[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ze sobÄ… kota!
Matka nosi martwe dziecko nie mogąc się w żaden sposób zdecydować na pogrzebanie.
Dziecko czuć już trupem, a matka wciąż je nosi.
Trzeba tak żyć i działać, żeby w dniach przyszłego zwycięstwa nie poczuć się jak sierota.
NOTATNIK SZESNASTY
Lipiec-sierpień 1943
Przez kilka godzin bombardowały nas nadlatujące kolejno eskadry samolotów. Wszystko
dokoła płonęło. Nad dworcem i sąsiednią parowozownią wznosiła się ogromna łuna, wagony
leżały w poprzek szyn, poskręcane i objęte płomieniem. Huk i łoskot, jęki i krzyki w
zapadającym wieczornym zmroku wydawały się bardziej złowieszcze niż kiedykolwiek.
Wydawało się, że jakiś straszliwy nieznany żywioł zalewa cały świat, jedynie ciemniejące w
oddali ogromne morze było spokojne i sennie falowało...
Już dawno przestały wybuchać bomby, samoloty znikły. Na niebie, jak gigantyczne wskazówki
zegara, przesuwały się smugi reflektorów, a na dworcu i w centrum miasta nadal buszował
pożar, eksplodowały pociski, ludzie krzyczeli, biegli, padali i palili się żywcem. Raptem
usłyszeliśmy w tym piekle straszliwy jęk - zupełnie blisko, tam, gdzie leżały stosy rur
cementowych.
- KogoÅ› zarzynajÄ…! - krzyknÄ…Å‚ ktoÅ›.
Major wyrwał pistolet z kabury i rzucił się w kierunku, z którego rozległ się krzyk. Dobiegliśmy
razem.
- Co się stało?
- Wszystko w porządku, towarzyszu! Urodził się nowy człowiek.
Kobieta rodziła pod zwałami cementu, w powodzi iskier, w dzikim chaosie, wśród trupów i
rannych, wśród pożaru i wybuchów. Wyła jak wilczyca. Potem trzymaliśmy w rękach
nagusieńkie ciałko noworodka, w którym odbijały się purpurowe odblaski ognia. Biedaczka nie
miała w co otulić niemowlęcia. Wyjęliśmy swoje opatrunki i obandażowaliśmy chłopczyka.
- Damy mu na imię Zwycięstwo!
- Nie, niech się lepiej nazywa Hura. Niech żyje Hura! Hura-a-a! Hura-a!
Tańczyliśmy wokół położnicy jak dzikusy, a ona leżała we krwi, zupełnie blada, i coś szeptała.
- Nasi żołnierze są święci, doprawdy, święci w porównaniu ze wszystkimi żołnierzami na
świecie.
To my - ludzie radzieccy. Jacy jesteśmy, tacy jesteśmy. Poznać nas można od razu, czy
dobrzy zaś jesteśmy, czy zli - to inna sprawa. Kto wie, może jesteśmy dobrzy, a może nawet
najlepsi. Wszystko jest względne.
Rozgrzany promieniami słonecznymi hełm zabitego żołnierza parzył rękę.
Porozmawiajmy choć raz uczciwie - nie wychwalając ponad miarę tego, co dobre, i nie
bagatelizując tego, co złe.
Jakże często sądzimy, że tylko my ulegamy działaniu czasu, że zmieniamy się i rośniemy tylko
my, a otaczajÄ…cy nas ludzie pozostajÄ… tacy sami jak dawniej.
Taniec rannych koło szpitala, na chodniku, przy akompaniamencie harmonii. Upał. Nagi do pasa
żołnierz z zabandażowanym ramieniem puścił się w prysiudy i tańczył tak długo, aż otworzyła
mu się rana i krew zalała pierś.
- Oj, chłopaki! Ale sobie rozchrzaniłem!
Ranny w nogę - w jednej ręce kij, w drugiej kula - uganiał się za dziewczyną i robił metrowe
skoki budząc powszechny śmiech.
Młoda kobieta o siwych włosach przeszła obok z uśmiechem. Jeden z tańczących, dobrze
zbudowany, ze złotą koronką na zębie, zrobił do niej oko. Samochody stały i czekały, aż
skończą się te prysiudy.
Sam odciął sobie scyzorykiem nogę, żeby się za nim nie wlokła, i zaczął pełznąć do tyłu. Nogę
miał strzaskaną w kolanie.
Szli na zwiad przez błota... Wtem - kaczka z kaczętami. Przystanęli. Wziął jedno i schował za
pazuchÄ™. Delikatne i rozczulajÄ…ce do Å‚ez.
Kiedyś, przed wojną, był w tym uzdrowisku. Podczas jakiegoś pikniku zakopał na górze dwie
butelki wina i zapamiętał miejsce. Teraz na wojnie, kiedy trafił w te strony, przypomniał je sobie
i odszukał butelki.
Nocą, w ziemiance, w głębokiej ciszy przewraca się z boku na bok, coś mruczy pod nosem i
pojękuje.
- Co ci jest?
- Sumienie mnie gryzie. - I opowiada, jak kiedyś poszedł z ukochaną w gościnę, jak go tam
obrażono, on zaś nie potrafił odpowiednio zareagować... - Widzisz, przypomniałem sobie o tym
i nie mogę zasnąć. Sumienie mnie gryzie. Powinienem był wtedy rąbnąć go widelcem. Czego ja
się wtedy, idiota jeden, bałem?
Wieczorem upili się i porżnęli jak ostatni nożownicy. Rano - walka. Obaj z obsługi karabinu
maszynowego. Jednego ciężko raniło. Drugi usiłował go zanieść na tyły, ale po drodze ranny
zmarł. Teraz ten drugi siedzi nad martwym kolegą, jak matka nad synem, i gorzko płacze.
A wczoraj bili się i oczy ich płonęły nienawiścią.
%7Å‚ona pisze:
Daj mi chociaż adres swojej gospodyni. Pracuję teraz w zakładzie ubezpieczeń, jestem
Daj mi chociaż adres swojej gospodyni. Pracuję teraz w zakładzie ubezpieczeń, jestem
agentem, mogę dostać delegację, dokąd zechcę, odwiedzę cię .
Mąż odpisuje:
Moja kochana, adresu ludzkiego nie mam. Moja gospodyni - to ziemia czarna, mieszkam w
mogile, którą dla śmiechu okopem nazywam. Wisi koło mnie na krzaczku puste gniazdo ptasie,
a w nim leżą cztery kulki. Te kulki to jajeczka, ale śmierć się jeszcze z nich nie wykluła. Jest tu
przy mnie karabin jak żona ciężarna. Są jeszcze dwie żaby, co mieszkają razem ze mną, i
mucha w sąsiedztwie. I jeszcze skórka, co ją liniejąca żmija zostawiła. Oto cała moja
gospodarka.
Przyjedz, Mariuszko, zobacz, jak twój mąż nocami na gołej ziemi leży, jak go komary bez litości
gryzą, a kiedy wyznaczają go do patrolu, to kule tak szyją naokoło jak maszyna do szycia -
skaranie boskie z tym Niemczurą, niech go licho. Onegdaj zabili mojego kolegę. Kula trafiła
prosto w serce, a on tylko krzyknÄ…Å‚: «O, Boże!». A kiedy nie strzelajÄ…, to od razu kamieÅ„ z serca
spada, i wydaje się, że wojny nie ma i wszystko w porządku...
Naprzód, wciąż naprzód. Od trzech dni pada deszcz... Ludzie już nie mogą iść. Cały batalion
pełzł na czworakach, ale mimo wszystko posuwał się naprzód, ponieważ taki był rozkaz, nikt
zaś nie śmiał nie wykonać rozkazu. Nieugięta wola rozkazu stopiła się z wolą tysięcy, ludzie nic
nie odczuwali prócz tej nieugiętej woli, nie mogli się od niej uwolnić.
- A jednak wbrew tej gigantycznej rozpasanej rzezi życie jest silniejsze od śmierci i w końcu
zatriumfuje.
- Nieprawda. Zmierć odniesie w końcu zwycięstwo nad życiem. Jest od niego silniejsza. Mówisz
tak, żeby być oryginalny.
- Nic podobnego. Mówię z głębokim przekonaniem. %7łycie zwycięża pomału, z wolna, bez
zrywów, bez nerwów i gwałtownych ruchów. W jego powolnym, równomiernym i obojętnym
kwitnieniu kryje się niewzruszalna potęga, podczas gdy śmierć wścieka się , porywa w
pośpiechu swoje ofiary, zadaje bardzo silne, czasami nawet ostateczne ciosy, ale dorywczo,
niecierpliwie i nerwowo. Na tym właśnie polega jej słabość. Dziwna rzecz, ale prawda i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]