[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dzień dobry - pisnął Squoll. - Jesteś tutaj nowy, prawda?
- Tak, chyba tak - odparł Bill.
- Półautonomiczny?
- Tak, dokładnie.
- Tak sobie pomyślałem - powiedział Squoll
- Masz wygląd kogoś o ograniczonej samodzielności. Nie jesteś już zmęczony podlewaniem tych
pól?
- Jestem, ale wiesz, to jest moja praca.
- Och, oczywiście, że wiem - potwierdził Squoll. - Natychmiast odgadłem, że jesteś jedną z
końcówek komputera.
- Nie lubię myśleć o sobie w ten sposób - oburzył się Bill. - Ale chyba masz rację. Na pewno
chciałbym dostać z powrotem moje ciało.
- Tak, ciała są miłe. Zwłaszcza takie jak moje z dwoma ogonami. Czy nie wpadłbyś do mnie na
grzędę na herbatkę?
- Z rozkoszą - ucieszył się Bill - tylko że nie mam ciała, którym dałoby się ją wypić.
- Nie szkodzi. Będziemy udawać. I będziesz miał okazję poznać moją rodzinę.
Squoll ruszył w drogę skokami, a Bill popłynął za nim, podrygując w sposób charakterystyczny dla
symulacji komputerowych. Wkrótce dotarli na trawiasty pagórek, gdzie Squoll uwił sobie gniazdo.
Była to wielka dziura na stoku wzgórza, którą łatwo było znalezć, ponieważ Squoll obramował ją
szerokim pasem bieli.
- A to po co? - zapytał Bill.
- Ten pas jest po to, żeby Squolle mogły znalezć drogę do swoich gniazd. - Matka Natura oszukała
trochę nasz gatunek, wyposażając nas w słaby wzrok, słuch, smak, orientację w przestrzeni i węch.
Nasze Pozostałe zmysły są jednak superwrażliwe, żeby wynagrodzić nam te oczywiste braki.
- Nie zostało ich bardzo dużo.
- Zamknij się.
- Przepraszam. Czy twego legowiska nie znają także inne stworzenia? Chodzi mi o to, że ten pas
jest bardzo widoczny.
Squoll zachichotał.
- One nie mogą go zobaczyć - powiedział. - Tutejsze drapieżniki nie widzą ani czerni, ani bieli. Jest
to cecha dziedziczna, która, jak się domyślasz, ma dla nas Squollów ogromne znaczenie.
Wejście do gniazda Squolla było nieduże, ale Bill był tak nieokreślony, że wśliznął się z łatwością.
Squoll musiał na to liczyć, ponieważ wyraznie zakładał z góry, że Billowi uda się wejść wszędzie
tam, gdzie udawało się wejść jemu.
- Teraz tylko jeszcze nastawię herbatę - oznajmił. - Chciałbym, żebyś poznał moją żonę, panią
Squoll, ale, niestety, jest dzisiaj zajęta w swojej organizacji kobiecej. A dzieci są oczywiście w
szkole. Herbata jest prawie gotowa. Cytryna czy mleko?
- Mówiłem ci przecież - denerwował się Bill. - Nie potrafię pić bez ciała.
- Ale możesz udawać, prawda?
- Dobra, mogę spróbować. Niech będzie herbata z cytryną, poproszę jedną łyżeczkę cukru i do tego
kubek rumu z Altairianu.
- Nie mam ani kropli rumu - zmartwił się Squoll. - Czy może być whisky Stary Płyn do
Czyszczenia Zlewu?
- No pewnie. - Bill skinął głową z aprobatą, gdy Squoll nalał mu wyimaginowanego drinka z
wyimaginowanej butelki do wyimaginowanej wysokiej szklanki.
I tak minęło to popołudnie w mgiełce wyimaginowanej whisky i prawdziwym dobrym nastroju.
Bill po rozmowie ze Squollem poczuł się znacznie lepiej. Postanowił nie zważać na okoliczności.
Następnego dnia, po rozpoczęciu pracy na polach, Bill poprosił Squolla, żeby uważał na wszystko
zamiast niego i zawiadomił go za pośrednictwem neuronicznego telegrafu, gdyby coś się stało. A
potem wyruszył w podróż badawczą.
Szybowanie z pomocą zestawu akumulatorów przez świat Tsurisu było rzeczą cudowną. Planeta
była dość ładna, gdy już przedostałeś się przez wyglądającą nieobiecująco grubą warstwę chmur.
Przelatując nad kontynentem, widział rozrzucone tu i tam wioski. Były też strome góry, w których
można było bawić się w chowanego i rzeki zapraszające, by pójść ich biegiem. A od czasu do czasu
Bill spotykał innych członków półautonomicznej komputerowej rodziny.
Jednym z nich był Scalsior, półautonomiczny trójpedałowy stwór z Argonu IV, który kilka lat temu
niechcący zapuścił się w te strony, choć celem jego podróży były odwiedziny u krewnych
mieszkających na Akcesorze, najbardziej wysuniętym ze światów Cepheidu. Nigdy tam nie dotarł.
Komputer Tsurisu, który potrafił sięgać dzięki swej mocy daleko poza biosferę, wydłużył swój
zasięg, niczym kulisty potwór wyciągający długi i widmowy lecz skuteczny pseudo-kokon,
wyszarpnął z przestrzeni scalsjański statek i ściągnął go na powierzchnię planety. Scalsior został
pojmany tak jak wiele innych rozumnych stworzeń, które w większości tylko mijały Tsuris i
zajmowały się wyłącznie własnymi sprawami.
Scalsior również poznał Squolla i obaj stali się bliskimi przyjaciółmi.
- Si - rzekł Scalsior - uon jest bardzo duobrym kolegą, ten nasz Squoll. Ja bardzo jemu zazdroszczę
jego raduosnego bytuowania. Patrzę z bliska i śmieję się szyderczo z kretińskiego zajęcia, jakie dał
mi ten cabron komputer.
Pracą Scalsiora było otwieranie i zamykanie śluz na małym kanale irygacyjnym w głębi pól z
jarzynami. Sama praca jako taka miała pewną wartość, ponieważ rośliny na Tsurisie wymagały, tak
jak wszędzie, swojej porcji wilgoci - inaczej nabierały skłonności do wydzierania się z bólu,
zmieniania zabarwienia na czarne lub brązowe, zwijania płatków wzdłuż łodyg i umierania, a
przynajmniej robiły tak niektóre z nich. Lecz choć praca była pożyteczna, nie wymagała
bynajmniej całodziennej uwagi osoby dorosłej, takiej jak Scalsior; zwłaszcza, że był tam
mechanizm automatycznie otwierający i zamykający śluzy oraz zawory, które przez większą część
czasu działały całkiem dobrze.
- Merda, najmniej przyjemne było dla mnie tuo - powiedział Scalsior - że kiedy, chuolera,
uosiągnąłem wreszcie za żicia niebiańską harmuonię stanu bezcielesnego, stanu, w którym jest się
umysłem, wyłącznie umysłem, stwierdziłem, że ten mój umysł wykorzystywany jest do czegoś tak
trywialnego i zbitecznego. Cargota!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]