[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wpłynął na twoje postępowanie. Zawsze szedłeś własną drogą,
trzymałeś się własnych przekonań i nigdy nie tańczyłeś tak, jak ktoś
inny grał. Nawet kiedy wszystko się między nami popsuło... Nawet
wtedy... Zawsze byłam z ciebie dumna. Z tamtego chłopca, którego
pokochałam, i z tego mę\czyzny, jakim się stałeś.
- Do licha. - Najwyrazniej zaschło mu w gardle. - Teraz naprawdę
mnie wkurzyłaś.
- Tak? - Uśmiechnęła się i mocno przytuliła się do niego.
Craig rozmawiał przez telefon, kiedy za drzwiami usłyszał głosy.
- Rozumiem, jest zajęty. Ale właśnie przeje\d\ałam tędy, bo szef
mi kazał załatwić jakieś drobiazgi... Muszę się z nim na chwilę
zobaczyć.
- W porządku. Powiem mu...
- Wiesz, chodzi o dzieci...
- O tak, na pewno.
- Jeśli nie ma dla mnie czasu, to po prostu zostawię to na jego
biurku...
Poznał głos Karen i szybko skończył rozmowę. W tej samej chwili
Virginia nacisnęła brzęczyk. Zdjęła palec z dzwonka dopiero wtedy,
kiedy Craig ukazał się w drzwiach swego gabinetu. Uśmiechnęła się
do niego.
- Pani Reardon chciała wyjść, nie spotkawszy się z panem -
oznajmiła z niewinną miną. - Przecie\ mo\e pan poświęcić trochę
czasu na sprawy dotyczące własnych dzieci. Nie będę łączyć rozmów.
Dziś jest tu taki dom wariatów, \e chyba zamknę drzwi, \eby nie było
słychać hałasu...
Zanim sekretarka skończyła swój wywód, Craig sam zamknął
drzwi. Karen natychmiast odwróciła się do niego. Ubrała się dzisiaj w
granatową sukienkę z białą kamizelką. Kurczowo ściskała w rękach
du\ą, \ółtą torbę. Sukienkę ju\ kiedyś widział, ale ró\ na policzkach -
to było coś zupełnie nowego. I te iskierki w oczach tak\e były
nowością.
Ich stosunki bardzo się zmieniły od tamtego wieczoru, gdy Karen
wpadła do niego z wariackim pomysłem, \eby się pokłócić. Ona te\
się zmieniła. Jaśniała od środka, a jej uśmiech był przeznaczony
wyłącznie dla niego. Ju\ nie ukrywała swego uczucia. Tak\e swoją
miłość przeznaczyła wyłącznie dla niego.
Teraz była niezmiernie podekscytowana. Przyciskała do siebie tę
wielką, \ółtą torbę i bardzo się tłumaczyła z niezapowiedzianej wizyty
w jego biurze.
- Naprawdę nie chciałam ci przeszkadzać, ale wiesz przecie\, \e
\adne z nas nie ma dziś czasu na lunch, więc... A to nie mo\e czekać
do jutra... Jedno z nas kończy dzisiaj trzydzieści siedem lat.
Biedactwo, bardzo się zestarzałeś... Nie mogłam pozwolić, \ebyś
cierpiał samotnie... - Podeszła do niego szybko i mocno go
pocałowała.
Nie powinno mnie to tak bardzo podniecać, pomyślał Craig.
Fizyczne po\ądanie mogłoby ju\ nieco złagodnieć, a jednak nie
złagodniało. To przez tę rozkwitającą na nowo miłość. Zawsze mu
mało. Pomyślał z przera\eniem, \e nawet w dziewięćdziesiątym roku
\ycia nie będzie miał dosyć Karen.
Ich wargi zwarły się w namiętnym pocałunku i Craigowi wydało
się, \e czas się zatrzymał, a świat zewnętrzny zupełnie zniknął. Kara
ju\ się go nie obawiała. Przyjmowała jego uściski jak stęskniona i
oddana kochanka.
Wreszcie oderwała się od niego. Była zarumieniona i nie mogła
złapać oddechu.
- Do licha, Craig! Nie po to tu przyszłam. Zachowuj się - zganiła
go. Odwróciła się i sięgnęła po \ółtą torbę. - Ale najpierw coś ci
powiem. Musisz wrócić do domu przed szóstą. Dzieci będą na ciebie
czekały. Ty nic o tym nie wiesz, więc udawaj zaskoczenie. Julie
upiekła tort, a Jon przygotuje obiad. Oka\ wyrozumiałość, bo kiedy
ostatnim razem spróbowałam spaghetti przyrządzone przez twojego
syna...
- Na pewno będę zaskoczony i wyrozumiały. - Nienawidził
przyjęć urodzinowych, a Kara je uwielbiała. Bez wątpienia przyło\yła
rękę zarówno do tortu, jak i do obiadu. Z jej oczu wyczytał tak\e coś
więcej: \al i przykrość, \e nie mo\e być z nimi. Jest przecie\ byłą
\oną, kimś, kto musi wymyślać preteksty na usprawiedliwienie swojej
wizyty przed sekretarką. Kimś, kto nie ma prawa dzielić z nim radości
z urodzinowego przyjęcia.
Uśmiechnęła się jednak i wyciągnęła z \ółtej torby owiniętą
kolorowym papierem paczkę z ogromną kokardą na wierzchu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •