[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na to, co się dzieje na maszcie sygnałowym prowadzącego ich na holu okrętu.
Jak gazetę odparł z pewną dumą Brown, znawca języka japońskiego. Sygnały
flagowe mają podobne do naszych. Wzywają policję portową. No, teraz trzeba będzie to jakoś
wytrzymać!
W chwili gdy krążownik rzucał kotwicę o kilka kabli od mola portowego, podjechała
gęsto obsadzona przez policjantów z wielkimi rewolwerami motorówka policyjna. Podczas
gdy oficer policji prowadził pertraktacje z dowódcą krążownika, marynarze z Jubari
przerzucili linę holowniczą barki na motorówkę. Dowódca motorówki niedługo zabawił
na krążowniku. Rzuciwszy pobieżnie okiem na barkę i jej załogę, wsiadł do swej motorówki
i dał rozkaz do powrotu. Motorówka szła szybko holując barkę szerokim łukiem wokoło
dużego skupiska wielkich parowców transportowych, zakotwiczonych dość daleko od mola.
Dopiero na samym niemal końcu północnego nabrzeża zatrzymała się przed niskim,
wstrętnym budynkiem betonowym z okratowanymi oknami, nad którym powiewała normalna
flaga ze wschodzącym słońcem.
Komisariat policji portowej szepnął Brown do Brenta, odczytawszy tajemnicze
zygzaki japońskiego pisma, wymalowane na białej desce nad wejściem.
Wszyscy na górę! rzucił oficer policji surowy rozkaz pod adresem załogi.
Policjanci stali już na nabrzeżu, broń mieli w kaburach, twarze najzupełniej obojętne.
Wziąwszy ludzi z komanda pomiędzy siebie poprowadzili ich do długiej, wąskiej izby, gdzie
dwóch ludzi w mundurach pisało coś na maszynach czcionki grały nieprzerwanie
w szybkim tempie. Podnieśli obojętne spojrzenia znad roboty i znów pochylili się nad
maszynami, nie zwracając uwagi na przybyszów, którzy na znak straży posiadali na niskich
ławkach pod ścianami. Dwaj policjanci pozostali przy nich na straży, trzeci wyszedł wraz
z Brentem i oficerem, inni zniknęli w niskich drzwiach wartowni, skąd przy otwarciu drzwi
dobiegały głośne rozmowy.
Brent na polecenie oficera wszedł wraz z nim w drzwi naprzeciwko i znalazł się w małej
izdebce z jednym okratowanym oknem. Jedynym meblem w tej izbie była wkopana w ubitą
ziemię drewniana ławka.
Pan tu zostanie! rzucił krótko oficer.
Brent z całym spokojem usiadł na ławce, policjant stanął przy nim, a oficer zniknął
w następnych z kolei drzwiach. Pułkownik zaczął się swobodnie rozglądać po izbie, ogromnie
przypominającej celę więzienną. Jedyną ozdobą wnętrza była tu wisząca na ścianie pożółkła
mapa Oceanu Spokojnego. Gdy przyjrzał się małym chorągiewkom, które oznaczały podboje
japońskie na Pacyfiku, lekki uśmieszek ukazał się w kącikach jego ust. Japończycy
pozostawili chorągiewki także i na tych Wyspach Salomona, które Sprzymierzeni mocno już
trzymali w garści, a nawet i na wyspie Guadalcanal słynnej z gwałtownych o nią walk
zajętej jeszcze w lutym. Stwierdził w duchu, że propaganda faszystowska wszędzie
jednakowo posługuje się kłamstwem w stosunku do własnych obywateli, bez względu na to,
kto ją szerzy: żółci Japończycy, płowowłosi Germanie Hitlera czy przybrani w czarne koszule
ludzie Mussoliniego. Odwrócił wzrok do okna: zakurzone puste podwórko, otoczone niskim,
betonowym murem. Nie mógł obronić się myśli: jeżeli zawiodło któreś z kółek Secret
Service, puszczonych w ruch w związku z jego ekspedycją, to może już za chwilę znajdzie się
pod tym murem wraz z swymi towarzyszami, którzy szli za nim z ślepym zaufaniem...
I trzeba będzie wówczas spojrzeć w lufy karabinów plutonu egzekucyjnego... Szybko odegnał
tę myśl i z chłodną rozwagą zaczął obmyślać, co trzeba będzie zrobić, gdy się stąd wydostaną.
Drzwi otwarły się cicho, wszedł oficer, za nim młody, wysoki i szczupły mężczyzna
w białym cywilnym ubraniu, w hełmie tropikalnym na głowie. Brent podniósł się; oficer
przystanąwszy na dwa kroki przed nim zwrócił się do cywila:
Kto to jest? spytał, wskazując na Brenta.
Po izbie przemknął lodowaty powiew śmierci, lecz na twarzy Brenta zwróconej w stronę
młodego człowieka zjawił się miły uśmiech. Chciał coś powiedzieć, ale Japończyk
stanowczym gestem nakazał mu milczenie.
No, zna pan tego człowieka? zniecierpliwiony dopingował cywila.
Szaroniebieskie oczy młodego człowieka bacznie wpatrywały się w spokojną twarz
Brenta.
Naturalnie że znam, nie wiem tylko, czy on mnie pamięta zaczął powoli.
Spotkałem go kiedyś w Tegalu, u van Helmera. O ile się nie mylę, to jest mynheer Boosche,
jeden z kapitanów firmy Helmer. A pan przypomina mnie sobie, mynheer?
Twarz pamiętam, tylko niestety nazwiska zapomniałem odpowiedział Brent,
ściskając serdecznie wyciągniętą rękę.
Hans Diemen, księgowy firmy van Leuwen prezentował się cywil. Byłem u was
podczas podróży służbowej przed dwoma laty, zaraz po upadku Singapuru.
Dobrze, to w porządku przerwał mu oficer. Proszę za mną, mynheer, dam panu
przepustkę dla tych ludzi i ich łodzi zwrócił się do Diemena.
Coś jeszcze powiedział policjantowi, który pilnował Brenta, a ten natychmiast opuścił
izbę, potem sam w towarzystwie Holendra wyszedł. Wystawiwszy przepustki z radością
wsunął do kieszeni gruby banknot, przewyższający znacznie wysokość normalnej opłaty,
zwłaszcza, że księgowy van Leuwena zapewnił go, iż nie potrzebuje fatygować się
wydawaniem reszty. Nareszcie Brent w towarzystwie van Diemena opuścił budynek policji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]