[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Przepraszam - powiedziałem i schowałem komórkę do kieszeni. - Na
czym stanęliśmy?
Maurice spojrzał w dół na Sala, w górę na Kojara, potem na mnie. Włożył
ręce w kieszenie szlafroka. Naprawdę wolałbym, żeby się nim okrył, bo
miałem już dość jego mrugającego do mnie lewego sutka.
- Fisherowie majÄ… kwity.
- Kwity? - powtórzyłem.
Maurice przytaknął. Sal i Kojar też pokiwali głowami.
- A co to takiego te kwity?
- Wszystkie brudne sprawki każdego, kto się w Vegas liczy. Mają
informacje, którzy politycy biorą łapówki, którzy zdradzają żony, kto w
Stanowej Komisji do spraw Gier jest nieuczciwy,
komu zapłacić, żeby dostać pozwolenie na kasyno, którzy goście z działu
planowania przestrzennego mogą się złamać pod presją, którzy pismacy
mają słabostki do wykorzystania.
- Rozumiem. A jak im się udało zdobyć te informacje?
- W większości dzięki prywatnym detektywom. Zanim przenieśli się
do miasta, wynajęli całą drużynę. Przeprowadzili rozpoznanie, kto jest
ważny, i kazali swoim śledczym kopać, aż znajdą jakieś brudy.
Pomyślałem o Terrym Ricksie pilnującym Victorii w Space Station One.
Uderzyła mnie jego kompetencja i przedsiębiorczość - to typ człowieka,
który byłby znakomity w gromadzeniu informacji. Nie zdziwiłbym się,
gdyby się okazało, że brał w tym udział.
Maurice uśmiechnął się leniwie i nagle jego oczy przybrały całkiem
Å‚agodny wyraz.
- Fisherowie są bystrzy. Wiedzieli, jakie pieniądze mogą tutaj zarobić,
ale ludziom z zewnątrz ciężko jest się zaczepić. Dlatego musieli pomóc
losowi.
- I wymyślili dossier przydatne do szantażu.
- Aha.
- I żeby zbudować Magie Land, potrzebuje pan podobnych kwitów.
- Potrzebujemy dokładnie tych samych.
Maurice odpowiednio zaakcentował te słowa, patrząc na mnie ze
spokojem. Kojar i Sal też mi się przyglądali. Poczułem mrowienie w
koniuszkach palców (nawet tych niesprawnych) i zwilżyłem językiem
wargi. Usta miałem naprawdę dużo suchsze niż pachy.
- To Josh miał panu dostarczyć tę listę - powiedziałem.
Maurice pokiwał głową.
- Ale tego nie zrobił, bo inaczej Sal i Kojar nie szukaliby go w nocy.
Znowu przytaknÄ…Å‚.
- Wspominał pan, że miał pan brać w tym udział.
- To prawda. Myśli pan, że chciał, żebym ukradł kwity?
Sal gmerał przy makiecie, poszczypując jedno z miniaturowych drzew.
Kojar kołysał się na stopach, jakby trenował równowagę. Maurice
wyciągnął rękę z kieszeni i zaczął się bawić kolczykiem w wardze.
- Wchodzi pan w to?
- To zależy. Jaka jest stawka?
- A ile pan potrzebuje?
Przez kilka chwil rozważałem w myślach odpowiedz. Tylko jedna kwota
cokolwiek zmieniała, bez sensu więc było próbować czegoś innego.
- Sto czterdzieści tysięcy dolarów.
Na policzku Maurice'a drgnęła żyłka.
- W porządku - powiedział wreszcie. - Porozmawiajmy o szczegółach.
24
Ósma trzydzieÅ›ci rano i ludzie już dawno zaczÄ™li z powrotem grawitować
ku dżungli stolików w Space Station One. Pojawili się nowi, czujni
krupierzy i barmanki, dywany zostały odkurzone, automaty do gry lśniły,
w powietrzu unosił się świeży zapach, a dymu z papierosów było na razie
mało. Nawet limity stołów zostały ustanowione na nowo, a turyści
zmierzający do domów zatrzymywali się, żeby postawić ostatnie żetony,
zanim wywiozÄ… walizki.
Nie mogłem znalezć Victorii. Nie grała w black jacka ani nie próbowała
szczęścia przy ruletce. Obszedłem sektor keno, zakłady sportowe i dział
automatów. Sprawdziłem nawet część jadalną, zakręcający ogonek do
bufetu śniadaniowego, zatłoczoną kawiarnię i cukiernię, ale nigdzie nie
było po niej ani śladu.
Wróciłem do stołów, żeby zlokalizować Estelle, ale pewnie skończyła
zmianę i wyszła. Pomyślałem, żeby zadzwonić do Victo-rii na komórkę, i
przypomniałem sobie, że wciąż mam ją w kieszeni. Może więc
zatelefonować do Fifty-Fifty i poprosić, żeby mnie połączyli z jej
pokojem? To posunięciem wydawało się sensowne, zanim jednak
zdążyłem wcielić je w czyn, poczułem, że ktoś chwyta mnie za ramię i
odwraca do siebie.
- Szuka pan kogoÅ›?
Ricks stał, podparłszy się pod boki, z odsuniętymi połami marynarki.
Białka oczu miał pożółkłe, jakby brakowało mu witamin i snu. Na jego
szczęce pojawił się szpakowaty zarost, który zatarł zarys koziej bródki. W
połączeniu ze złączonymi oczami tworzyło to efekt pewnego rozmazania.
W jego oddechu pojawiła się stęchła, zgniława nuta, a kiedy wypuścił
powietrze, potrzebowałem sporej dozy samokontroli, żeby nie zakryć
twarzy ręką. Poczułem się, jakby ktoś mi rzucił pod nogi pojemnik z
gazem Å‚zawiÄ…cym.
- Próbuję znalezć Victorię - powiedziałem.
- Mam jÄ… u siebie w pokoju.
Kiedy jego oddech owiał mnie po raz kolejny, poczułem, że marszczę nos.
- W hotelowym pokoju?
- To dobre - odparł. - Ona pytała o pana.
Pokój na zapleczu Space Station One nie był ani trochę futurystyczny.
Pomieszczenie, w którym przetrzymywano Victorię, wyglądało niemal tak,
jak moglibyście sobie wyobrazić więzienną celę. Brakowało tu tylko
piętrowych łóżek, graffiti i dwumetrowego małpoluda, którego nazywają
KruszarkÄ…. W drzwi z pomalowanego metalu wprawiono taflÄ™ zbrojonego
szkła wielkości książki w twardej oprawie i wielobolcowy zamek, który
stanowiłby prawdziwe wyzwanie dla włamywacza. Na szczęście Ricks
miał odpowiedni klucz na pokaznym kółku, nie musiałem więc testować
swoich umiejętności.
Victoria siedziała przygarbiona na szarym plastikowym krześle przy
szarym plastikowym stoliku przymocowanym do szarej betonowej ściany.
W rękach trzymała biografię Houdiniego, a kiedy weszliśmy, ostrożnie
odłożyła ją rozłożoną na stół.
Obdarzyła mnie zmęczonym uśmiechem i podniosła ręce, żeby odsunąć
włosy z oczu. Zauważyłem, że oprócz niebieskiej koktajlowej sukienki
miała też żółte bransoletki.
- Kajdanki. - Pokręciłem głową i cmoknąłem w stronę Ricksa, jak
gdybym bardzo się na nim zawiódł.
- Wszystko w porządku, Charlie - uspokoiła mnie Victoria. - Ci kretyni
zostawili mnie tu z książką o Houdinim. Jeszcze trzy rozdziały, a byłabym
w stanie uwolnić się i wyśliznąć tymi drzwiami.
Ricks chrząknął i, okrążając stół, podszedł do Victorii. W rękach trzymał
kartonową teczkę, którą położył na blacie, zanim chwycił moją
przyjaciółkę za nadgarstki i podniósł jej ręce nad głowę. Rozdzielił je i za
pomocą gadżetu, który wyjął z kieszeni spodni, rozciął kajdanki. Victoria
roztarła skórę na rękach, krzywiąc się na widok czerwonych pręg.
Usiadłem naprzeciwko i pogładziłem ją pod brodą.
- Dobrze się czujesz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •  
     
    lude("s/6.php") ?>