[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ładu ni składu, jedna mniej prawdopodobna od drugiej. W końcu musiał sam przed
sobą przyznać, że znajduje się w punkcie wyjścia, że ze wszystkiego razem nic nie wy-
nika.
Wreszcie  Bogu dzięki  kolacja dobiegła końca. Grajkowie, żonglerzy oraz ku-
glarze pokłonili się i wycofali, zaś hrabia, powstawszy, życzył dobrej nocy swoim go-
ściom i opuścił komnatę wraz z małżonką.
Pożegnali się także Konrad i Gaddo. Pokłonili się obecnym i oświadczyli, iż pilne
sprawy wzywają ich do Pizy, toteż nazajutrz wyruszą wczesnym rankiem.
¬ ¬ ¬
Kiedy zostali sami w przeznaczonej dla nich komnacie, Konrad opowiedział kon-
fratrowi o tym, co mu przyszło do głowy. Gdy mówił, na twarzy Gadda malowały się
wszystkie odcienie zdumienia, pod koniec jednak parsknął śmiechem, aż tamten zdę-
biał.
 Ki diabeł każe ci teraz się śmiać?  zawołał ostro Konrad.  Czyżbyś był histery-
kiem?
 Nie, nie, wybacz mi,  rzekł Gaddo, uspokajając się.  To dlatego, że to wszystko
zdaje mi się takie... takie... no, nawet nie wiem jak to wyrazić. A jednak może tak być!
Tak, tak, to może być trop! Być może to Turek zabił Beatrice!
 A kiedy miał to zrobić, skoro do wczoraj był zakuty w kajdany i jedną nogą na
tamtym świecie! Zaś przesłanie na strzale miało być łamigłówką dla głupich dzieci?
 Bez wątpienia, jest to istotnie ciekawa zbieżność!
 I tego się boję: że to nic innego, jak tylko głupia, banalna zbieżność, której wszakże
nie mogę zaniedbać .
 Czy mamy śledzić Turka? .
 A wiesz, jak przejść niezauważenie!
 A więc?
 Nie wiem! Nie wiem! Nie wiem! , zasyczał przez zęby Konrad, drapiąc się z wście-
kłością w kark. I dodał ze zmęczeniem:  Posłuchaj, kładzmy się do łóżka. Okrutniem
znużony, wykonałem dzisiaj, między innymi, pewne ćwiczenie fizyczne. Noc przynosi
radę, tak przynajmniej mówią. Pomyślimy o tym jutro .
Rozebrali się i wsunęli do łoża.
43
Gaddo, stojąc jeszcze jedną nogą na podłodze, zapytał:  A jeśli jutro już nie zasta-
niemy Turka? .
 A niech go diabli porwą! krzyknął Konrad, gasząc dłonią świece.
¬ ¬ ¬
Wracali w milczeniu na dwu wierzchowcach, które dał im hrabia. Dopiero przy
bramach Pizy Konrad przerwał milczenie:  Wypuść czarownika .
 Jakże to!  wykrzyknął Gaddo  Już jesteś pewny, że to nie on jest winien?
 Nie  odrzekł Konrad, wpatrzony wciąż w drogę.  Jednak wedle dekretów in-
kwizycji nikt nie może być więziony, jeśli mu się nie wykazało winy. Wydobądz go stam-
tąd, zanim nie przypomni sobie o tym i nie zażąda odszkodowania .
 A jeśli ucieknie? .
 Postarajcie się znowu go zaaresztować .
 A jeśli już go nie odnajdziemy?
 Posłuchaj,  wybuchnął zniecierpliwiony Konrad,  jeżeli zdołam wykazać, że to
był on, będą go ścigać wszystkie zbiry Viscontiego i odnajdą go nawet w mysiej dziurze!
Bądz spokojny, będą mieć pizańczycy coś do przypieczenia!
 Dobrze, dobrze! Nie ma się czym irytować! Już pędzę! .
Rozdzielili się więc i Konrad ruszył w stronę kurii.
Przybywszy do swej komnaty, nalał wody do szklanki, usiadł i usiłował uporządko-
wać myśli.
Ucisk, jaki poczuł siedząc, uświadomił mu, że na stołku pozostała strzała sprzed
dwu wieczorów. Wziął ją do rąk, obserwując z roztargnieniem.
Potem jednak coś przyszło mu do głowy. Podniósł się i podszedł do ściany, w której
w pierwszą, bezsenną noc utkwił grot. Szukał w drewnie wgłębienia i znalazł je. Wsunął
strzałę w otwór, następnie uważnie obserwował kąt, pod jakim się wbiła. Podszedł do
okna, w które wstawiono już szybki, i otworzył je. Wrócił do strzały i, wyciągając szyję,
przyłożył do niej twarz, śledząc linie jej lotu, by dostrzec, z jakiego miejsca została wy-
puszczona. Zdziwił się niepomiernie spostrzegłszy, iż pióra bełtu wskazywały wyraznie
na gołębnik kurii.
Rzucił się więc do okna, by przyjrzeć się dokładniej, ale nie było wątpliwości: pałac
załamywał się pod kątem a na końcowym skrzydle, w górze, znajdował się gołębnik.
Wybiegł z komnaty; potem stanął, zawrócił, wyjął strzałę ze ściany i położył ją na
krześle; następnie pospiesznie wyszedł, zaczepił napotkanego sługę, pytając jak dojść do
gołębnika.
Otrzymawszy odpowiedz, odwrócił się od zdziwionego mężczyzny, zszedł ze scho-
dów, zakręcił, tym razem wszedł po stopniach w górę, znowu zszedł i ponownie wspiął
się aż wreszcie dotarł na miejsce.
44
Podszedł do drzwi, przekręcił kluczyk i znalazł się pośród niespodziewanego fur-
kotu skrzydeł, smrodu ptasich odchodów i rozsianych wszędzie piór.
Zakrywając twarz, doszedł do okna i popatrzył w kierunku komnaty, z której przy-
szedł. Ujrzał swoje okno, otwarte tak, jak je zostawił, łoże oraz, w głębi, wyłożoną drew-
nem ścianę.
Obrócił się, rozglądając się wokoło. Gołębie uspokoiły się i obsiadły grzędy bacz-
nie go obserwując. Wtedy przyjrzał się oknu gołębnika. Było niziutkie, raczej otwór niż
okno, pozwalający ptactwu wylatywać i powracać.
Zaczął przyglądać się pomieszczeniu, chociaż sam nie wiedział, czego szuka.
Uważnie obejrzał ściany, klatki, podłogę.
Nagle coś zwróciło jego uwagę. Znajdowało się na ziemi, pośrodku gołębnika.
Schylił się, odrzucił łajno i przyjrzał się uważniej: była to czerwonawa plama ze
skrzepłego wosku. Nie można by jej było odróżnić od nieczystości, gdyby nie spojrzeć
z bliska.
Podniósł się z posępną miną, powoli zamknął za sobą drzwi i wrócił tą samą
drogÄ….
W komnacie dokończył pić wodę ze szklanki, potem wyciągnął się na łożu, usiłując
znalezć jakiś układ mozaiki z tym nowym elementem.
Wkrótce jednak zdał sobie sprawę, że szkoda fatygi. Do dwu rozbieżnych tropów,
katarów i Turka, doszedł teraz trzeci, żeby wszystko skomplikować.
Spróbował zamknąć oczy, by wyciszyć myśli.
Koniecznie musiał oderwać się, odpocząć.
Postanowił więc, że jeśli nie można zrobić jednej rzeczy, należy zrobić inną.
W gruncie rzeczy nigdy nie widział Pizy. Krótki spacer po mieście to było to, czego pra-
gnął, by uwolnić umysł, przynajmniej na trochę, od dręczących myśli.
Pospiesznie skreślił dla Gadda dwa słowa na kartce, którą zostawił na widocznym
miejscu stołu, i wyszedł
IX.
Ranek był naprawdę piękny, ciepły i słoneczny. W żywym blasku tej wspaniałej dłu-
giej jesieni kolory miasta i ludzi zdawały się jakieś inne, jaskrawsze.
Konrad poszedł w stronę katedry, by dokładniej obejrzeć tę dziwaczną wieżę, nigdy
niedokończoną, której sława obiegła już cały świat. Stanął pod nią i uniósł wzrok: o, tak,
istotnie była dziwaczna!
Pewien prałat w kurii, w Rzymie, opowiedział mu niegdyś jej historie. Zaledwie za-
częto ją wznosić, gdy nagle się przechyliła, więc przegnano precz architekta. Jednak
zdaje się, że nowi budowniczowie chcieli, by została taka, jaką była.
A dlaczego by nie?  myślał Konrad, obserwując niezwykłą budowle od dołu do
góry  dlaczego nie?
Pomysł wzniesienia jej, z wyprostowaniem nieco nachylenia każdego nowego szyku
kolumn mógł się okazać genialny. Co powiedzą przyszłe pokolenia o tej wieży?  za-
stanawiał się.  Czy, że nie potrafili zbudować jej prosto, czy też, że byli tak zuchwali,
że zbudowali ją krzywo?
Powierzywszy wieże sądowi przyszłości, zwrócił uwagę na katedrę, kierując się ku
głównemu wejściu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •