[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wciąż masz kłopoty, zgadza się?
Oprócz apatii dostrzegł również poczucie obowiązku.
Nie spodziewaj się, że dwa tygodnie wystarczą, by wdrożyć się we
wszystko tak jak niegdyś doradził, siadając na kanapie. Szczególnie gdy
masz... inne sprawy na głowie.
Inne sprawy. Wcześniej wyjaśniłam mu, że mój romans nie wypalił.
Zarzucenie przynęty, nazwał to Kagan.
Nie musiałam nawet udawać gorzkiego uśmiechu, gdyż natychmiast
rozpoznałam przenikliwe spojrzenie spoza rogowych oprawek. Zamiłowanie
Larry ego do swatania dawało o sobie znać.
Przysiadłam obok niego na kanapie, gotowa przeciągać się niczym kotka
dosyć trudna sztuka, gdy człowieka opina wąska spódnica. Dwa tygodnie, a ja
wciąż nie potrafiłam sobie uświadomić, że przychodzenie do pracy w dżinsach
lub dresach należy już do przeszłości.
Spotykasz się z kimś? zapytał, wykrzywiając brwi.
Miałam ochotę uściskać go za tę troskę.
Jeszcze chyba nieco za wcześnie powiedziałam.
Może tak, może nie.
Larry zamierzał wykonać jakiś gest.
Przeniosłam rozmowę na temat naszego klienta firmy Wilen.
Następnego dnia, wysiadając z windy, zobaczyłam McCanna. Ten sam kąt
holu. To samo spojrzenie, w którym można było dojrzeć nadzieję i troskę.
Pozwoliłam wyprzedzić się tłumowi opuszczających pracę urzędników,
zapewniając sobie czas na przyobleczenie maski. Jednocześnie zdałam sobie
sprawę, że ponowne spotkanie z Maxem wykorzystanie go będzie o wiele
bardziej bolesne, niż sądziłam.
Podchodząc do niego, udałam zdziwienie graniczące z konsternacją.
Witaj, Max. Zbliżyliśmy się na wyciągnięcie ręki.
Zapuściłaś włosy.
Nie bywałam ostatnio u fryzjera.
Podobają mi się powiedział, a jego oczy dodały: Chciałbym ich
dotknąć .
Odruchowo cofnęłam się.
Po co przyszedłeś?
Tylko żeby cię przywitać.
W pracy? Czy z powrotem pośród niezaangażowanych uczuciowo?
Cholerny Larry.
Pomyślałem sobie, że skoro jestem w mieście, może zjedlibyśmy razem
kolację.
Pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech.
Jesteś uparty.
To cecha zawodowa.
Co sprowadza cię do Nowego Jorku? zainteresowałam się, gdy szliśmy
przez hol.
Zbliżające się zadanie specjalne. Przyjechałem dzień wcześniej.
Po tym, jak Larry zaczął bić na alarm? spytałam z odrobiną złości.
Jestem mu wdzięczny odparł nie dodając przeprosin. Kolacja?
Miałam już wyrazić zgodę, kiedy w moich uszach zabrzmiały słowa
Kagana.
Nawiąż kontakt tak szybko, jak to tylko możliwe .
Jutro, Max powiedziałam. Jeśli ci to odpowiada. Jednodniowe
opóznienie wykonania rozkazu nie stanowiło wielkiego buntu, lecz poprawiło
moje samopoczucie. Operację koń trojański chwilowo zawieszono.
Wieczór spędziłam dręczona koszmarami na jawie. Wyskakiwały znienacka
niczym złośliwe chochliki umieszczone w pudełku na sprężynie. Nawet
sięgnięcie po słuchawkę telefonu może przywołać wspomnienia.
Sarah, powiedz mi, co się dzieje!
Tym razem chodziło o mniej subtelne narzędzie samoudręczenia
oprawioną w ramki fotografię z nocnej szafki. Sarah i Susie... tak blisko mej
poduszki.
Twarze nie dają człowiekowi chwili spokoju. Tworzone przez wyobraznię
na podstawie kartoteki horrorów Jamiego. Widziałam. Niepowetowana strata.
Zgorzknienie, które stopniowo cię pochłania. Pozostawiły we mnie głęboko
palącą potrzebę działania.
Przebacz, Max. Wybacz, że odpłacam w jedyny znany mi sposób.
Kolacja z Maxem McCannem. Dziwaczny pomysł biorąc pod uwagę
okoliczności. Przyjechać wcześniej. Zaaklimatyzować się, powiedziałam sobie.
Przerażające.
Nie tylko ja byłam spięta. Widziałam zbyt wiele zaciśniętych ust, które
niekoniecznie pasowały do nowojorskiej siedziby FBI. Może miało to coś
wspólnego ze spotkaniem, na które przyjechał McCann? Wkrótce się skończy.
Powiedział, że o szóstej, a on nie rzuca słów na wiatr.
Można mu wiele przypisać. Po pierwsze jest lakoniczny. Ciekawe, o czym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]