[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Cenię pana profesjonalizm - oznajmił Higgins. - To wszystko brzmiałoby bardzo
pięknie, gdyby nie pewien szkopuł...
Gert Glinder podskoczył.
- Jaki?
- Nie wierzę panu, panie Glinder.
Niemiecki śpiewak zerwał się na nogi i zbliżył się do Higginsa, który wodził
wzrokiem po suficie.
- Nie pozwalam panu...
- Niech pan usiądzie, panie Glinder.
Zpiewak wahał się, jaką postawę przyjąć, nic mu jednak nie przyszło do głowy, więc
usiadł z powrotem. Higgins nadal lustrował pokój, niczego nie dotykając.
- Wszyscy aktorzy, którzy odtwarzają rolę Leporella, marzą o tym, żeby stać się Don
Juanami - zaznaczył inspektor. - Dotyczy to nie tylko pana. Przed chwilą śpiewał pan Arię
szampana, brawurowy fragment z partii Don Juana. W rzeczywistości, panie Glinder, pańskie
stosunki z Giovannim układały się bardzo zle. Nie chciał pan pozostać w drugoplanowej roli.
Od dawna był pan praktycznie służącym Giovanniego, nosił mu pan walizki podczas
podróży, zaspokajał jego zachcianki. Każdy na pana miejscu by się zbuntował.
Higgins urwał. Dużo wymyślił, co nieco wydedukował z oficjalnej kariery dwóch
śpiewaków, o której czytał w swoich ulubionych periodykach muzycznych.
Jego słowa wywarły odpowiednie wrażenie.
- To prawda - wyznał Niemiec. - Miałem dość roli służącego i podłego traktowania.
Pietro był strasznym despotą. Nie szczędził mi upokorzeń. A przecież mój głos brzmi równie
pięknie. Potrafię zaśpiewać partię Don Juana.
- Dziękuję za szczerość - odparł z uznaniem Higgins. - Przypuszczam, że zdaje pan
sobie sprawę z następstw tego, co pan powiedział.
- Wymogłem na nim obietnicę. To był powód naszej kłótni w gospodzie. Oznajmiłem
mu, że nasza... nasza przyjazń będzie definitywnie zakończona, jeśli nie załatwi dla mnie
szybko głównej roli. Proponował mi pieniądze. Odmówiłem. Uniósł się, ale w końcu się
zgodził. Dla mnie jego śmierć jest katastrofą.
Gert Glinder, patrząc z ukosa, obserwował reakcję policjanta. Higgins ani drgnął.
- Może mi pan wierzyć, inspektorze. Powiedziałem panu całą prawdę. Jest wielu
innych, którym mogłoby zależeć na jego śmierci.
- Komu na przykład? - spytał Higgins obojętnym tonem.
Niemiec zwlekał z odpowiedzią.
- Jestem zażenowany tą rozmową... ale czuję się zmuszony wyznać... To mnie
krępuje, inspektorze, bardzo mnie krępuje...
- Rozumiem pańskie wahania - powiedział Higgins ojcowskim tonem. - Niestety,
trzeba, żeby podzielił się pan ze mną swoimi spostrzeżeniami. To najlepszy sposób, żeby
wykluczyć pana z kręgu podejrzanych.
Gert Glinder szukał odpowiednich słów.
- Sprzeczałem się z nim, ale w głębi duszy lubiłem go jak brata. Nie można tego
powiedzieć o pozostałych kolegach, którzy śpiewali Don Juana. Niektórzy go wręcz
nienawidzili. Nie byli lepsi od niego, ale mu zazdrościli. Tylko on był prawdziwą gwiazdą.
- Może mieli poważniejsze powody - wtrącił Higgins.
- Możliwe... ale Chairman to stary gaduła, Marylin O'Neilljest kobietą zarozumiałą,
Simonsenjest szalona, sir Brian pretensjonalny. %7łe nie wspomnę o Rubenie Carmino i
Grazielli Canti...
- Dlaczego nie chce pan o nich mówić, panie Glinder?
Higgins wykazywał niezwykłe opanowanie. Niejeden zatwardziały grzesznik chciałby
mieć w nim spowiednika. Niemiec trochę się uspokoił. Mówił teraz z większą swobodą.
- Graziella Canti jest małą ladacznicą. W wieku osiemnastu lat śpiewać partię Zerliny
w Lindenbourne... to nie jest przypadkowe! Ma talent, zgoda, ale gdyby Pietro Giovanni nie
narzucił jej Jonathanowi Kelwingowi...
- Wiele wielkich karier rozpoczynało się w ten sposób - przypomniał Higgins.
- Graziella powinna być mniej niewdzięczna lub bardziej ostrożna - ironizował Gert
Glinder. - Pietro zaskoczył ją w sytuacji... dwuznacznej w towarzystwie Rubena Carmino. Ta
mała idiotka nie powinna była tak szybko zdradzać swojego protektora. Pietro Giovanni mógł
przekreślić jej wielką karierę jednym pociągnięciem. Jego śmierć jest dla niej
błogosławieństwem. Wiedziała, że mógłby się okrutnie zemścić.
Drobnym starannym pismem Higgins skrupulatnie zanotował uzyskane informacje.
Ku wielkiemu zdziwieniu niemieckiego śpiewaka inspektor gotował się do wyjścia.
- Już pan idzie, inspektorze? Mam wiele innych rzeczy do opowiedzenia, o
Charimanie, o Marylin O' Neill.o...
- Wszystko w swoim czasie - przerwał mu Higgins. - Wolę iść drobnymi kroczkami.
Doskonale mi się z panem współpracowało. Nie omieszkam znowu się z panem spotkać.
Pozostawiając zdumionego Glindera, Higgins wrócił do biura reżysera. Jonathan
Kelwing kontynuował batalię z telefonami.
- Gdzie mogę znalezć pannę Canti? - spytał inspektor, korzystając z krótkiej chwili
ciszy.
- Ach, ją! - westchnął reżyser. - Na pewno opala się na tarasie, pomimo mojego
zakazu. Dochodzi się tam od zewnątrz, od strony szkłarni. Pan...
Zadzwonił telefon. Tym razem atakował włoski dziennikarz.
W powietrzu unosiła się woń kwiatów. Wrażliwy nos Higginsa wyczuwał subtelną
mieszankę narcyzów i lilii, które zdobiły rabaty przed lewym skrzydłem zamku. Dobudowane
na początku dziewiętnastego wieku, w stylu gotyckim, nie burzyło harmonii starej
posiadłości. Inspektor wszedł na kamienne schody, częściowo pokryte winoroślą, żeby dojść
do ukrytego tarasu otoczonego balustradą. Zaledwie znalazł się tam, poczuł się zmuszony
odwrócić wzrok.
Młoda Graziella Canti zażywała kąpieli słonecznej, przekraczając, niestety, granice
przyzwoitości. Piękna Włoszka zdjęła stanik swojego mikroskopijnego bikini, wystawiając
opalone już piersi do słońca.
Higgins chrząknął kilka razy wystarczająco donośnie, żeby zwrócić na siebie uwagę
śpiewaczki. Włoszka otworzyła oczy, obróciła głowę i krzyknęła na widok inspektora, który
taktownie podziwiał błękit nieba. Błyskawicznym ruchem nałożyła stanik i zakryła nieco
uroki, którymi tak hojnie obdarzyła ją natura.
- Inspektor! Pan mnie szukał?
Wstała. Zdaniem Higginsa bikini było niezwykle skąpe. Wysmukłe ciało młodej
Włoszki przypominało grecką rzezbę. Inspektor, ze względów zawodowych, musiał przyjrzeć
się swojej rozmówczyni. Nie dostrzegł w niej niczego podejrzanego.
- Jakie piękne lato - zachwycił się, myśląc jednocześnie z nostalgią o deszczowych
mgłach, które jesienią spowijały jego rezydencję. - To tłumaczy, skąd się biorą najbardziej
gwałtowne uczucia.
- Gwałtowne? - zaniepokoiła się Graziella Canti, cofając się o krok i opierając o
murek okalający taras. - Co pan chce przez to powiedzieć?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]