[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szerszą skalę mógł się już wtedy zarysować problem polskiej terminologii naukowej. Pozycja
łaciny została zaledwie nieco uszczuplona - dość przypomnieć, że dwa największe ówczesne
osiągnięcia naszej nauki, dzieło Kopernika w zakresie nauk ścisłych i dzieło Frycza
Modrzewskiego w dziedzinie nauk społecznych, zostały ujęte w formę łacińską. Dopiero w
okresie Oświecenia kilkuwiekowa walka z łaciną na gruncie piśmiennictwa naukowego
przyniosła zwycięstwo. Z całą jaskrawością pojawił się też wówczas problem polskiej
terminologii naukowej. Zarysowały się dwa stanowiska: jedni chcieli zachować w spolszczonej
postaci dotychczasowe terminy pochodzenia grecko-łacińskiego ( [...] czemuż przykładem
innych narodów nie mamy ich z tego zródła czerpać, skąd wypłynęły nauki? Jeżeli teologija,
filozofija, fizyka, gramatyka zostały przyswojone, za cóż inne mają się odmieniać?" - pisał M. D.
Krajewski), inni uważali za właściwsze stworzenie nowych terminów z polskiego materiału
językowego. Pod koniec XVIII i w pierwszej połowie XIX wieku rośnie liczba takich nowo
tworzonych terminów rodzimych: ziemiopisarstwo (geografia), dziejopisarstwo (historia), tlen
(oxygenium), chowanna (pedagogika), myślinia (logika), gminowładztwo (demokracja) itp.
niektóre z nich zgrabne i poprawnie zbudowane, zachowały się do dziś (jak tlen).
W wieku XIX, który na całym świecie był okresem największego rozkwitu nauki, na
ziemiach polskich pod obcą okupacją, w warunkach narastającego ucisku narodowego, nie było
możliwości nieskrępowanego rozwoju polskiej nauki. Nauka uprawiana przez Polaków na
obcych uniwersytetach, w obcych językach, osiągnięcia polskiej myśli technicznej realizowane w
obcych krajach, nieraz na innych kontynentach - wszystkie te czynniki pociągały za sobą wpływ
obcej terminologii.
Po pierwszej wojnie światowej i odzyskaniu niepodległości, w ramach prac nad
normalizacją słownictwa technicznego i zawodowego, część terminów obcego pochodzenia
została zastąpiona rodzimymi. W szczegółach wyglądało to różnie w obrębie różnych dyscyplin
nauki i techniki. Zrozumiała w ówczesnych warunkach tendencja do usuwania obcych
naleciałości przybierała nieraz przesadne rozmiary. Tak np. w dziedzinie słownictwa
elektrycznego usiłowano (jak widać ze stanu dzisiejszego, bezskutecznie) zastąpić izolator
odosobniakiem, a korek - przemocnikiem ( Korek - dobrze, a gdzie butelka?" - pytał jeden z
uczestników ówczesnych dyskusji terminologicznych, przeciwnik korka).
Sprawa stosunku żywiołu rodzimego do obcego w terminologii jest aktualna do dziś.
Trzeba stwierdzić, że ze stanowiska ściśle językoznawczego nie da się dowieść ogólnej
wyższości lub niższości terminów jednego czy drugiego rodzaju. Dylemat: rodzimy neologizm
czy zapożyczenie trzeba rozstrzygać w każdym konkretnym wypadku, opierając się na tzw.
zasadach słowotwórstwa technicznego, których lista w ujęciu I. Bajerowej (Językoznawca wobec
tzw. zasad słowotwórstwa technicznego, Poradnik Językowy" 1973, s. 127 - 138) przedstawia
się następująco: 1. zasada poprawności (zgodności z systemem językowym, zwłaszcza z
wymogami słowotwórstwa), 2. zasada powszechności (wymóg wspólnych terminów dla tych
samych pojęć na gruncie różnych dyscyplin naukowych i technicznych), 3. zasada zrozumiałości
etymologicznej, 4. zasada logiczności (trafności, stosowności), 5. zasada jednoznaczności, 6.
zasada zwięzłości, 7. zasada systematyczności (wymóg, by terminom pojęć równorzędnych
odpowiadał termin pojęcia bezpośredniego nadrzędnego), 8. zasada pokrewności (wymóg
pokrewieństwa językowego terminów określających pokrewne pojęcia) i 9. zasada łatwości
(fonetycznej, wymawianiowej). Spośród czynników zewnętrznych trzeba przede wszystkim
uwzględniać fakt, iż terminy stosowane powszechnie, w różnych językach, ułatwiają
międzynarodową wymianę myśli naukowej i technicznej. Trzeba także pamiętać o roli uzusu
terminologicznego, czyli tradycji i praktyki w tym względzie. Doświadczenie uczy, że próby
usuwania zakorzenionego już terminu najczęściej kończą się fiaskiem lub połowicznym tylko, a
raczej zgoła pozornym sukcesem. Tak np. w terminologii drukarskiej próba zastąpienia nazwy
winkielak (przyrząd do układania pojedynczych czcionek w druku typograficznym) terminami
wierszownik, kątownik i kątnik dała taki rezultat, iż obecnie w słownictwie poligraficznym
funkcjonują wszystkie te wyrazy w identycznym znaczeniu i chcąc dobrze operować
terminologią drukarską, trzeba je wszystkie znać, co jest stanem ze wszech miar niepożądanym.
STYL KWIECISTY
1. Metaforyka prasowa ma u nas niedobrą opinię. W opracowaniach poświęconych
stylowi współczesnej publicystyki wielokrotnie już wskazywano na takie zasadnicze przyczyny
pojawiania się błędnych metafor, jak pogoń za oryginalnością przy jednoczesnym uleganiu
modzie językowej, silenie się na błyskotliwość i aluzyjność bez poczucia troski o precyzję
przekazywanych treści, kokietowanie czytelnika tanimi konceptami, których budulcem jest
szablon leksykalny, wreszcie nadużywanie neosemantyzmów, tj. wyrazów o narzuconych im
nowych znaczeniach niezgodnych z utrwalonymi w zwyczaju jako własność wszystkich
użytkowników polszczyzny.
Metafora ma ożywiać styl wypowiedzi, potęgować jego obrazowość i sugestywność.
Tymczasem liczne przenośnie prasowe są na tyle niedorzeczne, że z obrazowością i
sugestywnością nie mają nic wspólnego, a co gorsze - skutecznie zaciemniają sens wypowiedzi i
tym samym utrudniają jej odbiór.
Przyjrzyjmy się wybranym metaforom powielającym konstrukcyjny schemat coś jest
(staje się) czymś, w którym pierwsze puste miejsce" przeznaczone jest dla nazw pojęć
(rzeczowniki abstrakcyjne), drugie - dla nazw przedmiotów (rzeczowniki konkretne). Oto ich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]