[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczęśliwy, podobnie jak ona przy nim.
Aż pewnej nocy, podczas stałego porannego deszczu, coś wyrwało Burtona
z głębokiego snu.
Zdawało mu się, że dobiegł go krzyk, lecz kiedy oprzytomniał słyszał
tylko huk gromu i trzask uderzających w pobliżu piorunów. Zamknął oczy, by
po chwili znów się poderwać. Gdzieś blisko krzyczała kobieta. Zerwał się,
odepchnął bambusowe drzwi i wystawił głowę na zewnątrz. Zimny deszcz
spływał mu po twarzy. Wszędzie było ciemno, jedynie błyskawice oświetlały
góry na wschodzie. Bliskie uderzenie pioruna ogłuszyło go i oślepiło.
Dostrzegł jednak dwie białe jak duchy postacie obok chaty Goringa. Niemiec
zaciskał ręce na szyi kobiety, a ona trzymała go za nadgarstki i usiłowała
odepchnąć od siebie.
Burton wybiegł na dwór, pośliznął się na mokrej trawie i upadł. Gdy
wstał, kolejny błysk ukazał mu kobietę na kolanach, odchyloną do tyłu, a
nad nią wykrzywioną twarz Goringa. W tej samej chwili ze swojej chaty
wybiegł Collop, zawiązując ręcznik wokół pasa. Burton poderwał się na nogi
i pobiegł, wciąż milcząc. Goring jednak zniknął. Burton przyklęknął przy
Karli i przyłożył jej rękę do piersi. Nie wyczuł uderzeń serca. W świetle
błyskawicy zobaczył jej twarz, otwarte usta i wytrzeszczone oczy.
Wstał.
- Goring! Gdzie jesteś! - zwołał.
Coś uderzyło go w tył głowy. Upadł na twarz.
Oszołomiony, podniósł się na czworakach tylko po to, by paść pod
kolejnym ciosem. Półprzytomny, zdołał jednak przetoczyć się na plecy,
unosząc obronnym gestem ręce i nogi. Błyskawica oświetliła Goringa,
stojącego nad nim z maczugą w dłoni. Jego twarz była twarzą szaleńca.
Znów zapadła ciemność. Coś białego i niewyraznego skoczyło na Goringa
od tyłu. Dwa blade ciała runęły na trawę obok Burtona i tarzały się
wrzeszcząc jak koty. W kolejnym błysku zobaczył, że walczący próbują
dosięgnąć zakrzywionymi palcami swych twarzy.
Burton wstał zataczając się i skoczył ku nim, lecz rzucony przez
Goringa Collop zwalił go z nóg. Podniósł się znowu. Collop poderwał się i
rzucił na Goringa. Burton usłyszał głośny trzask i tamten zwalił się
bezwładnie. Próbował pobiec w stronę Niemca, lecz nogi nie chciały go
słuchać; poniosły go na ukos, w bok od celu ataku. Wybuch światła i huku
ukazał Goringa, jakby zatrzymanego na fotografii w chwili uderzenia
Burtona maczugą:
Burton poczuł, jak drętwieje mu ramię, na które spadł cios. Teraz nie
tylko nogi, ale i lewa ręka odmawiały mu posłuszeństwa. Mimo to zacisnął
prawą pięść i spróbował trafić Goringa. Znów rozległ się trzask - zdawało
mu się, że coś wyrywa mu żebra i wgniata je do płuc. Stracił oddech i raz
jeszcze znalazł się na zimnej, mokrej trawie.
Jakiś przedmiot upadł obok niego. Pochwycił go mimo bólu. Trzymał w
dłoni maczugę; Goring musiał ją upuścić. Drżąc przy każdym oddechu zdołał
przyklęknąć. Gdzie był ten wariat? Dwa cienie, rozmazane i drżące,
zachodzące na siebie i na pół rozdzielone. Chata! Nie był pewien swych
oczu. Przez chwilę zastanawiał się, czy ma wstrząs mózgu, lecz zapomniał o
tym, gdy dostrzegł Goringa słabo oświetlonego dalekim zygzakiem
błyskawicy. A raczej dwóch Goringów. Jeden towarzyszył drugiemu; ten lewy
stawiał stopy na ziemi, prawy unosił się w powietrzu.
Obaj wznosili w górę ręce, jakby chcieli umyć je w deszczu. A kiedy
odwrócili się i ruszyli ku niemu zrozumiał, że to właśnie próbowali
zrobić. Krzyczeli po niemiecku (jednym głosem):
- Usuń krew z mych rąk! Zmyj ją, Boże!
W maczugę Burtona ruszył niepewnie ku Goringowi. Chciał go uderzyć,
lecz tamten odwrócił się nagle i odbiegł. Burton pobiegł za nim tak
szybko, jak tylko pozwalały mu siły. Zbiegł ze wzgórza, wspiął się na
następne i znalazł się na równinie. Deszcz ustał, gromy ucichły i w ciągu
pięciu minut, jak zwykle, chmury rozwiały się. Blada skóra Goringa
błyszczała w świetle gwiazd jak widmo pomykające przed Burtonem. Zdawało
się, że chce dotrzeć do Rzeki. Burtona biegł za nim, choć sam nie
wiedział, dlaczego to robi. Odzyskał już władzę w nogach i przestał
widzieć podwójnie. Wreszcie dopadł Goringa. Skulony na brzegu wpatrywał
się w odbite w falach gwiazdy.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Burtona.
Goring zadrżał. Zaczął wstawać, lecz zrezygnował. Jęcząc oparł głowę
na kolanach.
- Wiedziałem co robię, ale nie wiedziałem dlaczego - powiedział tępo.
- Karla mówiła, że rano się wyprowadzi, że nie może spać pyry tym hałasie,
jaki robię, kiedy męczą mnie koszmary. Zachowywałem się dziwnie. Błagałem
ją, żeby została. Mówiłem, że ją kocham, że umrę; jeżeli mnie porzuci.
Powiedziała, że mnie lubi, lubiła raczej, ale nie kocha. Nagle wydało mi
się, że jeśli chcę ją zatrzymać, muszę ją zabić. Z krzykiem wybiegła z
chaty. Resztę znasz.
- Miałem zamiar cię zabić - oświadczył Burtona. - Widzę jednak, że
jesteś szalony i nie odpowiadasz za swoje czyny. Lecz ludzie tutaj nie
uznają tego wyjaśnienia. Wesz, co z tobą zrobią: powieszą cię do góry
nogami za kostki i zostawią, żebyś tak wisiał aż umrzesz.
- Nie rozumiem, co się stało! - załkał Goring. - Co się ze mną dzieje?
- Te koszmary! Uwierz mi, Burton, jeżeli zgrzeszyłem, zapłaciłem za to.
Ale nie mogę przestać płacić! - Moje noce są piekłem i wkrótce dni też
takie się staną... Zabiję się! Ale to nie pomoże! Zbudzę się znowu... i
znowu piekło!
- Nie ruszaj gumy snów - poradził Burton. - Musisz ją z siebie
wyrzucić. Potrafisz przecież! Mówiłeś, że na Ziemi zerwałeś z morfiną.
Goring wstał i spojrzał Burtonowi w oczy.
- Właśnie o to chodzi! Nie tknąłem gumy odkąd się tu znalazłem.
- Co? Przysiągłbym...
- Uznałeś, że jej używam, bo tak się zachowuję! Ale nie, nie wziąłem
do ust nawet kawałka gumy! Ale to nie ma znaczenia!
Burton, mimo odrazy jaką żywił do Goringa, poczuł litość.
- Otworzyłeś puszkę Pandory - powiedział - wygląda na to, że nie
będziesz w stanie zatrzasnąć wieka. Nie wiem, jak to wszystko się skończy,
ale nie chciałbym teraz być tobą. Choć trudno powiedzieć, żebyś na to nie
zasłużył.
- Pokonam ich - oświadczył Goring cichym, pełnym determinacji głosem.
- Chcesz powiedzieć, że zwyciężysz sam siebie - odparł Burton.
Odwrócił się chcąc odejść, lecz zatrzymał się, by zadać ostatnie pytanie:
- Co teraz zrobisz?
Goring skinął ręką w stronę Rzeki.
- Utopię się. Zacznę od początku. Może w nowym miejscu pójdzie mi
lepiej. W każdym razie nie chcę, żeby mnie powiesili jak kurczaka na
wystawie u rzeznika.
- Zatem au rewir. I powodzenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •