[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czy dlatego mnie nie dotykasz? spytała w końcu.
Geoffrey usłyszał to pytanie, mimo że szept był cichy jak powiew wiatru.
Nie odparł. Aagodnością głosu głęboko ją zmieszał.
Czy to znaczy, że jeszcze jesteś na mnie zły? dopytywała się dalej. Czy to jest
przyczyna? modliła się, żeby tak było, żeby to gniew powstrzymywał Geoffreya przed
dotykaniem jej w łożu. Nie wiedziała, jak mogłaby sobie poradzić z jakąkolwiek inną
przyczyną.
Gdyby na przykład przestała być dla niego pociągająca...
Geoffrey przyglądał się walce uczuć malującej się na twarzy żony i bardzo pragnął
wziąć ją w ramiona tak jak należy, pocałunkami rozproszyć wszystkie wątpliwości
i smutki. Ledwie mógł ukryć przed nią pożądanie. Postanowienie, by poczekać
z wyznaniem miłości, aż Elizabeth wprowadzi się do jego domu, wydawało mu się teraz
bardzo nierozsądne. A on przecież zawsze kieruje się rozsądkiem. Szeroko uśmiechnął
się na tę myśl.
Elizabeth zmieszała się jeszcze bardziej. O czym myśli Geoffrey, że tak się
uśmiecha? Czy kiedykolwiek uda jej się go zrozumieć?
Chodz, Elizabeth. Rozbijamy obozowisko nad czystym strumieniem. Odśwież się
trochę, a ja w tym czasie dopatrzę moich obowiązków.
Czy mogę wziąć kąpiel? spytała z nadzieją. Ubranie ją paliło, była pokryta
warstwą pyłu i kurzu. Uniosła ciężką masę włosów, pozwalając chłodnemu wiatrowi, by
owionął jej kark.
Najpierw coś zjedz zarządził Geoffrey. Potem znajdę dla ciebie spokojne
miejsce do kąpieli. Trudno mu było nie pochwycić jej w ramiona, gdy tak stała, unosząc
włosy nad głową. Tkanina sukni obciskała jej się na piersiach.
Z przyjemnością powiedziała. Odeszła do strumienia, żeby nie przeszkadzać
mężowi w obowiązkach.
Dla mnie to też będzie przyjemność, pomyślał Geoffrey.
Dziś wieczorem, kochana, dam ci moje serce. Na zawsze.
Milordzie? głos Geralda przerwał mu rozmyślania.
Geoffrey odwrócił się do giermka z niechętnym pomrukiem. Czy życzysz sobie
mieć namiot pośrodku obozowiska? padło pytanie.
Nie dzisiejszej nocy odparł. Rozejrzał się dookoła i wskazał miejsce między
drzewami. Postaw go tam, tyłem do drzew, z dala od reszty postanowił. pośpiesz
się, Geraldzie. Chcę, żeby obiad i posłanie były gotowe tak szybko, jak to tylko możliwe.
Gerald skłonił głowę trzymając rękę na sercu i szybko odszedł do zajęć.
Geoffreyowi wydawało się, że upłynęła wieczność, nim rozłożono przed nim suszone
mięso, chleb i owoce. Zaprowadził Elizabeth do namiotu, usadził obok siebie i prawie
siłą nakarmił.
Chyba rządzi tobą wielki pośpiech, milordzie stwierdziła. Czy chcesz dziś
wieczorem wcześnie spocząć? Mogę przełożyć kąpiel na kiedy indziej, jeśli tak będzie
wygodniej.
Nie! odparł szorstko Geoffrey. Dokończ jedzenia, a potem wez derkę
i wszystko, czego będziesz potrzebować. Musimy zdążyć przed zachodem słońca.
Elizabeth szybko znalazła mydło oraz derkę i poszła za Geoffreyem. Wydawał się
rozdrażniony i zniecierpliwiony jej zachowaniem, ale mimo wysiłków nie potrafiła
odgadnąć przyczyny. Prawie podbiegała, żeby dotrzymać mężowi kroku, postanowiła
jednak nie dopytywać się o powody takiego pośpiechu.
Gdy będzie chciał zdradzić swe myśli, to na pewno zdradzi. Tyle zdążyła się już
nauczyć w ciągu niedługiego małżeństwa. Pozostawała jej tylko cierpliwość.
Przeszli kawałek wzdłuż brzegu, do zakrętu. Strumień robił się tam głębszy. Aby
dostać się do miejsca wybranego przez Geoffreya, trzeba było przedrzeć się pod kilkoma
zwisającymi gałęziami, ale Elizabeth szybko zapomniała o tej niedogodności, gdy
wyprostowała się i zobaczyła, w jak pięknym zakątku się znalazła. Dookoła stały na
warcie olbrzymie drzewa. Ich gałęzie tworzyły baldachim, przez który przenikały tylko
wąskie pasma słonecznego światła. Odcienie czerwieni i złota kładące się na trawę
i liście sprawiały niesamowite wrażenie.
Geoffrey, jak tu pięknie! To zaczarowane miejsce szepnęła.
Nie zaczarowane, tylko nasze poprawił ją Geoffrey z uśmiechem. Przed
obiadem poszedłem wzdłuż strumienia z psami i specjalnie je dla nas wyszukałem.
Elizabeth skinęła głową i usiadła na brzegu, żeby zdjąć trzewiki. Potem spojrzała na
męża. Znieruchomiała, gdy zobaczyła, że on również zdejmuje obuwie i zaczyna
pozbywać się reszty ubrania.
Spłonęła rumieńcem i poczuła się z tego powodu bardzo głupio. Nie potrafiła jednak
oderwać oczu od Geoffreya, oczarowana siłą i muskulaturą, którą w tak naturalny sposób
prezentował.
W słonecznym świetle wyglądasz jak bóg szepnęła.
Jego skóra lśniła złocistym blaskiem.
Geoffrey pokręcił głową. Czupryna czarnych włosów opadła mu na czoło.
Przez takie głupie gadanie trafisz do czyśćca przestrzegł.
Nie zamierzałam bluznić.
Geoffrey uśmiechnął się do niej.
Czy mam być twoją służącą i dopilnować, żebyś się rozebrała? spytał ochryple.
Zamierzał powiedzieć to żartem, ale bijące od niego pragnienie i namiętność całkiem
zmieniły sens słów.
Elizabeth poczuła ciepło, rozlewające się w jej wnętrzu.
Nawet nie odwzajemniła uśmiechu, po prostu stała i wpatrywała się w Geoffreya.
Wolnym ruchem wyciągnęła rękę, a mąż pomógł jej wstać. Bez słowa zaczął zdejmować
z niej odzienie. Najpierw rozpiął otaczający jej biodra skórzany pas i zdjął przez głowę
kaftan. Następnie zsunął z niej suknię i wreszcie koszulę w kolorze kości słoniowej.
Bardzo uważał, by nie dotknąć jej piersi, choć palce nieraz muskały ich zbocza.
Przez długą chwilę w milczeniu stali twarzą w twarz.
Upajali się coraz silniejszym pragnieniem. Gdy Elizabeth nie mogła już znieść
oddalenia, ostrożnie zbliżyła się o krok ku mężowi.
Geoffrey? wymówiła jego imię niemal błagalnie, a on dobrze wiedział, o co go
prosi.
Przyjdzie na to czas, Elizabeth szepnął. Odwrócił się i wszedł do strumienia.
Zatrzymał się dopiero w miejscu, gdzie przezroczysta woda sięgała mu do piersi.
Elizabeth wzięła mydło do ręki i szybko ruszyła za Geofrreyem. Głośno odetchnęła,
poczuwszy chłód wody.
Za zimno zawołała, cofając się o krok. Woda zakrywała jej biodra. Elizabeth
złożyła dłonie, nabrała wody i oblała sobie ramiona. Drżąc namydliła ciało, żeby jak
najszybciej mieć kąpiel za sobą. Wstydliwie odwróciła się plecami do Geoffreya
i zaczęła się szorować.
Przyjdz do męża, Elizabeth.
Odwróciła się, zobaczyła, ile metrów ich dzieli i zmarszczyła czoło.
Zimno mi, Geoffrey powtórzyła. Przygryzła dolną wargę. Miała nadzieję, że to
mąż przyjdzie do niej.
Czekam, żono. Jego głos brzmiał wesoło, więc mimo woli się uśmiechnęła.
Masz obowiązek przyjść do mnie przypomniał jej, udając surowość.
Zawsze wypełniam moje obowiązki odkrzyknęła.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę Geoffreya. Woda zakryła jej piersi, potem
ramiona. W końcu Elizabeth przystanęła, mocno napierając na dno, żeby stawić opór
prądowi. Tutaj już musisz do mnie przyjść. Dzieliły ich jeszcze jakieś dwa metry.
Chciała mu powiedzieć, że po następnym kroku może znalezć się cała pod wodą,
i przypomnieć, że nie umie pływać, na wypadek gdyby Geoffrey o tym zapomniał.
Powstrzymało ją spojrzenie Geoffreya. W jednej chwili straciła zdolność logicznego
myślenia. Nie była w stanie wydobyć głosu, uśmiech znikł z jej twarzy. Stała jak
zahipnotyzowana, patrząc mu w oczy, tyle było w nich żaru i namiętności. Wołał ją, nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]