[ Pobierz całość w formacie PDF ]

humor. OpowiedziaÅ‚a pani Cooke o kamizelce haftowanej w pa­
wie, o czarnej perle i gustownym zegarku.
- A to dopiero! - zawoÅ‚aÅ‚a gospodyni. - PamiÄ™tam pana To­
ma jeszcze z dawnych czasów, kiedy po raz pierwszy pojawił
siÄ™ w naszym mieÅ›cie. DÅ‚ugonogi wyrostek o pucoÅ‚owatej twa­
rzy. Kto by wówczas pomyślał, że kiedyś będzie z niego taki
szykowny i elokwentny młodzieniec.
Hester popatrzyła na nią nieco zamglonym wzrokiem. Porto
zaczęło już działać.
- Szykowny to za mało powiedziane - oświadczyła lekko
niewyraznym gÅ‚osem. - MogÅ‚abym przysiÄ…c, że przez caÅ‚e ży­
cie ubierał się równie wytwornie. - Uśmiechnęła się do swoich
wspomnień i dodała: - Mieliśmy w domu pawie. Pamiętam je.
Byłam wtedy małą dziewczynką. Hałaśliwe bestie. Ciągle tylko
skrzeczały i skrzeczały. Mama ich nie lubiła. W ogóle nie lubiła
bardzo wielu rzeczy. Poza Rowlandem...
Pani Cooke potakujÄ…co kiwaÅ‚a gÅ‚owÄ…. Hester z rozmarzo­
nym wzrokiem odchyliła się na krześle i machinalnie obracała
szklankÄ™ w dÅ‚oni. Potem rozejrzaÅ‚a siÄ™ po niewielkim mieszkan­
ku, jakby oglądała je pierwszy raz w życiu. Wypiły jeszcze toast
za pana Dilhorne'a, za gońca i za ciasto ze śliwkami.
Po posiłku zapadły w zasłużoną drzemkę - Hester na twardej
kanapie, a pani Cooke w fotelu. Pózniej wypiÅ‚y jeszcze filiżan­
kÄ™ herbaty, żeby odpÄ™dzić znużenie wywoÅ‚ane alkoholem. Her­
bata pochodziła również z przepastnych magazynów Toma. Na
koniec wysuszyły butelkę porto. Dla Hester były to najmilsze,
święta w jej dorosłym życiu.
PożegnaÅ‚a siÄ™ z paniÄ… Cooke i lekko chwiejnym krokiem po­
szła do siebie, na górę. W progu odwróciła głowę.
- Pan Dilhorne to prawdziwy tulipan wśród mężczyzn -
oznajmiła, powtarzając zapamiętane z dzieciństwa określenie,
którego używał jej brat Rowland.
Pani Cooke z całego serca zgodziła się z tą opinią. Zresztą
zgadzaÅ‚a siÄ™ ze wszystkim. OdprowadziÅ‚a wzrokiem Hester. Ko­
chaÅ‚a tÄ™ dziewczynÄ™, kochaÅ‚a Toma, goÅ„ca i w ogóle caÅ‚e Syd­
ney. Noc przespały obie kamiennym snem, bez marzeń.
Zwięta minęły i dała o sobie znać proza życia. Piątego
stycznia mijał termin spłaty kolejnych długów u Larkina. Hester
poszÅ‚a do niego zaraz po zakoÅ„czeniu lekcji. Za sumÄ™, którÄ… mu­
siaÅ‚a mu oddać, mogÅ‚aby siÄ™ wyżywić przez caÅ‚y nastÄ™pny kwar­
tał i jeszcze by coś zostało na porządne ubranie. Tym razem,
oprócz stałej kwoty, dochodziły procenty za zwłokę.
Pomagier Larkina obrzucił ją złym spojrzeniem i bez słowa
wskazał drzwi wiodące na zaplecze kantoru. Hester zdążyła już
przywyknąć do takiego traktowania. Larkin pisał coś rysikiem
na tabliczce.
- DzieÅ„ dobry panu - powiedziaÅ‚a, otwierajÄ…c torebkÄ™. Wy­
łożyła monety na ladę. - Przyszłam zapłacić.
Larkin popatrzył na nią krzywo.
- Nie trzeba, nie trzeba, panno Waring.
Nie wiedział, czy dziewczyna zdaje sobie sprawę, że Tom
Dilhorne wykupił wszystkie długi jej ojca.
- Nie trzeba, panie Larkin? - wyjÄ…kaÅ‚a z bezbrzeżnym zdu­
mieniem Hester. Larkin znany był z tego, że odbierał dłużnikom
wszystko, do ostatniego pensa. Nie wierzyła, żeby nawrócił się
przez święta.
- Powinna pani wiedzieć, panno Waring, że jeden z tutej­
szych biznesmenów wykupiÅ‚ ode mnie wszystkie weksle nale­
żące do pani ojca i spaliÅ‚ je w mojej obecnoÅ›ci. DÅ‚ug zostaÅ‚ ure­
gulowany. Proszę schować pieniądze.
Tuż obok Hester stało zniszczone krzesło. Opadła na nie bez
siły, bojąc się, że za chwilę zemdleje.
- Wykupił weksle, by je spalić?
- Tak, panno Waring.
- Ale kto? - zawoÅ‚aÅ‚a. W jej umyÅ›le zrodziÅ‚o siÄ™ straszne po­
dejrzenie. - Nie może mi pan zdradzić jego nazwiska, prawda?
- Nie, panno Waring. DostaÅ‚em polecenie, aby jego tożsa­
mość zachować w tajemnicy.
Hester doskonale wiedziała, kto był jej wybawicielem.
- To był pan Dilhorne - stwierdziła.
Larkin wykrzywił usta w uprzejmym uśmiechu. Skoro Tom
Dilhorne wziął na siebie rolę jej protektora, niemądrze było
z nią zadzierać.
- Nie wolno mi nic powiedzieć.
- Nie musi pan, panie Larkin. Jestem do głębi przekonana,
że chodzi o pana Toma Dilhorne'a. A o kogóż by innego? Ale
dlaczego wykupił weksle, nie mówiąc mi ani słowa?
- Nie wiem, panno Waring. Powinna pani być wdzięczna
opatrzności, że ma takich przyjaciół.
Przyjaciół? Przede wszystkim muszę zapytać pana Dilhorne'a,
co się dzieje, pomyślała Hester. Porto, herbatniki, gorący grog,
ciasto i najlepsze życzenia świąteczne! Oszalał? - przemknęło
jej przez myśl. Nie wiedziała, że dużo wcześniej zastanawiał się
nad tym również Jardine.
PospieszyÅ‚a do biura Toma. ChciaÅ‚a porzÄ…dnie zmyć mu gÅ‚o­
wę. Kiedy jednak stanęła przed cedrowymi drzwiami na George
Street i siÄ™gnęła rÄ™kÄ… do mosiężnej koÅ‚atki, gniew z niej wypa­
rowaÅ‚ i zapomniaÅ‚a, co ma powiedzieć. CoÅ› jednak przecież mu­
siała zrobić.
Joseph Smith nie dał poznać po sobie, jak bardzo zdumiał
siÄ™ na jej widok.
- Przyszłam do pana Toma Dilhorne'a - oświadczyła Hester.
- Czy jest u siebie? Mogłabym się z nim widzieć?
- OczywiÅ›cie - odpowiedziaÅ‚ Smith z szacunkiem i grzecz­
nie pochylił głowę. - Panna Waring, nieprawdaż?
Po chwili zniknÄ…Å‚ za drzwiami wiodÄ…cymi do gabinetu Toma.
Znasz mnie przecież od lat, czÅ‚owieku, z rozbawieniem pomy­
ślała Hester. Znów była w buntowniczym nastroju, jak podczas
wizyty u Lucy i pamiętnej rozmowy z Frankiem i Stephenem.
To chyba właśnie Tom Dilhorne tak na nią działał!
Wrócił Smith.
- Pan Dilhorne jest u siebie i chÄ™tnie paniÄ… przyjmie - po­
wiedział. - Proszę za mną.
Gabinet Toma był bardzo przestronny, z dwoma ogromnymi
oknami. Jego biuro zajmowało jeden z pierwszych gmachów
zbudowanych na polecenie gubernatora Macquariego. Tom wy­
szedł zza masywnego biurka i posadził Hester w wygodnym
skórzanym fotelu.
Ubrany byÅ‚ bardzo elegancko, ale Hester zdążyÅ‚a już przy­
wyknąć do tego. Na jego widok zamiast obawy czuła rozkoszne
podniecenie. Wbrew przyzwyczajeniu nie pochyliÅ‚a nisko gÅ‚o­
wy, lecz spojrzała mu prosto w oczy. Spłacił długi jej ojca?
A kto go o to prosił?
- DzieÅ„ dobry, panno Waring. Czemu zawdziÄ™czam ten za­
szczyt, że składa mi pani wizytę?
Zaszczyt! Dobre sobie. ZauważyÅ‚a dziwny bÅ‚ysk w jego nie­
bieskich oczach.
- PrzyszÅ‚am z panem porozmawiać, panie Dilhorne - odpo­
wiedziała słabym głosem.
Uśmiechnął się, unosząc brew, co nadało jego twarzy wyraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •