[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mamą w dyskusję.
Nie zdążyłem wyjść z pokoju, znowu telefon.
- Odbierz!
Zawistowski:
- To ja. Coś nam przerwało. No, więc idziesz? Mów wyraznie!
Westchnąłem ciężko. Jeśli on ma w kieszeni jeszcze kilka złotówek, to mama w ogóle
już dzisiaj nie uśnie i w domu będzie piekło. Co miałem robić? Powiedziałem, że za dziesięć
minut będę koło teatru.
- Z kim ty się umawiasz do teatru? Mógłbyś chociaż uprzedzić, że wychodzisz
wieczorem. Kto to dzwonił? Z całą klasą idziecie czy jak?
- Nigdzie nie idę. Przesłyszałaś się, śpij. I nie wtrącaj się we wszystko!
- Jak ty się do mnie odzywasz?
Wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Po kuchni kręciła się Irmina,
rozładowując mamy siatkę i torby z zakupami na niedzielę. Ukroiłem kawałek chleba,
zrobiłem herbatę. Nie mówiliśmy nic do siebie.
Po chwili dzwonek. Na szczęście nie telefon.
- Otwórz! - powiedziałem. - Irma, nie słyszysz?
Nora wyjrzała za nią do przedpokoju i zaczęła cicho warczeć, cofając się do mnie.
Dozorca albo Kmita... - pomyślałem sobie. To były dwie antypatie naszego pudla. Dozorca
chodził stale na gazie, może to psa złościło. Ale dlaczego Nora bała się Kmity? Nie
wiedziałem. Może ją kiedyś uderzył? A może pies wyczuwał, że Irma go nie lubi? Bo Irma od
jakiegoś czasu wyraznie nie cierpiała Kmity. Też nie wiedziałem dlaczego.
Wróciła Irmina, pogłaskała Norę. Pies się uspokoił i schował pod stół kuchenny.
- Kto przyszedł?
- Rusz się sam i zobacz! - mruknęła ze złością.
A więc Kmita. Czego ten znowu chce?
W przedpokoju czekali Kmita i Kowal. Zdziwiłem się, bo Kowal nigdy jeszcze nie był
u mnie w domu. Nikt zresztą z klasy nie był, z wyjątkiem Zawistowskiego i Kmity. No i
Markońca. Tylko że on nie do mnie przyszedł.
- Co jest? - spytałem. I nagle uświadomiłem sobie, że można ich przecież posłać do
Zawistowskiego, skoro już się napatoczyli. Nie będę musiał wychodzić.
- Przyszliśmy cię wyciągnąć nad Wisłę... - zaczął Kmita. Przerwałem mu:
- Dziękuję, nie skorzystam. Ale dobrze, że jesteście. Dzwonił Zawistowski, ma do was
ważną sprawę. Będzie czekał koło Teatru Polskiego.
- Kiedy?
- Co kiedy? Kiedy dzwonił? Przed chwilą...
- Kiedy będzie czekał?
- Już czeka.
- To on do ciebie dzwonił, że ma do nas interes? - spytał Kmita jakby podejrzliwie i
rozzłościł mnie tym pytaniem.
- A niby jak miał do ciebie dzwonić? Czym miał dzwonić, ofiaro losu?
- Nie kłóćcie się! - powiedział Kowal. I do mnie, prawie szeptem: - Ty, w dechę ta
dziewczyna. Ale ma... no, wiesz co. To twoja siostra?
Zauważyłem, że Kmita stuknął go łokciem, żeby dał spokój. Kmita doskonale
wiedział, że do pasji mnie doprowadzają takie uwagi na temat Irminy: co ona ma i jakie. Ale
Kowal nie zorientował się i ciągnął swoje:
- Zawołaj ją, może wyjdzie z nami? To naprawdę twoja siostra?
- Nie! Nie siostra. Służąca. Macocha. Idiota...
- Ty masz, Kowal, pytania, jak Boga kocham! - poparł mnie Kmita. - Zamknij się
wreszcie...
- Ciszej tam, bo mamę obudzicie! - odezwała się z kuchni Irmina. Musiała wszystko
słyszeć.
- Rzeczywiście, zaraz będzie draka... - mruknąłem. - Wychodzcie, szybko.
Wyszliśmy na klatkę schodową.
- Wiesz, co? - zagadywał Kmita. - Idziemy od wiaduktu. Widzieliśmy na przystanku
Markońca...
- I co z tego?
- No nic...
Tak, nic - pomyślałem. - %7łebyście wy wiedzieli, skąd on szedł. Gdybyście wiedzieli,
że pół godziny temu był tutaj, w moim mieszkaniu, to nie rozmawialibyście ze mną nawet pół
minuty. Trochę mnie ta myśl jakby rozśmieszyła. A może im powiedzieć? %7łeby się
przekonać, jak zareagują? No? Powiedzieć czy nie?
- O czym myślisz? - spytał Kowal.
- O tym, że już powinniście być koło teatru. Bo znowu ten bałwan będzie dzwonił...
Kmita, powiedz Zawistowskiemu, żeby przestał do mnie wydzwaniać, bo mnie matka z domu
przez niego wyrzuci!
- Dobra. Zaraz idziemy. Ale wiesz co? Kowal wpadł na ciekawą myśl...
- Wyobrażam sobie!
Rozmawiałem z Wójcikiem, wiesz? Poważnie sobie z nim pogadałem - pochwalił się
Kowal. - I wytłumaczyłem mu, że to jest świństwo, żeby w jutrzejszym meczu bronił on, a nie
ja. Wójcik mówi, że jeśli chcemy, to on nie wyjdzie na boisko, uda chorego. Tym bardziej że
naprawdę ma katar. Więc żebym ja był gdzieś blisko, to będą musieli mnie zawołać. I będę
grał. Dobra myśl, nie?
- Głupi jesteś! - uciąłem krótko.
- Dlaczego? - spytał Kmita. - My byśmy też mogli tak zrobić, to znaczy wytłumaczyć
chłopcom z ataku, że przecież jesteśmy od nich lepsi. Może ustąpią i wycofają się z meczu.
Pod byle jakim pretekstem. Od początku trzeba było o tym pomyśleć.
- Powiedzcie to Zawistowskiemu. Młotkiem wam wybije z głowy takie brednie!
Ambicji nie macie za grosz. Nie mówiąc już o tym, że wywrócicie do góry nogami cały jego
plan. A w ogóle róbcie, co chcecie, i dajcie mi święty spokój! - wybuchnąłem wreszcie. - Nic
mnie to nie obchodzi!
- Jak to nie obchodzi cię? - powiedział Kmita poważnie, z wyrzutem. - A ja aż chory
od tego wszystkiego jestem. Nie mogę o niczym innym myśleć!
- To nie myśl.
Odwróciłem się i wszedłem do mieszkania, zatrzaskując drzwi. Nagle, zupełnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]