[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stos papierów i sprzęt komputerowy kazał jej zaniechać bliż-
szych oględzin.
A gdzie reszta? Wprawdzie zauważyła komplet wypo-
S
R
czynkowy, stolik do kawy, sprzęt radiowotelewizyjny, ale
żadnych regałów z książkami, ław ani lamp, i tylko jeden
obraz na kremowych ścianach. Dobrze chociaż, że to orygi-
nał, płótno olejne przedstawiające kram z owocami i warzy-
wami w śmiałych, zmysłowych barwach. Od razu jej przy-
padł do gustu.
W jadalni to samo - nowy stół i osiem krzeseł oraz impo-
nująca para bladozielonych waz chińskich na pięknie zacho-
wanej półce nad marmurowym kominkiem, i już.
- Mieszkam tu dopiero od niedawna - wyjaśnił. -I dla-
tego, jak pewnie zauważyłaś...
- Właśnie...
- Nie dorobiłem się jeszcze wielu sprzętów.
- Owszem, trochę tu spartańskie warunki - przyznała.
Skrzywił się.
- Zobaczyłabyś to, zanim kupiłem komplet stołowy.
- Nie warto kupować wszystkiego naraz - powiedziała
byle co, żeby ukryć swoje myśli.
To z powodu rozstania z Irene. Musiała opuścić ich wspólny
dom. Zostawiła tylko sprzęt grający, komputer i jeden obraz.
A może nie urządzał się, bo liczył na to, że znów się zejdą.
O Boże, ale ze mnie idiotka. Nic się nie zmieniło! Irene
nadal gra ważną rolę w jego życiu. Jestem ciekawa, jak jest
na górze? Czy są łóżka dla dzieci? Czy odwiedzają go
w weekendy?
Poradzę sobie. Tak jak większość kobiet w podobnej sy-
tuacji. To głupota oczekiwać ideału. Julius jest wspaniały,
a jego przeszłość z Irene, wciąż tak obecnej w jego życiu,
jedynie cierniem. Jeśli ponownie się zaangażuję, bo na to się
zanosi, muszę domagać się od niego czegoś więcej. Próbował
mi to powiedzieć, ale nie chciałam słuchać. Przynajmniej
wiem, że z nią nie mieszka.
S
R
Tymczasem Julius krążył po kuchni, buszował po szaf-
kach, zajrzał do lodówki, bo nie bardzo wiedział, co by tu
o tej porze i przy tym zmęczeniu wymyślić do jedzenia.
Serce jej się ścisnęło. Odrzuciła wszystkie myśli o Irene.
Jest z nim teraz, a pół godziny temu wyznał jej miłość. Czego
więcej chciała?
- Jest mnóstwo jedzenia - oznajmił. - Kiedy wiem,
że będę w domu, proszę, żeby mi coś przygotowała i zro-
biła zakupy. - Dopiero po dłuższej, bolesnej chwili Ste-
vie zorientowała się, że Julius mówi o gospodyni, a nie
o Irene. - Umieram z głodu, ale co my ugotujemy o tej
porze?
- My? Poczekaj, sama coś przyrządzę - powiedziała. -
Odpręż się. Napij się... albo wykąp. Albo co chcesz.
- Wykąpać się? - Parsknął śmiechem. - Jeszcze się tu nie
kąpałem, chociaż mieszkam tu przeszło pół roku. Pani Fer-
guson co tydzień wszystko pucuje do czysta. A wiesz, że to
niezły pomysł.
- No to idz - poprosiła cicho - a ja coś ugotuję.
Nie protestował więcej, tylko podszedł i ją objął.
- Czy ja w ogóle na ciebie zasługuję? - mruknął, a potem
ją pocałował. Wyczuła w nim wahanie, dziwne jak na tak
stanowczego na pozór mężczyznę. Wzruszyła ją ta drobna
oznaka jego bezradności. - Obudzisz mnie, kiedy kolacja
będzie gotowa? - spytał.
- Czy obudzę? Myślałam, że idziesz do wanny!
- Bo idę. Ale pewnie w niej zasnę.
Pół godziny pózniej szykowała się, by nałożyć gruby bef-
sztyk na jego podgrzany talerz, na którym już leżały dwa
dymiące wielkie kartofle upieczone w mikrofalówce, doma-
gające się masła. Obok stała sałatka z awokado, pomidorów,
marynowanych karczochów i oliwek z liściem dębu; wystar-
S
R
czyło ją tylko polać sosem. Stevie poszła na górę, znalazła
łazienkę i przekonała się, że Julius nie przesadzał.
Po raz drugi znalazła go śpiącego. Tym razem ten widok
tak ją ujął - jego ciało wyciągnięte w wodzie, szerokie ra-
miona wsparte na łuku białej porcelany, usta zamknięte, rzęsy
spoczywające na policzkach - że usiadła na brzegu wanny
i przyglądała mu się dobrą chwilę, zanim zaczęła delikatnie
głaskać jego nagi tors. Nie obudził się. Zaczęła więc głaskać
dalej, mocniej, aż do podbródka i głowy, a potem w dół,
ramię, owłosioną klatkę piersiową i niżej, w letniej już teraz
wodzie...
Poruszył się, otworzył oczy, uśmiechnął.
- I co, miałem rację? - zapytał.
- Spałeś jak zabity - potwierdziła, chwytając w lot sens
jego pytania. - Ale kolacja na stole, a to befsztyk, więc...
- Befsztyk! - Oczy mu rozbłysły.
Roześmiała się i wyszła, żeby się ubrał, a ona poszła do-
prawić sałatkę. Po pięciu minutach on pałaszował kolację,
a ona popijała czerwone wino, które jej wmusił, mówiąc:
- Nie mogę się objadać, jeśli ty niczego nie tkniesz!
Miło było patrzeć, jak ukochany mężczyzna zajada, jak ją
docenia, unosząc kieliszek w niemym toaście za jej kuchnię.
Nie będę myślała o niczym innym, przyrzekła sobie. Nie
zatruję tego wątpliwościami. Jesteśmy razem. I tylko to się
liczy. Liczyło się też pózniej, kiedy zmiótł talerz do czysta
i wstawił bezceremonialnie do zlewu. Nie musieli omawiać,
co robić potem. Przyszło to tak naturalnie jak lato po wiośnie.
Nie było to szalone, namiętne splecenie ciał, bo oboje byli
na to zbyt zmęczeni, lecz bardziej subtelne, mało ambitne
kochanie się, pełne leniwych, ospałych pieszczot, które prze-
chodziły stopniowo w harmonijne połączenie.
Nie było jednak nic leniwego w ich wspólnym orgazmie.
S
R
Stevie dosłownie zaparło dech, tak zaskoczyła ją intensyw-
ność tego doznania, bo nadal czuła się rozkosznie odprężona,
potem jej jęki zlały się w jednym chórze z jego okrzykami
spełnienia. Wreszcie oboje ucichli.
On zasnął pierwszy, jak było do przewidzenia, a ona upa-
jała się ciężarem jego głowy na swoim ramieniu, bezwładną
dłonią na swojej piersi. W końcu jednak sen zalał ją niczym
fala przypływu, a tuż przed zaśnięciem pomyślała, że ranek
przyjdzie za prędko.
Przyszedł prędzej, niż się spodziewała, i był znacznie gor-
szy. Obudził ją przenikliwy, jednostajny dzwięk przy samym
uchu. Czyżby to jakiś wyjątkowo brutalny budzik? Wokół
ciemno jak oko wykol! Chyba to jeszcze noc?
Stevie z trudem się rozbudziła i zrozumiała, że to telefon
przy łóżku. Obok stal budzik i wskazywał godzinę trzecią.
Zauważyła, że Julius dopiero się budzi z głębokiego snu.
Niechże to diabelstwo przestanie! Kto może o tej porze
dzwonić?
Pragnęła za wszelką cenę uciszyć ów natarczywy dzwięk,
chwyciła więc słuchawkę, gotowa na pomyłkę, na kogoś
z zagranicy, kto zle wyliczył różnicę czasu, na wszystko poza
tym, co usłyszała w odpowiedzi na swoje chrapliwe  Halo?"
Zdenerwowana kobieta rzuciła głośno, nie panując nad
sobą:
- O Boże, Julius? Nie! Gdzie jest Julius? Kto mówi?
S
R
Rozdział dziewiąty
Bez słowa odsunęła słuchawkę od ucha i podała ją Juliu-
sowi, który już się rozbudził i usiadł prosto.
- Tak? - spytał, aż zadrgały mu mięśnie twarzy. - Boże,
Irene, co się stało?
Irene. Zresztą Stevie już wiedziała. Mimo oszołomienia,
mimo zniekształcenia głosu kobiety lękiem, rozpoznała ją.
Aż jej się zrobiło słabo. Musiała zacisnąć usta, żeby po-
wstrzymać mdłości, po czym leżąc ze skręconym kablem
telefonicznym na brzuchu i słuchawką o kilka centymetrów
od ucha, nie mogła nie słyszeć wykrzykiwania Irene.
- Nie chcę tego rozwodu! Nie chcę być sama!
- Uspokój się, uspokój. Co ty wyprawiasz? Co się dzieje?
- dopytywał Julius.
Irene chyba ściszyła głos, bo Stevie przestała ją słyszeć.
Bezwładna jak worek kartofli, skuliła się w poczuciu kon-
sternacji i upokorzenia, i odwróciła plecami do Juliusa, czu-
jąc ściskanie w żołądku.
Jak związek może się udać, skoro tak się zaczyna? - za-
dała sobie w duchu pytanie. Po takich namiętnych uniesie-
niach musi leżeć i słuchać, jak mężczyzna rozmawia przez
telefon z kobietą, którą niegdyś kochał... z matką swoich
dzieci.
Skuliła się, naciągnęła kołdrę na uszy i przycisnęła ręka-
mi, by wytłumić jego głos. Może Julius uzna - choć to mało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •