[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zciąganie takiej ilości wody znad Atlantyku musi kosztować majątek.
- Opłaca się. Ta burza jest zlokalizowana dokładnie nad wioski naturystów. Od trzech
tygodni. Oficjalnie jest to fragment akcji zmniejszani; wilgotności powietrza w tym rejonie
Afryki, ale prawdziwy jej powód jest inny.
- Trzy tygodnie bez przerwy? - spytał Carewe z konsternacją. - Co się w takim razie
dzieje z ludzmi na dole?
- Mokną i miękną - odrzekł Parma ze śmiechem i splunął przez boczne okno.
- I chorują.
- I chorują - przyznał bez wahania Parma. - Gdybyś już kiedyś się tym zajmował, na
pewno wolałbyś urządzać obławę na chorych niż na zdrowych naturystów. W tym cała rzecz.
- Powinien być jakiś lepszy sposób.
- Owszem, jest: gaz. Albo pył. Użycie jednego lub drugiego byłoby łatwiejsze,
szybsze i tańsze, ale Konwencja Helsińska wiąże nam ręce Naturysta może cię zabić i nikt nic
na to nie powie, ale spróbuj tylko choćby drasnąć jednego z nich strzałką, a napytasz sobie
biedy. - Parma włączył światła, żeby rozproszyć gęstniejący szybko mrok i drzewa po obu
stronach jakby zwarły szeregi. - Widziałeś już kiedyś trupa?
- Ależ skąd - zaprzeczył prędko Carewe. - Domyślam się, że desze demoralizuje tych
ludzi.
- I o to chodzi. Zaczyna się od tego, że garstka tubylców oddziela się od szczepu i
zmienia w naturystów. Budują osobną wioskę i żyją z grabieży, jak za dawnych dobrych
czasów. Z początku wszystko się układa, ale z czasem zamieszkujący tę okolicę normalni
rozsądni nieśmiertelni mają tego dość i zwracają się do nas ze skargą. My jednak nie
wkraczamy od razu i nie walczymy z nimi. Przestaliśmy to robić. Najpierw nasze krzepkie
dzikusy spostrzegają, że ni stąd, ni zowąd robi się piekielnie mokro, a po kilku tygodniach
ulewnego deszczu w środku lata dochodzą do wniosku, że obrazili kogoś tam, na górze. No, a
potem już zwykle bez trudu udaje się ich namówić, żeby dołączyli do babskiego
społeczeństwa.
Carewe spojrzał na Parmę, który z profilu żywo przypominał Hemingwaya.
- Z kim ty właściwie trzymasz?
- Na pewno nie z naturystami. Ich sprawa, że wolą żyć krótko, ale wesoło, przelewając
krew, pot, spermę i te rzeczy, ale nie powinni zabijać innych. To niedopuszczalne,
niedopuszczalne do tego stopnia, że usprawiedliwia podważanie ich wiary w to, że po zimie
następuje lato.
Na odległym krańcu prostej jak strzała drogi zamigotały pierwsze światła.
- Dobrze, że twórcy Konwencji Helsińskiej nie przewidzieli użycia pogody jako broni
- powiedział Carewe.
- Czyżby? - Parma roześmiał się. - Moim skromnym zdaniem nie wprowadzono
takiego zakazu tylko dlatego, że sterowanie pogodą jest jedynym współczesnym powszechnie
i stale stosowanym rodzajem broni. Słyszałeś kiedyś o zamieszkach na Kubie podczas
trzyletniej suszy w poprzednim stuleciu? Nie mówiono o tym głośno, ale założę się, że Stany
już wtedy umiały sterować pogodą i wykorzystały to.
- Mówiłeś przecież...
- Mówiłem o dzisiejszych czasach. Wystarczy dysponować odpowiednimi środkami,
żeby skonstruować większe pola sterowania pogodą i komputery takiej jakości, że obliczą ci
wzajemne oddziaływanie na siebie różnych czynników, i już jest wszystko gotowe do
prowadzenia wojny, cichcem, podstępnie i zdradziecko. Można niszczyć innym państwom
zbiory, doprowadzać do powodzi albo wywoływać takie upały, duchotę i parność, że ludzie
czeszący się z przedziałkiem po prawej zaczynają zabijać ludzi czeszących się z
przedziałkiem po lewej. O, to jest dopiero wojna, Williamie.
- Nadal nie wiem, z kim właściwie trzymasz.
- Mniejsza o to, robię, co do mnie należy. Nazywają mnie Parmą z Farmy.
Widoczne w przodzie światła raptem się rozrosły, bo ciężarówka dotarła do następnej
polany otoczonej pierścieniem prefabrykowanych budynków rozmaitej wielkości. Parma
zatrzymał się przed ostatnim z domków, których dwa rzędy tworzyły minaturową uliczkę
wychodzącą na ciemny las.
- Twoja chata - wyjaśnił Parma. - Dopiero dziś po południu ją złożyliśmy i nie ma
jeszcze instalacji, ale możesz tu na razie wrzucić swój bagaż. Pojedziemy do naszego klubu, a
chłopcy tymczasem dokończą robotę.
Carewe nie był całkiem przekonany.
- Chciałbym się trochę odświeżyć - powiedział.
- Zrobisz to w klubie. Chodz, wódka czeka, czas ucieka.
Carewe wysiadł, otworzył drzwi domku i wstawił swój sakwojaż do środka, w
pachnące żywicą ciemności. Zaledwie dwadzieścia cztery godziny temu rozpoczynał z
Ritchiem obcą mu jako doświadczenie kawalerską bibkę, liczył więc, że ten wieczór nie
będzie podobny do tamtego. Co też porabia teraz, właśnie w tej chwili, Atena? - zadał sobie w
duchu pytanie. Znów odczuwając samotność, wrócił do ciężarówki, która zawiozła go przez
polanę do stosunkowo dużej geokopuły, gdzie mieścił się klub. W okrągłym wnętrzu, którego
środek zajmował bar, panowała atmosfera typowa dla przyzakładowej świetlicy. Na
sprężystej segmentowej podłodze porozstawiano składane stoliki i krzesła, a na tablicy
ogłoszeń wisiały przeróżne karteczki i karteluszki, niektóre bez wątpienia urzędowe, inne, z
zapałem ozdobione przez jakiegoś rysownika amatora, zapowiadały szykujące się wkrótce
atrakcje. Mimo, że było tu ciepło, Carewem wstrząsnął dreszcz. Po powrocie z toalety zastał
Parmę przy stoliku, a przed nim dwa półlitrowe kufle piwa.
- Przed ósmą nic innego nie podają - wyjaśnił Parma. - To podobno ze względu na
takich jak ja, żebyśmy nie schlali się od razu jak świnie. - Uniósł kufel i ostentacyjnie jednym
haustem wychylił go do dna. - Nie dość, że niedemokratyczne, to w dodatku naiwne.
Carewe skosztował piwa. Było zimne i miało przyjemny, cierpki smak, więc bez
zastanowienia poszedł w ślady Parmy, mrużąc oczy, kiedy zapiekło go w gardle.
- Podoba mi się, jak wychylasz swoją kwartę - rzekł Parma, używając słowa
oznaczającego dawną miarę objętości płynów, które stało się hasłem rozpoznawczym wśród
trunkowych. - Zamów drugą kolejkę.
Carewe wziął kolejne dwa kufle od barmana, ostudzonego faceta, który obsługiwał
klientów z tak znudzoną miną i tak niezręcznie, jakby chciał w ten sposób dać do
zrozumienia, że w dzień ma inne, ważniejsze zajęcie. W klubie było pustawo, ale kiedy
Carewe rozejrzał się po sali, ze zdziwieniem stwierdził, że wśród obecnych przeważają
ostudzeni. Przypomniało mu się, że Parma nie wspomniał słowem o jego wyglądzie
wskazującym na ostudzenie i potraktował go z bezstronną męską serdecznością, co podziałało
kojąco na jego podrażnioną dumę. Zastanawiał się przez chwilę, czy gdyby naprawdę się
utrwalił, to łatwiej byłoby mu się pogodzić ze zmianą zachowania kolegów z biura.
- Nie spodziewałem się, że w tej branży działa tylu ostudzonych - powiedział
stawiając kufle na stole. - Co oni tu robią? Chcą być lepsi, niż są?
- Nie mam pojęcia - odrzekł obojętnie Parma. - Ja robię tylko to, co do mnie należy.
Opróżnił kufel do połowy, porysowanym żyłkami nosem z determinacją bodąc pianę, i
Carewe poczuł rosnącą sympatię do starszego od siebie mężczyzny. Usiadł i zabrał się ostro
do swojego piwa, którego było jakby więcej niż poprzednio. Kolejne piwa, pite pózniej tego
wieczoru, wydawały mu się coraz większe, lecz wystarczyło podnieść kufel do ust, żeby jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]