[ Pobierz całość w formacie PDF ]
maniery, że docenia jej naturalną urodę, a nade
wszystko, iż nie wie, z kim ma do czynienia.
Jednakże po paru chwilach oderwał się od niej
i pociągnął za rękę w jeszcze głębszy mrok. Zarazem
poczuła, że już nie mokną, więc chyba znalezli się
pod dachem. Dokoła panowały nieprzeniknione
ciemności.
Co to jest? spytała.
Księżycowa orchidea 35
Jakaś szopa odparł. Możemy tutaj prze-
czekać, dopóki nie przestanie padać.
Aha.
Poczuła jego ręce na ramionach.
Zmarzniesz.
Nie, nic mi nie będzie.
Zapadło niezręczne milczenie.
Rosie, co jest? Poczułaś się nieswojo? Nie ma
powodu. Naprawdę.
Czy ja wiem? Czuję się trochę dziwnie. Wszy-
stko stało się tak nagle.
Nie zrozum mnie zle. Ja też nie mam w zwy-
czaju dybać na cnotę dobrze wychowanych panien
na wydaniu.
Nie jestem panną na wydaniu.
Wiem. Jesteś prawdziwą kobietą, a nie eleganc-
ką damą, jak te tam. Ręce Mitcha zsunęły się z jej
ramion, powędrowały w dół, objęły ją w pasie
i przyciągnęły ku niemu.
Nie wiedziała, jak się zachować. Od czasów
szkolnych nie miała stałego chłopaka. A w dodatku
poczynania nieznajomego w niczym nie przypomi-
nały niezdarnych pieszczot jej szkolnego wielbicie-
la. Mitch ponowił pocałunek, posuwając się jeszcze
dalej niż poprzednio, a ona nie tylko mu się poddała,
ale odpowiedziała tym samym. On zaś objął ją
jeszcze mocniej, a jego usta zaczęły wędrować po
szyi i dekolcie Rosie. Było to nad wyraz upajające.
Obsypując pocałunkami jej ramiona i szyję, stop-
niowo rozsuwał suwak sukni na plecach i już po
chwili góra osunęła się w dół. Kiedy pod naporem
jego ciała Rosie odchyliła się do tyłu, a Mitch jął
36 Maggie Shayne
wodzić ustami po jej obnażonym dekolcie, omal nie
krzyknęła z rozkoszy. Zarazem jednak gdzieś w tyle
jej głowy nadal rozbrzmiewały usłyszane przed
chwilą słowa: Nie jesteś elegancka damą. No rzeczy-
wiście! Robi, co może, by dowieść, że miał stu-
procentową rację!
Rozległ się potężny grzmot i coś uderzyło z hała-
sem o dach szopy. Rosie gwałtownie odskoczyła,
potknęła się i niechybnie runęłaby na plecy, gdyby
Mitch jej nie podtrzymał.
Co to było? spytała, z trudem łapiąc dech.
Nic szczególnego, to tylko burza odparł,
usiłując wziąć ją ponownie w ramiona. Jednakże
Rosie zdążyła już wciągnąć na siebie z powrotem
górę idiotycznej sukienki. Nie bądz taka płochliwa.
Wydaje mi się, że coś spadło na dach szepnęła
Rosie, uchylając się od pocałunku.
Mitch westchnął i cofnąwszy się o krok, uspoka-
jającym gestem poklepał ją po ramieniu.
Jeżeli chcesz, mogę pójść sprawdzić.
Och tak, bądz tak miły i zobacz, czy coś się nie
stało.
No dobrze, pójdę. Wypuścił ją z ramion. Po
chwili w szparze otwieranych drzwi ujrzała szarze-
jącą w ciemnościach smugę. Ale zaraz wrócę.
Mimo huku grzmotów i szumu ulewy przez parę
chwil słyszała jego kroki, ale gdy tylko ucichły,
ostrożnie uchyliła drzwi, wymknęła się z szopy
i pobiegła na oślep w kierunku ogrodowego labiryn-
tu. Nie miała wyboru. Gdyby została, jak nic
oddałaby się obcemu mężczyznie na podłodze brud-
nej szopy.
Księżycowa orchidea 37
Wędrówka bez okularów w ulewnym deszczu
krętymi alejkami labiryntu nie była łatwa. Szła na
pamięć, kierując się w stronę, skąd dochodziły
dzwięki muzyki i gwar rozmów. W końcu dotarła
na taras i tam zatrzymała się, nie wiedząc, co
począć.
Rosemary? To ty?
Z ulgą rozpoznała głos Jake a. Podbiegł ku niej,
zdejmując po drodze smoking, którym ją otulił.
Czy coś się stało? Widziałem, jak wymykałaś
się do ogrodu, a potem lunął deszcz i zacząłem się
niepokoić. Jak się czujesz?
Dobrze, nic mi się nie stało. Poza tym, że
przemokłam odparła, a widząc, że Jake prowadzi
ją ku drzwiom sali balowej, dodała: Nie mogę się
tam pojawić w tym stanie. Wyglądam jak świeżo
wyciągnięta z wody ofiara potopu.
To prawda przyznał Jake, oglądając ją od stóp
do głów i śmiejąc się wesoło. Ale możemy przejść
[ Pobierz całość w formacie PDF ]