[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mistrzostwach świata przegrali wszystko z kretesem, animusz odzyskując dopie-
ro w meczu o pietruszkę, tak Irlandczycy gryzli trawę, strzelając kilka bramek
w ostatnich minutach, a nawet sekundach. Nie dziwota, że tak dobrze im idzie
w Unii Europejskiej. Są ambitni, walczą, nie odpuszczają, nie rezygnują. Z nami
jest inaczej. Gdy patrzę przed meczem reprezentacji na naszych piłkarzy, to trzy-
mam kciuki już nie za zwycięstwo, ale za to, by naprawdę mężnie walczyli, by się
138
nie poddawali. Mamy podobno wybitnie uzdolnione pokolenie siatkarzy. Chyba
tak jest, skoro w meczach towarzyskich potrafią oni wygrać z każdym. Ale gdy
przychodzi do walki o wielką stawkę, wymiękąją . Nawet jak idą z rywalem łeb
w łeb, to można się w ciemno zakładać, że w końcówce nie wytrzymają psychicz-
nie. A potem można usłyszeć, że przegrali, ale z honorem. Dość już tych porażek
z honorem. Czas wygrywać. Co to znaczy porażka z honorem? %7łe nie opuściło
się rąk jeszcze przed walką? %7łe w ogóle się wyszło na boisko? Toż to program
dla tchórzy, dla Gołotów. Może teraz nasi siatkarze przegrywają, ale za Wagnera
potrafili wygrywać , powie ktoś. Właśnie. Jak to było, że wygrywali, choć zwy-
cięstwo było na włosku, że wygrywali trzy sety, choć przegrywali dwa pierwsze.
Działo się tak, bo Hubert Wagner zbudował w nich mentalność zwycięzców. Nie
wychodzili więc na boisko, by polec z honorem, ale po to, by wygrać. Nie szu-
kali przed meczem alibi dla ewentualnej porażki, ale szukali sposobu na dobranie
się do przeciwnika. Nie kalkulowali, czy srebro nie będzie przypadkiem całkiem
sporym sukcesem. Jechali po złoto, bo Wagner powiedział: Interesuje mnie tylko
złoto . To, że ktoś jedzie po złoto, nie daje żadnej gwarancji, że złoto zdobędzie,
ale jeśli nie jedzie po złoto, nie zdobędzie go na pewno. Wagner to rozumiał, zro-
bił z chłopców mężczyzn, a z mężczyzn twardzieli, i dzięki wielkiej pracy oraz
odrobinie szczęścia zdobył z nimi złoto i stworzył legendę. Gdyby zdobył srebro,
nikt by dzisiaj o nim i o nich nie pamiętał. Okrutne? Takie są reguły gry i trze-
ba się do nich dostosować. Jest wielka różnica między wychodzeniem na boisko,
by grać, a wychodzeniem na boisko, by wygrać. To jak z optymizmem, będącym
stanem świadomości, stanem umysłu i emocji. Odwrotnością takiego stanu jest fa-
talizm. Wszystko jest nie tak, wszystko jest do d. . . , i tak przegramy. Gdy mamy
takie nastawienie, porażka jest gwarantowana i najlepiej w ogóle nie rozpoczynać
gry.
Aatwości usprawiedliwienia własnych porażek towarzyszy u nas pewna wsty-
dliwość odczuwana przy odnoszeniu sukcesów. Właściwie zrozumiała. Każdy,
kto w Polsce odnosi sukces, musi się przecież zawsze zmierzyć z masą zarzutów,
że pewnie brał doping, ukradł, skorzystał z protekcji albo podparł się znajomo-
ściami. Pewnie w wielu przypadkach tak jest, ale gdyby wierzyć oszczerstwom,
jest tak zawsze. Nawet więc zwycięzcy często odczuwają wstyd ze zwycięstw,
który sąsiaduje z przekonaniem otoczenia, że zwycięzcy najpewniej woda sodo-
wa uderzyła do głowy, że stracił kontakt z rzeczywistością i z prawdziwą Polską.
Jakby prawdziwa Polska była tam, gdzie jest utrapienie, przeciętność, porażka
i smutek. Unosi się nad nami wszystkimi duch antyrywalizacji, antysukcesu, de-
strukcji. Zresztą słowa rywalizacja , wyścig , ostra konkurencja są u nas też
podejrzane. Bo jak taki się ściga i chce sukcesu, to pewnie jest bezwzględny, pew-
nie kopie innych po kostkach, pewnie do celu idzie po trupach. Czyli tak naprawdę
nie jest on żadnym zwycięzcą, bo nie jest zwycięzcą moralnym, a tym może być
tylko ktoś, kto przegrywa, z honorem oczywiście. Powiedzmy sobie prawdę. My
139
nienawidzimy zwycięzców i sukcesów innych. Przyprawiają nas one o mdłości.
To jest choroba. Zauważają ją niemal wszyscy, którzy patrzą na nas trochę dłużej.
Bo my tego nawet nie ukrywamy. Albo ukryć nie potrafimy.
Jak za PRL-u, tak i dziś, może w mniejszym stopniu niż wtedy, ale wciąż nie
ma wśród wyznawanych przez Polaków wartości sukcesu. Lepiej być elemen-
tem tła, częścią szarości. I musimy coś z tym zrobić. Sukcesów nie powinno się
absolutyzować i za wszelką cenę gloryfikować. Ale trzeba je jakoś w świecie na-
szych wartości nobilitować. Gdy to się stanie, podświadomie trudniej nam będzie
zgodzić się na nasze porażki. Test dla kibiców piłkarskich: Czy pamięta Pani/Pan
mecz piłkarski, w którym nasza reprezentacja by przegrywała, a mimo to wygra-
ła? Może taki był. Na pewno był. Ale choć jestem całkiem solidnym kibicem, za
nic nie mogę sobie tego przypomnieć. Bo zwykle jest tak, że jak nam idzie, to
idzie, a jak nie idzie, to nie idzie. Strzelimy gola i husaria w natarciu. Stracimy
bramkę i skrzydełka opadają. I dalej, zamiast gry o wszystko, zostaje jak mową
Amerykanie going through motions, wykonywanie ruchów, jakby się chciało
wygrać, ale bez jakiejkolwiek szansy na zwycięstwo, bo bez wiary, że można je
odnieść. A w życiu, w gospodarce, w polityce jest trochę jak w piłce nożnej. Jak
drużynie idzie, to każda potrafi wygrać , mawiał Kazimierz Górski. Dobrą dru-
żynę poznaje się po tym, że wygrywa także wtedy, gdy jej nie idzie . Do przerwy
0:1. To szukamy klucza do zwycięstwa, a nie alibi dla porażki.
W wielu dziedzinach jesteśmy w Polsce o wiele lepsi, niż nam się wydaje,
a możemy być dużo lepsi, niż sądzimy. I będziemy. Tylko wszyscy razem musimy
wykonać pewną pracę. Trzeba nam rodziców, którzy powiedzą swym dzieciom,
że są nadzwyczajne, niezwykłe. Mogą to mówić spokojnie. W każdym przypadku
to prawda. Nie mają mówić dzieciom, że są lepsze niż inne dzieci, ale właśnie, że
są nadzwyczajne, wyjątkowe. Mają im tym samym dać wewnętrzną siłę, która po-
zwoli im się w przyszłości zmierzyć z trudnościami i porażkami. Byłoby dobrze,
gdybyśmy wzmocnili ideę dążenia do mistrzostwa, do bycia najlepszym w tym,
co się robi. A przynajmniej ciągle lepszym, niż było się wczoraj i przedwczoraj.
Nieustanne dążenie do równości, do osiągania równowagi, ale na niskim pozio-
mie, doprowadzi nas donikąd. Nie może być tak, że odnoszący w Polsce sukcesy
czują się, jakby byli pod ostrzałem. Nie można (to uwaga adresowana głównie do
polityków) grać na ludzkiej zawiści. Taka gra zawsze zle się kończy. W tych, któ-
rym się udało, tworzy poczucie winy. U tych, którym się nie udaje, stwarza często
zupełnie mylne przekonanie, że za te niepowodzenia odpowiadają jacyś inni.
Czy z założenia nie lubimy w Polsce zwycięzców? Nie, to byłaby przesada.
Bardzo ich lubimy, a często nawet kochamy. Pod jednym wszakże warunkiem.
%7łe są daleko. Aatwo cieszyć się z sukcesów podziwianego i kochanego Papie-
ża. Aatwo życzyć dobrze Małyszowi i stanąć do wyścigu, kto najbardziej kocha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]