[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kłopoty. Odwróciła się do niego.
- Chodz, kochanie, pozwólmy panu pracować - zaświergotała, a
gdy nie ruszył się z miejsca, pociągnęła go energicznie za rękaw. -
Chodzmy, zanim pan Lewis będzie miał towarzystwo - skończyła
szeptem.
- Co za gnojek! - sarknął Nick, siadając za kierownicą.
- Nie przeczę. Widziałeś jego buty? - zapytała. Skoro przed
chwilą mówiła do niego kochanie" i tyle już razem przeżyli, uznała,
że wygodniej będzie przejść na ty".
- Nie. Dlaczego?
- Nasz pan Lewis nosi wysokie buciory z metalowymi nosami.
Myślę, że miał dobrą zabawę, gdy rozdeptywał porcelanę i kryształy.
Pozostaje pytanie, czy równie zabawne jest dla niego zabijanie
eleganckich pań w średnim wieku.
Rozdział 5
- Dzień dobry, mamo. Przepraszam za spóznienie. - Taylor sama
przysunęła sobie krzesło, nie czekając, aż zrobi to kelner. Zdjęła z
ramienia torbę i położyła ją na podłodze. Dawniej zostawiłaby torbę w
samochodzie, ale pamiętała niedawne utyskiwania matki na to, że
parking przy jej ulubionym klubie nie jest już miejscem tak
bezpiecznym jak kiedyś.
- Aadnie wyglądasz - rzekła matka. - Bardzo twarzowa ta
szminka.
Uśmiechnęła się. Niewiele by zyskała wyznaniem, że umalowała
się po to, by oszukać strażnika na parkingu przy hotelu Windwick.
- Gdybyś tak zapuściła trochę włosy i nakręciła je na wałki... -
Irene wyciągnęła dłoń o starannie umalowanych paznokciach, by
dotknąć włosów córki.
Taylor gwałtownie odchyliła głowę, jakby broniąc się przed
ukąszeniem węża.
- Jestem zadowolona ze swoich włosów, ze swoich ciuchów, ze
swojej pracy, ze swojego życia! - wycedziła.
- Dlaczego wszystko odbierasz jako atak? Ja tylko usiłuję ci
pomóc. Kiedyś byłaś taka atrakcyjna... Nie masz już dwudziestu lat,
ale ciągle jesteś młoda, mogłabyś jeszcze urodzić dziecko. Gdybyś się
postarała, ręczę, że żaden mężczyzna by ci się nie oparł. W końcu
Paul też dał ci się złapać. - Ugryzła się w język. - Och, kochanie,
przepraszam. Nie chciałam rozgrzebywać starych ran. Wybacz starej,
niemądrej matce.
- Mamo, skończyłaś zaledwie sześćdziesiąt lat, twój iloraz
inteligencji jest znacznie wyższy od przeciętnej, a zachowujesz się
tak, jakbyś była zupełnie z innej epoki.
Matka nie zdążyła z ripostą, bo ktoś stanął przy ich stoliku.
- Irene, kochanie, całe wieki cię nie widziałam. I ciebie, Taylor.
Jak się cieszę, że was spotykam.
Taylor była przygotowana na to, że będzie musiała zjeść lunch w
towarzystwie kogoś, kogo matka uznała za idealnego kandydata na
zięcia. Pomyliła się - matka sprowadziła CeCe Washburn,
właścicielkę nowo otwartej galerii antyków. Oczywiście po to, by
zasugerować córce lepsze zajęcie niż praca dla Mela Bormana.
Ku zadowoleniu Taylor podstęp mógł tym razem okazać się
nadspodziewanie pożyteczny.
- I ja bardzo się cieszę - powitała CeCe tak radośnie, jakby nic
nie mogło jej sprawić większej frajdy. - Usiądz, proszę. Jeszcze
niczego nie zamówiłyśmy. Masz może ochotę na koktajl albo na
lampkę wina?
Kątem oka złapała zdziwione spojrzenie matki. Ponieważ
nieuzasadniony entuzjazm Taylor wcale nie malał, to zdziwienie
stopniowo zmieniało się w nieufność.
Czterdzieści pięć minut pózniej CeCe kończyła już czwartą
margaritę i dłubała widelcem w resztkach sałaty z nadzieją, że trafi się
jej jeszcze chociaż kawałek krewetki. Sącząc mrożoną herbatę, Taylor
zastanawiała się, jak to możliwe, by ani alkohol, ani kalorie, których
CeCe sobie nie żałowała, nie pozostawiały na jej kościstej twarzy
najmniejszego śladu.
- Więc jak widzisz, kochanie, naprawdę potrzeba mi kogoś do
zarządzania nową galerią. Ponieważ masz dyplom projektanta wnętrz,
w naturalny sposób przyszłaś mi do głowy - mówiła CeCe, kiwając na
kelnera. Chwilę potem stała przed nią piąta z kolei margarita, podana
jak należy, z cytryną i solą.
- Przykro mi, ale mam już pracę. Przysłuchująca się rozmowie
Irene westchnęła ciężko.
- Dzięki CeCe miałabyś kontakt ze wspaniałymi ludzmi -
powiedziała.
- Bo teraz spotykam same szumowiny, prawda? - odrzekła ostro
Taylor, po czym pochyliła się w stronę matki i syknęła:
- Zdziwiłabyś się, gdyby ktoś ci powiedział, ile takich szumowin
siedzi teraz w tej sali.
Irene zaczęła rozglądać się niespokojnie, natomiast Taylor usiadła
prosto i uśmiechnęła się. CeCe nic nie zrozumiała z szybkiej wymiany
słów, była bowiem zbyt zajęta zlizywaniem soli z krawędzi kieliszka.
- CeCe, czy spotkałaś się może kiedyś z kimś o nazwisku
Eberhardt?
CeCe znieruchomiała na moment, po czym pociągnęła łyk.
- To straszna historia - stwierdziła, odstawiając kieliszek.
- Oczywiście nigdy nie robiłam z tym człowiekiem żadnych
interesów.
- Miał niezbyt dobrą opinię, co? - podsunęła Taylor.
- To. był oszust, moja droga. Zrubował ceny i sprzedawał
dziewiętnastowieczne kopie jako osiemnastowieczne angielskie
oryginały. Poza tym zamawiał też współczesne kopie i je postarzał".
Kiedy przychodził do niego klient, który na przykład wymarzył sobie
określony model stołu, Eberhardt jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki potrafił w krótkim czasie znalezć dla niego taki antyk.
- Czy fałszował też świadectwa pochodzenia? CeCe znowu nie
potrafiła od razu odpowiedzieć. Poruszyła się niespokojnie i zaczęła
obracać ciężką bransoletę ze złota, która zdobiła jej prawy nadgarstek.
- Możliwe. Ludzie robią najdziwniejsze rzeczy. Taylor sama nie
wiedziała, jak zdobyła się na to, żeby zadać następne pytanie.
- A może pracowałaś kiedyś ze stolarzem o nazwisku Kendall?
On już nie żyje.
CeCe zamrugała nerwowo powiekami i wybuchnęła głośnym
śmiechem.
- Ooo, to był najprawdziwszy geniusz! - Rozejrzała się po sali i
zniżyła głos. - Nikomu bym tego nie powiedziała, Taylor, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]