. Nie chcę, żeby ktoś mi współczuł.
- Bo to sprawia, że czujesz się krucha i słaba.
- Tak. W tej chwili, leżąc tutaj, opowiadając ci o sobie, czuję się bardziej krucha, niż
kiedy uprawiamy seks, wymierzasz mi klapsy... Bardziej krucha niż w każdej innej
sytuacji.
- To dobrze. Chcę, żebyś się otworzyła przede mną. Im bardziej, tym lepiej.
- Bo na tym polega bycie dobrym Dominem?
- Tak. Być może. - Przeczesał dłonią włosy. - A może to nie jest jedyny powód.
- Czy to sprawia, że czujesz się kruchy, Alec? - zapytała cichym głosem. - Przyznanie
się do tego? Skinął głową, przytknął ich splecione dłonie do swojej klatki piersiowej i
pogłaskał jej palce.
- Tak. Nie lubię w ten sposób o tym myśleć, ale tak.
- Co prawda nie jestem ekspertką, ale gdzieś czytałam, że taki układ powinien być
pouczającym doświadczeniem dla obu stron. Mam na myśli układ pomiędzy osobą
dominującą i uległą. To przecież polega na wymianie energii, na zamianie ról.
Prawda?
- Tak, oczywiście.
- Może więc czegoś się ode mnie nauczysz? To nie może być obustronny układ, skoro
nic z niego nie wyniesiesz. Tu nie może chodzić tylko o to, żebyś to ty zawsze
sprawował kontrolę. To musi działać w obie strony, prawda? Dół", osoba uległa, też
ma pewną władzę.
I nie chodzi mi tylko o to, że ma prawo w każdej chwili powiedzieć stop". Czytałam
o tym, ale dopiero teraz to wszystko zrozumiałam. Alec milczał przez chwilę.
Wreszcie się odezwał:
- Uwierz mi, że nie sprawia mi przyjemności przyznawanie się do słabości,
jakakolwiek by ona była. Ale masz rację. Może dlatego to mnie blokuje. Jako
Domina. Jako człowieka. Nie lubię za bardzo tego analizować. To wywołuje we mnie
uczucie dyskomfortu.
- Czy w BDSM nie chodzi między innymi o to, by przesuwać swoje granice?
Wykraczać poza sferę, w której czujemy się bezpieczni?
- Och, w tej chwili jestem poza nią, i to bardzo.
- Ja też.
- A mimo to jesteś tutaj ze mną. Opowiadasz mi o sprawach, o których nie chcesz
mówić.
Skinęła głową.
- Tak. I nawet nie wiem dlaczego. Może to, co robimy w trakcie seksu, trochę mnie...
otworzyło.
- Tak to powinno działać.
- Ale nie na ciebie?
Uśmiechnął się, a raczej uniósł jedynie kąciki ust.
- Słynę z tego, że nad wszystkim panuję.
- Ja też, Alec.
Zatopił w niej spojrzenie. Nie wiedziała, co w tej chwili chodzi mu po głowie. Jego
oczy były ciemne, zamyślone, a jednocześnie emanował czymś groznym, mrocznym,
jakby pod powierzchnią tlił się gniew. Może to było niezadowolenie płynące ze
świadomości, że on także musi się otworzyć.
- Stanowimy osobliwą parę - odezwał się łagodnym tonem. - Ale dobrze dobraną.
Oboje nosimy w sobie coś, co powstrzymuje nas przed wykorzystywaniem całego
naszego potencjału.
- Boże, to brzmi...
- Jak psychologiczny bełkot?
- Nie. Brzmi tak prosto.
- Bo to może jest proste. Może o wiele prostsze, niż nam się wydaje.
- Przywykłam do tego, że wszystko jest skomplikowane. Nie umiem radzić sobie z
prostymi sprawami.
- Może wspólnie się tego nauczymy?
Nagle właśnie tego zapragnęła. Być z nim, uczyć się z nim. Rosnąć z nim. Nawet nie
wiedziała, co to ostatnie oznacza. A nawet jeśli podejrzewała, nie chciała do tego
przed sobą się przyznać. Zakochujesz się w nim. Nie. Ale taka była prawda.
Zakochiwała się, w błyskawicznym tempie. Wiedziała, że to droga donikąd. Na samo
dno. To tylko kwestia czasu, kiedy tam się znajdzie. Nie rób tego. Nic nie mogła na to
poradzić. Nie mogła się powstrzymać. Mogła jedynie dalej w to się zagłębiać,
zanurzać... Alec siedział w swoim gabinecie przy ogromnym dębowym biurku,
spoglądając przez okno. Powinien w tej chwili szukać w Internecie noclegów dla
siebie i Dantego. Planowali wyprawę motocyklową na Półwysep Kalifornijski. Od
wielu miesięcy omawiali ten wypad, a teraz nadeszła pora, żeby zrobić konkretne
plany. Niedługo miał mieć trochę wolnego, dzięki czemu mógł pozwolić sobie na ten
wyjazd. Dante już załatwił sobie urlop. Ale-ca ekscytowała perspektywa kilku
tygodni spędzonych w trasie, na jego ulubionym motorze. Uwielbiał to uczucie
wolności. Kiedy dotrą na miejsce, będą nurkować, uprawiać parasailing i byczyć się
na plaży. Dlaczego więc dzisiaj ta wizja go już tak nie kręciła? Dlaczego co chwila się
wyłączał, błądził myślami? Niebo nad Seattle jak zwykle było szare, mętne słońce
sączyło się przez chmury. Uwielbiał tutejsze niebo, jego nastrojowość. Dzisiaj jednak
nastrajało go ponuro. Nie, to nie wina nieba. To przez Dylan. Odkąd rozstał się z nią
we wtorek rano, nie potrafił trzezwo myśleć. Minęły już cztery dni, a on ciągle był w
takim stanie. Zamyślony. Posępny. Ten nastrój mijał mu tylko wtedy, gdy dzwonił do
niej wieczorem. Każdego dnia. Zawsze rozmawiali przez mniej więcej godzinę.
Nigdy z nikim tak dużo nie rozmawiał przez telefon. Od tamtej pory bał się 2 nią
spotkać. Od tamtej nocy czuł się zbyt... obnażony. Może dzisiaj powinien pójść do
klubu. Będzie tam Dante oraz kilku innych znajomych. Nie chciał jednak iść bez
Dylan. Nie byłby w stanie bawić się z żadną inną kobietą... Dylan. Me zastanawiaj
się. Działaj. Przeczesał palcami bródkę, chwycił telefon, wybrał numer i zaczął
bębnić długopisem o blat stołu.
- Halo?
- Dylan. Dzisiaj wieczorem zabieram cię do Pleasure Dome. Nie odmawiaj.
- Ale ja... w porządku. Nie odmówię.
Wstał i zaczął chodzić w tę i z powrotem po starym perskim dywanie wyściełającym
ciemną, drewnianą podłogę. Dywan drapał go w bose stopy.
- Zwietnie. Przyjadę po ciebie o dziewiątej.
- Będę gotowa.
- Włóż coś, co daje się łatwo zdjąć.
Na myśl o tym jego penis ożył. Zaczął sobie wyobrażać, jak odkrywa jej bladą skórę,
kawałek po kawałeczku, zsuwając ubranie z jej delikatnych ramion, muskając dłońmi
jej włosy, przywodzące na myśl ogień i jedwab...
- Coś jeszcze, Alec?
- Słucham?
- Czy żądasz ode mnie czegoś jeszcze?
Och, uwielbiał, kiedy jej głos stawał się taki miękki. Kiedy zaczynała wpadać w trans.
Podobało mu się, że tak łatwo w niego wchodzi, na przykład słuchając jego głosu,
gdy mówi jej, co powinna na siebie włożyć.
- Nie. To wszystko.
Znowu omiótł wzrokiem zamglony horyzont. Wez się w garść.
- Dylan?
- Tak?
- Nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]