[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aby któreś z nich otworzyły się ot tak, całkiem nagle, ale zawsze może być ten pierwszy
raz. Na pewno, tylko czy pożyję dość długo, by tego doświadczyć? Nie, wróć, skreślam
ostatnie zdanie.
Jakiś dzwięk sprawił, że powróciłam uwagą do mojej celi i ociekających, zawilgłych ścian.
Pod przeciwległą ścianą przycupnął szczur. Inny łypał na mnie zza załomu schodów, a
jego wąsiki drżały nerwowo. Chyba nie ma lochu bez szczurów, ale jeżeli chodzi o mnie,
wolałabym trafić na wyjątek od reguły.
Coś jeszcze pojawiło się u podnóża schodów, w świetle pochodni pomyślałam, że to
pies. To nie był pies. Szczur wielkości owczarka niemieckiego przysiadł na lśniących,
czarnych tylnych łapach. Spojrzał na mnie, unosząc wielkie przednie łapy do porośniętej
sierścią piersi. Zerknął na mnie ponownie, z ukosa, jednym ślepiem wyglądającym jak
czarny guzik. Rozchylił wargi, ukazując pożółkłe zębiska. Siekacze długości piętnastu
centymetrów przypominały przytępione sztylety. Zawołałam:
- Jean-Claude!
Wnętrze pomieszczenia rozbrzmiało przenikliwymi piskami odbijającymi się donośnym
echem, jak w rozległym tunelu. Stanęłam na skraju schodów. I wtedy to zobaczyłam. W
ścianie ział tunel wysokości rosłego mężczyzny. Z jego mroków wyłaniały się szczury,
wylewały się zeń gęstą, skłębioną futrzastą falą, popiskując i gryząc. Wypływały na
zewnątrz, rozbiegając się po całej podłodze celi.
- Jean-Claude! - Załomotałam do drzwi, zaczęłam szarpać kraty, robiłam to wszystko co
do tej pory. Bez powodzenia. Nie zdołałam się wydostać. Kopnęłam w drzwi i
wrzasnęłam: - Niech cię cholera! - Echo mego krzyku odbiło się od kamiennych ścian i
zostało niemal całkiem zagłuszone przez drapanie tysięcy pazurów.
- Nie przyjdą po ciebie, dopóki nie skończymy.
Zamarłam z dłońmi opartymi o drzwi. Odwróciłam się powoli. Głos dochodził z wnętrza
celi. Posadzkę pokrywał wijący się, skłębiony kobierzec kosmatych małych ciał. Wnętrze
celi przepełniały głośne piski i skrobanie pazurów o kamienie. Szczurów było mnóstwo.
Tysiące. Cztery wielkie gryzonie siedziały niczym głazy wśród tej rozszalałej kosmatej
kipieli. Jeden z nich wpatrywał się we mnie czarnymi ślepkami. W jego spojrzeniu nie
było nic szczurzego. Nigdy dotąd nie widziałam szczurołaka, ale mogłam się założyć, że
właśnie spotkała mnie ta wątpliwa przyjemność.
Jedna z postaci podniosła się na wpół ugiętych łapach. Była wielkości człowieka i miała
wąski szczurzy pysk. Długi łysy ogon wił się wokół podkurczonych nóg stwora jak gruby,
46
mięsisty sznur. To coś, a raczej osobnik płci męskiej, tak, to na pewno był samiec,
wyciągnął do mnie dłoń zakończoną długimi pazurami.
- Zejdz i przyłącz się do nas, kobieto. - Głos brzmiał ochryple, gardłowo, z dziwnym
poświstem. Każde słowo wymawiane było wyraznie, a mimo to nie całkiem prawidłowo.
Usta szczurów nie były przeznaczone do mówienia.
Nie zeszłam po schodach. Nie miałam takiego zamiaru. Jeszcze czego. Serce podeszło
mi do gardła. Znałam człowieka, który przeżył atak wilkołaka i prawie umarł, ale nie stał
się lykantropem. Znam innego, który został tylko lekko draśnięty i zmienił się w
tygrysołaka. Istniały spore szanse, że jeśli zarobię choćby lekkie zadrapanie, raz w
miesiącu będę porastać sierścią, wyrosną mi długie pożółkłe siekacze, a oczy
przeistoczą się w czarne szczurze ślepia. Boże drogi.
- Zejdz na dół, kobieto. Zejdz i zabaw ssie z nami.
Przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, jakbym przełykała własne serce.
- Raczej nie.
Stwór zasyczał:
- Możemy wejśśść po ciebie na górę.
Zaczął przedzierać się przez ciżbę mniejszych szczurów, a te rozpierzchły się w
popłochu, schodząc mu z drogi, wskakując jeden na drugiego, aby tylko uniknąć z nim
fizycznego kontaktu. Stanął u podnóża schodów, nie odrywając ode mnie wzroku. Jego
sierść miała nieomal miodowy odcień, tu i ówdzie poprzecinany jaśniejszymi włoskami.
- Jeżeli sprowadzimy cię na dół siłą, raczej ci się to nie spodoba.
Ponownie przełknęłam ślinę. Uwierzyłam mu. Sięgnęłam po nóż, ale pochewka okazała
się pusta. Oczywiście wampiry zabrały mi go. Cholera.
- Zejdz na dół, kobieto, zejdz i zabaw się.
- Jeżeli tak ci na mnie zależy, to będziesz musiał sam się po mnie pofatygować.
Przerzucił ogon przez ręce, zaczął go głaskać. Wlepiłam wzrok w jego twarz, a on
zaśmiał się w głos.
- Przyprowadzcie ją.
Dwa szczury wielkości wilczurów ruszyły w stronę schodów. Jakiś mniejszy szczur
zapiszczał i wpadł im pod nogi. Gryzoń wydał wysoki, smętny pisk, po czym ucichł.
Zwierzątko dygotało konwulsyjnie, aż zalała je fala kosmatych ciał. Trzasnęły drobne
kości. Nic nie mogło się zmarnować.
Oparłam się o drzwi, jakbym mogła się w nie wtopić. Dwa szczury lazły po schodach,
smukłe, dobrze odżywione stworzenia. Tyle że w ich ślepiach nie było nic zwierzęcego.
To, co w nich dostrzegłam, nazwałabym raczej ludzką inteligencją.
- Chwila, chwila.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]