[ Pobierz całość w formacie PDF ]
masę służbowych spotkań i tym bardziej chciałbym, żeby był tu ktoś, kto potrafi zapa-
rzyć porządną kawę.
- Nie wiem, co powiedzieć - odparła nieswoim głosem. - To dosyć nieoczekiwane.
R
L
T
- Wiem. Przemyśl to. Porozmawiaj z Lottie.
- Będzie zachwycona.
- To co cię powstrzymuje? Daję ci zupełną swobodę w organizowaniu sobie pracy.
Ja będę bardzo zajęty, więc pewno nawet nie będziemy się zbyt często widywać.
Przesłanie było jasne. Dawał jej wyraznie do zrozumienia, że to praca. %7ładnych
więcej skradzionych całusów w kuchni ani zwierzeń przy świecach. Na drugiej szali był
Londyn, Rupert, depresyjne mieszkanko z koszmarnym pomarańczowym dywanem, na
którego wymianę nie mogła sobie pozwolić, i ciasne podwóreczko, gdzie nie docierało
słońce. Szukanie pracy i konieczność tłumaczenia, dlaczego rzuciła poprzednią. Kłopoty
z opieką nad Lottie w czasie wakacji i wieczne problemy finansowe. Już samo myślenie
o tym było przygnębiające. Propozycja Lorenza zmieniała wszystko. Pozostawał jeszcze
tylko problem jej dumy, która w sytuacji gdy nie było jej stać na parę butów dla córki,
wydawała się zupełnie nie na miejscu. Postąpiła krok w jego stronę, zaciskając mocno
dłonie, ale nie mogła się zdobyć na uśmiech.
- Bardzo ci dziękuję - powiedziała, próbując utrzymać na wodzy kłębiące się w jej
wnętrzu emocje. - Chętnie przyjmę twoją propozycję.
R
L
T
ROZDZIAA SIÓDMY
Początkowo, po wyjezdzie reszty rodziny, Sarah czuła się w Castellaccio skrępo-
wana. W te długie gorące dni dom był bardzo cichy i spokojny, trochę jakby się dziwił,
kim ona jest i co tutaj robi. Sarah przystosowanie się do nowego otoczenia zabrało trochę
czasu, jednak Lottie nie sprawiło to najmniejszego problemu. Największą radość sprawił
Lottie Lorenzo, wybierając dla niej na sypialnię mały pokoik o białych ścianach, z dłu-
gim oknem bez zasłon i kopulastym, pomalowanym na niebiesko sufitem z małymi, wy-
blakłymi gwiazdkami i srebrzystym półksiężycem, który wzbudził jej niekłamany za-
chwyt.
Lottie i Dino spędzali razem każdą chwilę, przeważnie w ogrodzie, pod czujnym
okiem Alfreda, który kosił, przycinał i pielił. Z okien kuchni Sarah słyszała wybuchy
dziecięcego śmiechu, kiedy gonili się pod strumieniem wody z węża ogrodowego. Cza-
sem zabierała ich oboje do miasteczka i kupowała im lody, które zjadali w nabożnym
skupieniu, a czasem zostawiała pod opieką uroczej matki Dina, Paoli, którą Lottie wkrót-
ce gorąco pokochała.
Sarah natomiast miała wrażenie, że żyje w stanie zawieszenia. Podczas gdy Lottie
przejawiała tak niezwykłe ożywienie, Sarah snuła się po domu jak duch, nigdy nie wy-
biegając myślami poza chwilę obecną. Częściowo zawdzięczała to mechanizmom samo-
obrony, a częściowo magii Castellaccio. Spokój i piękno tego miejsca przeniosły ją tak
daleko od londyńskich problemów, że postrzegała je teraz jak gdyby przez niewłaściwy
koniec lunety. Takie pomniejszenie skali jej dawnego życia pozwoliło jej zyskać znacz-
nie ostrzejszą perspektywę. Kiedy tygodnie przerodziły się w miesiące, myślała o Ruper-
cie coraz mniej i mniej, a jeżeli już, to z rosnącą złością i pogardą. Coraz trudniej było jej
pojąć, jak w ogóle kiedykolwiek mogła go kochać. Miała Lottie i za to była mu nie-
zmiernie wdzięczna, ale w sumie dał jej bardzo mało i równie mało od niej oczekiwał.
Nie dbała o kosztowne prezenty, ale teraz, kiedy wieczorami siadywali z Lorenzem do
kolacji w gęstniejącym mroku, po raz pierwszy w życiu zrozumiała, jak ważna jest roz-
mowa. Wcześniej brakowało jej kogoś dorosłego, z kim wymienialiby uwagi na temat
minionego dnia i śmialiby się wspólnie, kogoś, kto doceniłby jej gotowanie. Ich rozmo-
R
L
T
wy były zawsze ogólnikowe i nieosobiste. On mówił o sobie niewiele, nie było też po-
wtórek z nocy przy świątyni, kiedy otworzyła przed nim serce. A jednak każdego dnia
czekała na wieczór, na te chwile, kiedy dzieci były już w łóżkach, a Lorenzo kończył
pracę i siadali razem, delektując się kolacją i chłodnym, orzezwiającym winem, a wokół
nich wieczór przemieniał się w noc. Czasem długo nie przychodził i wtedy pukała do
niego, by dać znać, że jedzenie gotowe. Często bywał tak zaabsorbowany pracą, że nie
zauważał upływu czasu. Wtedy dostrzegała zmarszczki i cienie pod oczami, świadczące
o wyczerpaniu. W takich chwilach jego oczy wyrażały mnóstwo emocji. Zaraz potem
jednak zaczynał nalewać wino i rozmawiać. Wtedy znów był sobą: ciekawym, przeni-
kliwym, zabawnym człowiekiem.
Całkiem naturalne, że się o niego troszczę, powiedziała sobie, leżąc zupełnie roz-
budzona w środku gorącej nocy. Byli przyjaciółmi. On zrobił tak wiele dla niej i Lottie,
że nigdy nie zdołałaby mu się odpłacić. Tylko że to, co przeżywała w parne noce, wier-
cąc się w skłębionej pościeli i nasłuchując cichej muzyki płynącej z gabinetu, miało z
przyjaznią niewiele wspólnego.
Którejś nocy, kiedy akurat schodziła na dół po położeniu Lottie, usłyszała dzwo-
niący w kuchni telefon. Nie było w tym nic niezwykłego, zwykle odbierał Lorenzo, ale
tym razem wiedziała, że rozmawia z drugiej linii. Podbiegła i podniosła słuchawkę. Ktoś
po drugiej stronie odezwał się po angielsku.
- Halo? Kto mówi?
- Mmm... Sarah. Gospodyni pana Cavalleri.
- Miło mi to słyszeć. Całe szczęście, że w końcu znalazł kogoś, kto zadba mu o
dom. I o niego. Czy mogłabym z nim rozmawiać?
Sarah kurczowo ścisnęła słuchawkę, bo właśnie rozpoznała ten seksowny głos z
amerykańskim akcentem.
- Rozmawia w tej chwili z drugiej linii. Czy to pani Cavalleri? Przekażę, że prosi
pani o telefon... - przerwała. Lorenzo stał w drzwiach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]