[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zorientuje się, że ten człowiek jeszcze żyje.
Mike położył jej dłonie na ramionach.
- Masz na myśli tego faceta, który próbował cię zabić, prawda?
Nie chciała o tym myśleć.
- Może Johnson wie coś o tej nocy, może wie dlaczego moja babka musiała opuścić dom,
może wie coś, co usprawiedliwiałoby, zrównoważyło smutek w naszej rodzinie...
- Czy podpowiesz mi argument, który mógłbym wytoczyć, by odradzić ci tę wyprawę?
Potrząsnęła głową.
- Nie, Mike, nie ma takiego. Chciałabym, żebyś ze mną poszedł, ale jeśli nie zechcesz,
pójdę tam sama.
- Do Harlemu?! Drobna blondyneczka sama w tej dzielnicy?
- Tak. - Westchnęła. - Tak, pójdę sama, jeśli będę musiała.
Jednak kiedy to mówiła, pragnęła, by z nią poszedł. Każda odwaga ma swoje granice.
- Dobrze, ubieraj się. Włóż coś zwykłego, nierzucającego się w oczy.
- Dzięki. - Rzuciła prędko, skinęła głową i poszła na górę, by się przebrać.
*
Kiedy, przyjechali pod dom Jubilee, zastali tam spory tłum. Kierowca wynajętego samochodu
był olbrzymem. Facet o skórze koloru węgla i długiej różowej bliznie, która zaczynała się na karku
i ginęła pod koszulą, był chyba przyjacielem Mike' a. Przestraszona Samantha ciągle się do niego
uśmiechała, co wydawało się szczerze go bawić.
Podczas tej wycieczki poznała inną twarz Nowego Jorku. Przeraziła ją straszna bieda,
sąsiadująca z niewyobrażalnym bogactwem środkowego Manhattanu. To było coś, czego Samantha
nie mogła zrozumieć, z czym nie mogła się pogodzić.
112
Kiedy wreszcie przybyli do domu Jubilee, jedynego przyzwoicie prezentującego się budynku
w okolicy, wyglądało na to, że za chwilę zaczną się tu jakieś rozruchy. Program Kuralta musiał
chyba obejrzeć cały Nowy Jork, a potem przyszedł, by zobaczyć się z Jubilee - lub pożyczyć od
niego pieniądze, sprzedać mu coś, bądz też skłonić go, by rzucił okiem na napisaną przez siebie
piosenkę.
W progu stała wysoka, tęga kobieta o siwych włosach z wyrazem furii na niegdyś zapewne
pięknej twarzy. W ręce niczym broń trzymała potężną miotłę, próbując zniechęcić za jej pomocą
wspinających się na schody gapiów. Samantha zobaczyła, jak dwóch facetów dostaje nią po twarzy.
Mike złapał ją za łokieć.
- Nie wydaje mi się, żeby to była odpowiednia pora - szepnął i pociągnął ją w stronę
samochodu.
- Nie! Mam zamiar zobaczyć się z nim teraz. - Samantha wyrwała mu się. - Nie jestem
pewna, czy zdobędę się na odwagę, by jeszcze raz tu przyjechać.
- To najlepsza nowina, jaką ostatnio słyszałem.
- Mike, mógłbyś przeprowadzić mnie przez ten tłum? Gdyby udało mi się dostać w pobliże
tej kobiety, mogłabym powiedzieć jej, że chcę spytać Jubilee o Maxie.
Zdecydował, że szkoda czasu, by się z nią kłócić, a poza tym, prawdę mówiąc, sam miał
ochotę spotkać się ze staruszkiem i zapytać, nie tylko o Maxie... Popatrzył pytająco ponad głową
Samanthy, a wielki Murzyn stojący przy samochodzie mrugnął potakująco.
Samantha złapała mocno pasek spodni Mike'a za jego plecami, on zaś zaczął przeciskać się
przez tłum. Gigantyczny Murzyn osłaniał ich od tyłu. Kiedy Samantha dotarła do podestu, kobieta
zamierzyła się miotłą, ale Murzyn złapał ją, zanim ich smagnęła. Mieli zatem czas, by powiedzieć,
z czym przyszli.
Sądząc po jej reakcji, musiała słyszeć już kiedyś imię Maxie. Skinęła na chłopca, który stał za
nią, by pobiegł do domu. Po chwili wrócił i dał im znak ręką, by weszli. Murzyn wsiadł do
samochodu.
Wnętrze domu miało ten sam podniszczony wygląd budynku, który został kupiony dawno
temu, odnowiony, a potem już tylko czas wziął go we władanie. Zciany były od tego czasu
malowane już ze trzydzieści razy, ale nikt nie zmywał poprzedniej farby, więc teraz odpadała, a
poprzez brud dawało się dostrzec kolejne warstwy.
Poszli za chłopcem wąskimi schodami na górę, gdzie było ciepło i słonecznie, i wyglądało tak,
jakby nic tu się nie zmieniło od czasów narodzin Jubilee. Na drugim piętrze nagle wysunął się z
cienia jakiś facet i o mało nie przestraszył Samanthy na śmierć. Był to wysoki Murzyn, bardzo
przystojny, o oczach pełnych gniewu.
Nie był zły akurat w tej chwili, on był wściekły przez całe życie, na wszystko i na wszystkich.
Przyjrzał się arogancko Samancie i zniknął w holu. Samantha przełknęła ślinę, popatrzyła na
Mike'a, by dodać sobie otuchy i poszła dalej za chłopcem.
Dziecko otworzyło drzwi, pozwoliło im wejść przez nie, a potem zamknęło je za nimi. Dwie
ściany pokoju, który Samancie podobał się, ledwie na niego spojrzała, zastawione były aż po sufit
półkami zawalonymi stertami płyt i nut. Patrząc na stare, pożółkłe okładki domyśliła się, że
najstarsze muszą pochodzić z czasów Flintstonów. Dominującym akcentem był olbrzymi fortepian,
jeden z tych wielkich, błyszczących instrumentów, na których grywali panowie w smokingach.
Oczywiste było, że jest to czyjś ulubiony instrument, gdyż wypolerowany był do połysku i nie
dałoby się na nim znalezć nawet najmniejszego zadrapania. Naprzeciw fortepianu stało kilka
staromodnych, wygodnych, wyściełanych krzeseł.
Oboje tak byli zajęci oglądaniem pokoju, iż o mało co nie przeoczyli niedużego człowieczka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]