[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spojrzenia. Wiedziała już, co musi zrobić. Kiedy znów je
otworzyła, zdobyła się na uśmiech przez łzy.
- Julianie, przecież wiesz, %7łe zrobię dla ciebie wszystko.
NaprawdÄ™ wszystko.
Nie zwracając uwagi na śmiercionośne kły, objęła jego
twarz dłońmi i przycisnęła miękkie wargi do jego ust...
Portia obudziła się z uczuciem tęsknoty i bólu w sercu.
Pragnęła wrócić do tamtej krypty i znów być taka, jak
dawniej. Tamta dziewczyna była pewna siebie, gotowa po
święcić wszystko - nawet życie - dla pięknego chłopca,
którego kochała.
Sen przypomniał jej też o tym, że kiedyś Julian gotów był
zrobić dla niej to samo. Chciał zakończyć swoje istnienie
jako pozbawiona duszy skorupa człowieka, bez cienia na
dziei na zbawienie, żeby tylko jej nie skrzywdzić. Odwróciła
się na bok i przycisnęła poduszkę do piersi, bezskutecznie
próbując przytępić ból serca. Zastanawiała się, co się zmieni
ło. Jaką władzę nad Julianem miała Valentine?
Zacisnęła powieki, bojąc się, co jeszcze może się jej
przyśnić. Ale zanim zdążyła zasnąć, usłyszała odległe
dzwięki melodii. Zdziwiona, usiadła w pościeli, nadal obej
mując poduszkę, zamrugała powiekami. Czyżby jej sen
przywołał jeszcze jednego ducha z przeszłości?
Narzuciła jedwabny szlafrok, wstała z łóżka i podeszła do
drzwi. Otworzyła je ostrożnie, nasłuchując, jakby się spo
dziewała, że muzyka rozbrzmiewa tylko w jej wyobrazni.
Jednak ktoś grał słodko-gorzką kołysankę dla mieszkańców
tego domu.
Zawiązała pasek szlafroka i szybko zbiegła po schodach.
Mrok, spowijający opustoszałe korytarze, nie onieśmielał
jej, ale z każdym krokiem zdawał się wciągać ją coraz
głębiej. Zanim się spostrzegła, już otwierała drzwi do pokoju
muzycznego, z przyjemnością chłonąc melodię wygrywaną
na ustawionym pod oknem fortepianie.
Julian siedział przy klawiaturze, a jego palce tańczyły po
klawiszach z gracją kochanka, wydobywając z nich czułe
i pełne pasji dzwięki. Zwiatło słoneczne było jego śmiertel
nym wrogiem, ale blask księżyca, wpadający przez duże
okno, wcale mu nie przeszkadzał. Srebrzyste promienie zda
wały się pieścić jego jedwabiste włosy i silny, męski profil.
Dopiero po chwili Portia uświadomiła sobie, że słyszy
pierwszą część Requiem Mozarta, którą kompozytor ukoń
czył przed swoją tragiczną śmiercią w wieku trzydziestu
pięciu lat. Nieraz słyszała ten utwór wykonywany na wiel
kich organach w niejednej katedrze, ale jeszcze nigdy na
fortepianie. Nikt też nie zagrał go z taką pasją. W jego
wykonaniu był to jednocześnie marsz triumfalny i pieśń
żałobna - dzieło człowieka, który świętował i jednocześnie
opłakiwał swoją śmiertelność.
Julian włożył w to wykonanie cały swój głód i namiętność,
kończąc utwór w dramatycznym napięciu. Ostatnia nuta
zawisła w powietrzu niczym dzwięk katedralnego dzwonu
w mroznym, nocnym powietrzu.
Kiedy ostatnie echo umilkło, Portia powiedziała cicho:
- Jak na człowieka, którego dusza podobno należy do
diabła, grasz niczym anioł.
Wcale nie wydawał się zaskoczony widokiem Portii, sto
jÄ…cej w drzwiach.
- To jeden z moich ulubionych utworów. Pamiętasz sło
wa, które znaleziono na marginesie partytury? Fac eas,
Domine, de morte transire ad vitam? - wyrecytował bez
trudu łacińską sentencję.
- Pozwól, o Panie, przez śmierć przejść do życia wiecz
nego - wyszeptała.
- Szkoda, że nie mogłem ostrzec tego nieszczęśnika, bo
dobrze wiem, że życie wieczne wcale nie jest takie wspania
łe, jak się zwykle uważa. Pięknooka, przyszłaś, żeby prze
wracać mi kartki z nutami? - zapytał. Jego zaczepny
uśmiech przypomniał jej niezliczone szczęśliwe godziny,
które spędzili razem w zamku Trevelyan, zanim odkryła, że
Julian jest wampirem.
- Mogłabym przysiąc, że grałeś z pamięci.
- Tak było. - Skinął głową w stronę nut leżących na
stojaku. - Ale następnego utworu nie znam tak dobrze.
Przydałaby mi się jakaś pomocna dłoń... albo dwie. - Przesu-
nÄ…Å‚ siÄ™, robiÄ…c jej miejsce na mahoniowej Å‚aweczce. - Jako
moja wieczna oblubienica, nie musisz się przejmować wy
mogami dziewiczej skromności.
Nie mogąc nie zareagować na jego wyzywające spoj
rzenie, Portia śmiało weszła do pokoju i usiadła obok.
Sięgnęła ręką do nut, nic sobie nie robiąc z bliskości
ich ciał.
Kiedy patrzyła, jak czułymi uderzeniami wydobywa z in
strumentu dzwięki utworu Beethovena, natychmiast zaczęła
sobie wyobrażać, że jego długie palce z równą wprawą
wędrują po jej nagim ciele. Ciekawe, jaką pieśń wydobyłby
z jej ust? Poczuła, że na jej policzki wpełza rumieniec.
Zerknęła z ukosa na Juliana i stwierdziła, że wcale nie patrzy
na nuty, tylko na niÄ….
Palce Juliana znieruchomiały na klawiszach, muzyka
urwała się gwałtownie.
- Ojej. Zdaje się, że zostałem zdemaskowany. - Pochylił
się i wyszeptał jej prosto do ucha: - Skoro już musisz
wiedzieć, zawsze grałem z pamięci. Nawet w zamku. Po
prostu bardzo lubiłem, kiedy się do mnie przysuwałaś, żeby
przewrócić strony, no i nie mogłem się oprzeć zapachowi
twoich włosów.
Natychmiast się od niego odsunęła.
- Julianie Kane, ależ z ciebie niepoprawny nicpoń! - Bar
dzo się starała zaciskać usta w surowym grymasie dezap
robaty, ale wargi same rozciągały jej się w uśmiechu.
UszczypnÄ…Å‚ jÄ… w czubek nosa.
- Tylko kiedy ty jesteś w pobliżu, Portio Cabot.
Tak bardzo chciała mu uwierzyć, że nie zaprotestowała,
kiedy, patrząc na jej usta, delikatnie ujął ją za podbródek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]