[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jego własne dzieci już dorosły, wyprowadziły się gdzieś daleko, a Theo
był jedynym bratankiem. Theo nie miał pojęcia, dlaczego Ike chce się z
nim zobaczyć właśnie teraz, tak wcześnie, w piątkowy ranek.
- Jasne - powiedział.
- Pospiesz się i nikomu nie mów.
- W porządku, Ike. - Theo rozłączył się i chwilę pomyślał. Dziwne.
Ale nie miał czasu się nad tym wszystkim zastanawiać. I tak już miał
przeciążony mózg. Sędzia drapał o drzwi, niewątpliwie chodziło o
kiełbaski.
Woods Boone pięć dni w tygodniu jadł śniadanie przy tym samym
stoliku w tej samej restauracji w centrum, z tymi samymi przyjaciółmi i
o tej samej porze - o siódmej rano. Dlatego Theo rzadko widywał ojca
rano. Dostał całusa w policzek od matki, ubranej jeszcze w szlafrok,
wszyscy powiedzieli sobie  dzień dobry i porównali, jak im się spało.
Marcelle, kiedy nie musiała iść do sądu, początek każdego piątku
spędzała na zajmowaniu się sobą. Włosy, manikiur, pedikiur. Jako
profesjonalistka przykładała dużą wagę do swojego wyglądu. Jej mąż aż
tak bardzo się swoim nie przejmował.
- %7ładnych wiadomości o April - oznajmiła pani Boone. Mały
telewizor obok mikrofalówki był wyłączony.
- Co to znaczy? - zapytał Theo, kiedy usiadł.
Sędzia stał przy kuchence, tak blisko kiełbasek, jak tylko się dało.
- Jak na razie to nic nie znaczy - stwierdziła pani Boone, stawiając
talerz przed Theo. Stos trzech małych naleśników i trzy pęta kiełbasek.
Nalała mu szklankę mleka.
- Dziękuję mamo. Pycha. A Sędzia?
- No jasne - powiedziała, kładąc mały talerz przed psem. Też
naleśniki i kiełbaski. - Wcinaj. -Usiadła i spojrzała na duże śniadanie
stojące przed synem. Napiła się kawy. Theo nie miał innego wyboru, jak
jeść tak, jakby umierał z głodu. Po kilku kęsach oznajmił:
- Zwietnie, mamo.
- Pomyślałam, że dzisiaj rano będziesz potrzebował czegoś ekstra.
- Dzięki.
Po chwili, w trakcie której uważnie mu się przyglądała, spytała:
- Theo, wszystko w porządku? To znaczy, wiem, że jest po prostu
strasznie, ale jak sobie radzisz?
Aatwiej było przeżuwać, niż mówić. Theo nie wiedział, co ma
odpowiedzieć. Jak opisać swoje emocje, teraz gdy porwano jego bliską
przyjaciółkę i przypuszczalnie wrzucono do rzeki? Jak wyrazić swój
smutek, skoro ta przyjaciółka była zaniedbywanym dzieckiem z
dziwacznej rodziny, które miało pomylonych rodziców i niewiele szans?
Przeżuwał dalej. Kiedy musiał w końcu coś powiedzieć,
wymamrotał:
- Mamo, nic mi nie jest. - To nie była prawda, ale akurat teraz
potrafił się zdobyć tylko na tyle.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Ach, doskonałe pytanie. Theo pokręcił głową.
- Nie, nie chcę. Wtedy jest jeszcze gorzej. Uśmiechnęła się i
powiedziała:
- W porządku, rozumiem.
Piętnaście minut pózniej Theo wskoczył na rower, pogłaskał
Sędziego po głowie, powiedział mu do widzenia i pomknął podjazdem
domu Boone'ów, a potem na Mallard Lane.
Na długo przed tym, jak Theo się urodził, Ike Boone był
prawnikiem. Razem z rodzicami Theo założył kancelarię. Trójce
prawników dobrze się współpracowało, interes kwitł, aż Ike zrobił coś
nie tak. Zrobił coś złego. Cokolwiek to było, nie rozmawiano o tym przy
Theo. Theo, od urodzenia ciekawy i wychowywany przez parę
prawników, już od kilku lat usiłował rozgryzć zagadkę tajemniczego
upadku Ike'a, ale niewiele się dowiedział.
Każde jego wścibstwo ojciec kwitował słowami:  Porozmawiamy,
jak dorośniesz . Matka zwykle mówiła coś w stylu:  Kiedyś ojciec ci to
wyjaśni .
Theo wiedział tylko o podstawowych sprawach: (1) Ike był kiedyś
błyskotliwym i wziętym prawnikiem od spraw podatkowych; (2) potem
na kilka lat trafił do więzienia; (3) został usunięty z palestry i nigdy
więcej nie pracował jako prawnik; (4) kiedy siedział w więzieniu, żona
się z nim rozwiodła i wyjechała ze Strattenburga razem z dziećmi; (5) te
dzieci, stryjeczne rodzeństwo Theo, były od niego o wiele starsze i nigdy
ich nie poznał; (6) stosunki między Ikiem a rodzicami Theo nie układały
się dobrze.
Ike wiązał koniec z końcem jako księgowy małych firm, miał też
jeszcze kilku innych klientów. %7łył samotnie, w maleńkim mieszkanku.
Lubił myśleć o sobie jako o wyrzutku, wręcz buntowniku walczącym z
systemem. Nosił dziwne ubrania, długie siwe włosy zbierał w kucyk,
wkładał sandały (nawet jak było chłodno), a w biurze w tanim stereo
zwykle miał płytę Grateful Dead albo Boba Dylana. Pracował nad
greckimi delikatesami, w cudownie zagraconym starym pokoju z
półkami pełnymi nietkniętych książek.
Theo wbiegł po schodach, zapukał w drzwi, otworzył je i wszedł do
gabinetu Ike'a jak do siebie. Ike siedział za biurkiem, jeszcze bardziej
zagraconym niż biurko jego brata Woodsa. Pił kawę z papierowego
kubka.
- Dobry, Theo - mruknął jak prawdziwy zrzęda.
- Cześć, Ike. - Theo opadł na rozklekotane drewniane krzesło przy
burku. - I jak tam?
Ike oparł się na łokciach. Oczy miał zaczerwienione i podpuchnięte.
Przez lata Theo słyszał urywki różnych plotek o tym, że Ike sobie popija.
Uznał, że pewnie dlatego stryj zawsze wstaje tak pózno.
- Jak się domyślam, martwisz się o swoją przyjaciółkę, tę
dziewczynę Finnemore'ów - zauważył Ike.
Theo kiwnął głową.
- To się przestań martwić. To nie ona. Wydaje się, że ciało, które
wyciągnęli z rzeki, to ciało jakiegoś mężczyzny, nie dziewczyny. Nie są
jeszcze pewni, testy DNA potwierdzą to w ciągu dnia albo dwóch, ale
ten ktoś ma, a raczej miał, metr siedemdziesiąt wzrostu. Ta twoja
przyjaciółka miała pewnie jakieś metr pięćdziesiąt pięć, zgadza się?
- Tak myślę.
- Ciało jest bardzo rozłożone, co wskazuje na to, że spędziło w
wodzie więcej niż kilka dni. Twoją przyjaciółkę porwano pózną nocą we
wtorek albo wcześnie rano w środę. Gdyby porywacz zaraz potem
wrzucił ją do wody, ciało by się aż tak nie rozłożyło. Jest w kiepskim
stanie, wielu części brakuje. Pewnie z tydzień leżało w wodzie.
Theo przyjął to do wiadomości. Był oszołomiony, ogarnęła go ulga i
nie potrafił powstrzymać się od szerokiego uśmiechu. Ike mówił dalej, a
Theo czuł, jak z piersi i żołądka znika mu straszny ciężar.
- Policja zamierza wydać oświadczenie, dzisiaj o dziewiątej rano.
Pomyślałem, że mógłbyś chcieć wiedzieć trochę wcześniej.
- Dzięki, Ike.
- Ale oni nie przyznają się do najbardziej oczywistego, czyli tego, że
zmarnowali ostatnie dwa dni na badanie teorii, że Jack Leeper porwał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •