[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Słuchaj, zapomnij o rodzicach. - Benjamin usiadł przy niej. - Masz jakieś inne
wątpliwości?
- Mam.
- Jakie?
- Nie jesteś gotowy do małżeństwa.
- Dlaczego?
- Po prostu nie jesteś. Jesteś za młody.
- Daj spokój.
- Benjaminie, powinieneś najpierw zająć się innymi rzeczami. Zanim zwiążesz
sobie ręce małżeństwem, powinieneś zająć się innymi rzeczami.
- Na przykład czym?
- Nie wiem - odparła Elaine. - Wczoraj mówiłeś o podróżach.
- Nie chcę jechać do Kanady.
- No to nie do Kanady. Gdzie indziej.
- To znaczy gdzie?
- Dookoła świata. Do Afryki. Do Azji. Po innych kontynentach.
- Nie ciągnie mnie do innych kontynentów.
- Czy to nie byłoby interesujące? Zobaczyć te wszystkie kraje, innych ludzi i tak
dalej?
Benjamin pokręcił głową.
- To idiotyczne - zauważył. Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł?
- Nie chcesz podróżować?
- Nie, do licha ciężkiego.
- Ale dlaczego?
- Bo nie - uciął Benjamin. Ale chciałbym wiedzieć, skąd ci przyszedł do głowy
taki pomysł.
- No, wydaje mi się, że marnujesz czas, siedząc tak w tym pokoju. Tak samo jak
będziesz marnował czas, siedząc ze mną, gdybyśmy się pobrali.
- W porządku - rzekł Benjamin. - Nie wiem, co sprowadziło naszą rozmowę na
ten temat, ale nie mam zamiaru fruwać po świecie i pożerać wzrokiem tamtejszych
wieśniaczek, czy co tam innego masz na myśli. Więc wyjdziesz za mnie czy nie?
- Nie wiem - odparła Elaine.
- Jakie masz jeszcze wątpliwości?
- Już żadnych.
- W takim razie wezmy ślub.
Elaine spuściła wzrok na kolana, ale nic nie powiedziała.
Benjamin wziął ją za rękę.
- Posłuchaj, obmyśliłem już, jak to zrobimy. Najpierw... Możesz mnie
wysłuchać, Elaine?
Skinęła głową.
- Dobrze - ciągnął Benjamin. - Więc rano idziemy i robimy badania krwi.
- Benjaminie, ja jeszcze nie...
- Czy możesz chwilę posłuchać?
Elaine skinęła głową.
- Więc rano robimy badania krwi. Potem załatwimy sprawę aktów urodzenia.
Ja przypadkowo mam swój przy sobie. A gdzie jest twój?
- W domu.
- Gdzie konkretnie?
- W szufladzie.
- W której szufladzie?
- Co?
- Powiedz mi, proszę, w której szufladzie.
- W gabinecie.
- W porządku - rzekł Benjamin. - Wpadnę tam jutro w nocy.
- Co zrobisz? - zapytała Elaine, patrząc na niego.
- Po ten akt.
- Wpadniesz do mojego domu?
- Zgadza się. Wydostanę go w nocy.
- Chcesz się zakraść do mojego domu?
- Owszem.
Elaine zmarszczyła brwi.
- To najgłupszy pomysł, o jakim słyszałam - oznajmiła.
- Co w tym głupiego?
- Bo po prostu zadzwonię do ojca i on mi go przyśle.
- Ale przecież nie mogą się dowiedzieć o niczym, zanim wezmiemy ślub.
- Och.
- Więc już wszystko ustalone.
- Powiedziałam ci, że jeszcze się nie zdecydowałam.
- Wiem - odparł Benjamin. - Ale tak właśnie to zrobimy. - Wstał i podszedł do
szafy, by sprawdzić, czy wyschła już skarpetka wisząca na gałce. - Rozumiem, że masz
klucz od domu - rzucił.
- Benjaminie?
- Co?
Elaine obróciła się na krześle i spojrzała na niego.
- Czy ty naprawdę zdajesz sobie sprawę z tego, co chcesz zrobić?
- Oczywiście.
- Chcesz wpaść do mojego domu w środku nocy i wykraść akt urodzenia, ale
czy myślisz o reszcie?
- Oczywiście.
- Czy pomyślałeś o tym, że trzeba będzie znalezć jakieś mieszkanie i robić
codziennie zakupy?
- Jasne.
- Nie pomyślałeś o tym.
- No cóż, nie myślałem jeszcze o tym, jakie płatki śniadaniowe będziemy
kupować w sklepie.
- Dlaczego nie?
- Słucham?
- Przecież właśnie o takich sprawach musisz myśleć, Benjaminie. Sądzę, że
będziesz miał ich dosyć już po dwóch dniach.
- Ale przecież nie będę miał dosyć ciebie.
Elaine wstała.
- Prawdopodobnie będziesz - odparła.
- Daj spokój.
- Nie jestem taka, jak myślisz.
- O czym ty mówisz?
- Jestem zwyczajną dziewczyną - kontynuowała Elaine. - Nie jestem
błyskotliwa ani efektowna, ani nic w tym rodzaju.
- No i co z tego?
- No i uważam, że lepiej by ci było z kimś błyskotliwym i efektownym.
- Wcale nie - stwierdził Benjamin.
- Chcesz mieć szarą gęś?
- Właśnie.
- A dzieci?
- Co dzieci?
- No, chcesz mieć dzieci? - spytała Elaine. - Bo ja chcę.
- Ja też.
- Daj spokój.
- Co?
- Jak ktoś taki jak ty mógłby chcieć dzieci?
- Kiedy ja chcę.
- Nie chcesz.
- Do cholery, Elaine. Ja chcę mieć dzieci. Zmieńmy już temat.
- Poza tym - ciągnęła Elaine - jesteś intelektualistą.
Benjamin zerwał skarpetkę z gałki i odwrócił się.
- Elaine?
- A ja nie jestem.
- Elaine?
- Jesteś intelektualistą i powinieneś ożenić się z intelektualistką.
- Cholera! - krzyknął Benjamin. Cisnął skarpetkę na podłogę. Przeciął pokój i
znowu usiadł na krześle. - Posłuchaj.
- Powinieneś ożenić się z kobietą, która potrafi dyskutować o polityce, historii,
sztuce i...
- Przestań! - Wskazał ręką na siebie. - Powiedz, czy kiedykolwiek słyszałaś, jak
o tym mówię? Jeden raz? Czy chociaż raz słyszałaś, jak mówię o podobnych
bzdurach?
- O jakich bzdurach?
- O historii i sztuce. O polityce.
- Wydawało mi się, że studiowałeś te bzdury w college'u.
- Odpowiedz na moje pytanie!
- Jakie?
- Czy kiedykolwiek słyszałaś, jak o tym mówię?
- O tych bzdurach?
- Tak.
- Nie, nie słyszałam.
- No to w porządku. - Benjamin wstał i pokręcił głową. - Cholera, nienawidzę
tego - stwierdził. Podniósł skarpetkę z podłogi i powiesił z powrotem na gałce. - No to
ustalmy w końcu. Wyjdziesz za mnie czy nie?
Elaine pokręciła głową.
Benjamin przeszedł przez pokój i położył się na łóżku, na którym suszyły się
spodnie i koszula.
- W czym jeszcze widzisz przeszkody? - zapytał, gapiąc się na sufit.
- Moje studia.
- To znaczy?
- Chcę je skończyć - oznajmiła.
- Kto ci w tym przeszkadza?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]