[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niepokonani. No więc idziemy na skraj sadu i widzimy tam te
wielkie pomarańczowe dynie w świetle księżyca. Pamiętasz,
Hamby zdobył kilka błękitnych wstęg na targach stanowych
za swoje dynie. Hodował takie monstrualne stufuntowe wy-
bryki natury. Widzimy jego dom daleko na końcu polnej drogi.
Wszystkie światła są pogaszone, ścigamy się więc aż do zagonu
z dyniami, wypatrując któregoś z tych stufuntowców. W końcu
padamy pośrodku zagonu, roześmiani i zadyszani.
Orson uśmiechnął się. Ja zrobiłem to samo. Wiedzieliśmy, co
teraz nastąpi.
- Nagle, zaledwie kilka jardów od nas, słyszymy głośne stę-
kanie: „KOCHAM moją pomarańczową cipkę!".
Parsknąłem rubasznym śmiechem, czując, jak whisky pali
mnie w zatokach.
- Wystraszył nas na śmierć - mówił dalej Orson. - Odwraca-
my się i widzimy, że pan Hamby ułożył się na takiej olbrzymiej
dyni, wielkiej jak żółw z wysp Galapagos. Spodnie od kombi-
nezonu ma opuszczone aż do kostek i, kurczę, posuwa to coś
przy świetle księżyca. Grzeje w to, jakby to był goły tyłek, aż się
kurzy, i tylko co jakiś czas przerywa, żeby golnąć sobie z dzban-
ka z tą swoją brzoskwiniową brandy. Oczywiście, byliśmy
49-
zawstydzeni i nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest pijany jak
bela. Myśleliśmy, że nas zobaczy i będzie nas gonił, jeśli spró-
bujemy pobiec do domu. Leżeliśmy więc na ziemi i czekaliśmy,
aż skończy i sobie pójdzie. Cóż, w końcu on kończy... z tą dynią,
podciąga spodnie i szuka następnej. Kolejna jest mniejsza, a on
drąży w niej dziurę świdrem, pada na kolana i zaczyna ją ujeż-
dżać. Patrzyliśmy, jak wydymał pięć dyń, zanim pijany padł jak
trup. Wtedy pobiegliśmy przez sad w kierunku domu babci i było
nam niedobrze od jabłek, i...
„Widzę nas w tamtą rześką jesienną noc tak samo wyraźnie,
jak widzę nas siedzących tu teraz, gdy wspinaliśmy się z powro-
tem na drewniany płot, obaj ubrani w kombinezony i podobne
golfy z długim rękawem. Wtedy chcieliśmy być identyczni. Mó-
wiliśmy wszystkim, że tacy jesteśmy, i tak też wyglądaliśmy.
Czy ta więź jest jeszcze żywa?"
Gdy skończył, miałem łzy w oczach. Dźwięk naszego śmiechu
poruszył mnie; pozwoliłem sobie swobodnie spojrzeć w twarz
Orsona, szukając tego, co kryło się głęboko w jego oczach. Ale
ślady po zadrapaniach paznokciami na jego policzku na nowo
przywołały w mojej głowie upiorny wrzask tamtej kobiety
i utraciłem radość chwili oraz swobodę, którą zachowywałem
w obecności brata przez ostatnie pół godziny. Orson zauważył
zmianę i jego spojrzenie przeniosło się ze mnie na czarne pust-
kowie dokoła nas.
Podmuch wiatru zagasił świece, pozostawiając nas w ciem-
ności. Na zachodzie ukazało się ostatnie wspomnienie purpury
na tle horyzontu, ale ściemniało w chwili, gdy tylko je ujrza-
łem. Niebo wypełniło się gwiazdami - było ich o miliony więcej
niż na zanieczyszczonym niebie na wschodzie kraju. Nawet
w najbardziej przejrzyste noce nad jeziorem Norman gwiazdy
wydawały się rozmyte, jakby przysłonięte prześwitującym szy-
fonem. Tutaj błyszczały nad pustynią niczym maleńkie księżyce,
a wiele z nich tworzyło pasy na tle nieba.
50-
- Zimno mi - powiedziałem, rozmasowując ramiona, teraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]