[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Matt przysunÄ…Å‚ siÄ™ nieco do Diega.
- I dostanę watę na patyku? Tata Billa zabrał go do zoo, a pózniej poszli na watę i na
lody.
- Mo\e zrobimy tak samo. - Diego uśmiechnął się łagodnie.
- Jutro?
- Za kilka dni - powiedział mu Diego. - Mam du\o rzeczy do zrobienia w tym
tygodniu, a ty musisz się opiekować mamą, zanim nie wydobrzeje.
- Mogę jej poczytać ksią\kę.
Melissa omal nie wybuchnęła śmiechem, poniewa\ historie Matthew były jedyne w
swoim rodzaju. Postaci z bajek występowały obok bohaterów kreskówek w
nieprawdopodobnych sytuacjach.
- A wiÄ™c jeÅ›li bÄ™dziesz grzeczny, niño, w sobotÄ™ pójdziemy razem obejrzeć zwierzÄ™ta.
Matt spojrzał na Melissę, a pózniej, z ociąganiem, jeszcze raz na Diega.
- Mama nie mo\e pójść z nami?
- Mama nie mo\e tyle chodzić - wyjaśnił Diego cierpliwie. - Ale my mo\emy, si?
Matt zawahał się. Nie czuł się pewnie w towarzystwie tego mę\czyzny, ale bardzo
chciał iść do zoo.
- Si - odpowiedział.
- Zatem jesteśmy umówieni. - Diego uśmiechnął się i wstał z klęczek. - I bez
oglądania kreskówek na cały regulator - ostrzegł, pogroziwszy chłopcu palcem.
- Zgoda. - Matt uśmiechnął się z wahaniem.
Diego spojrzał na Melissę, która stała w drzwiach w ró\owej koszuli i długim białym
bawełnianym szlafroku, bez makija\u, z falą jasnych loków okalających bladą twarz. Nawet
teraz była piękna.
Spojrzał jej w oczy, a\ się zarumieniła i spuściła wzrok. Uśmiechnął się łagodnie.
- Peszę cię, querida?- spytał z westchnieniem. - Taką dojrzałą kobietę jak ty?
- Oczywiście, \e nie - obruszyła się.
- Zostań w łó\ku - powiedział. - Im szybciej noga się wyleczy, tym prędzej
rozpoczniemy \ycie rodzinne.
- Za wcześnie na to - zaczęła.
- Nie. O pięć lat za pózno. - Rzucił jej długie spojrzenie. - Odpowiadam za ciebie, i za
Matta. Musimy się porozumieć.
- Mówiłam ci, \e poszukam pracy...
- Nie!
Chciała coś powiedzieć, ale uciszył ją ruchem ręki i oczu. Wyszedł, zanim zdą\yła się
odezwać.
To był gorączkowy poranek. Ledwie Diego pojawił się w biurze, ju\ musiał wyjść z
Dutchem, obsłu\yć klientów. Kiedy wrócili, zza drzwi biura dobiegały podniesione głosy.
Diego zawahał się, przysłuchując się gwałtownej wymianie zdań między Joyce i Apollem.
Nadszedł Dutch, z papierosem w ustach, łagodny jak zwykle. Spojrzał na Diega z
wyrozumiałym uśmiechem.
- Mam wra\enie, \e łatwiej było polubić strzelaninę ni\ to tutaj - powiedział,
wskazując na zamknięte drzwi, zza których dobiegały wrzaski tamtych dwojga. - Dokończę
tutaj papierosa, zanim się nie dogadają albo zatłuką na śmierć.
- Mo\e się pobiorą pewnego dnia i wtedy wszystko się uło\y. - Diego zapalił cygaro i
wypuścił dym.
- Lepiej, aby się wpierw porozumieli - zauwa\ył Dutch. - Mał\eństwo raczej nie
rozwiązuje problemów. Na odwrót, jeszcze bardziej je uwidacznia.
Diego westchnÄ…Å‚.
- Pewnie masz rację. - Jego twarz zasępiła się. W miarę jak za drzwiami coraz głośniej
brzmiały podniesione głosy, wspomnienie wczorajszej nocy powracało jak zły sen. Czy staną
się z Melissa taką wiecznie skłóconą parą? Powodem konfliktu był Matthew i nie było nadziei
na rozwiązanie; mimo rosnącego zainteresowania chłopcem nie mógł znieść myśli o jego
ojcu.
- Zagłębiony w myślach? - cicho spytał Dutch.
- Mał\eństwo nie jest instytucją, którą brałem pod uwagę. Zostaliśmy razem z Melissa
przyłapani w... jak to powiedzieć... kompromitującej sytuacji. Mał\eństwo było sprawą
honoru, a nie wyboru.
- Chyba zale\y jej na tobie - powiedział Dutch bez przekonania. - Chłopiec...
- To nie jest mój syn - odpowiedział Diego opryskliwie, patrząc w ciemne oczy
Dutcha.
- Mój Bo\e! - Dutch wpatrywał się w niego.
- Opuściła mnie, kiedy z mojej winy straciła nasze dziecko - powiedział Diego. Jego
czarne oczy zmąciła gorycz wspomnień. - Być mo\e szukała pocieszenia, mo\e chciała się
zrewan\ować. Tak czy inaczej dziecko stało się przeszkodą, której nie mogę pokonać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]