[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poprosić o nocleg w jedną z chatek, lecz Rolar w porę zobaczył kłaczek pergaminu, drżącego
na wietrze wokoło wbitego w słup milowego gwozdzia.
- Wolha to twoja działka. -- Wampir niebezpiecznie zawrócił Karasika, dając mi
podjechać do słupa.
- Trze - ba egzoryzma i proszącej magiszkiej pomocy dla bidnych ludzi, bo tam zjawa
w po - mie -szcz- enia typu zamak Ap-ła-ta... - przeczytałam, z trudem rozpoznając
pokręconych runy półanalfabety skryby. -- Tpru, Smółka! Fe! Wypluj! No ot, teraz ja nigdy
się nie dowiem, ile kosztuje wydalenie przewidzenia z pomieszczenia typu zamek.
Orsana podniosła oczy na zamek.
- Z tego, tak? - zainteresowała się, i w tej samej chwili, jakby odpowiadając na jej
pytanie, za zamkiem z trzaskiem uderzyła błyskawica, podniósłszy snop iskier powyżej
iglicy. -- Chodz, zainteresuj się!
Rolar roześmiał się i szarpnął za lewe lejce, zmuszając Karasika wrócić na ścieżkę.
- A dlaczego by i nie? - pomyślałam głośno. -- Przeczekać w zamku jest bezpieczniej,
niż w polu lub na pustym podwórzu.
- Wolha, ty zwariowałaś - przekonana oświadczyła Orsana. - Tam jest zjawa!
- No i co? A jak ciebie ukąsi?
- Wszystkie zjawy, które widziałem - wszczął rozmowę Rolar - były albo przebranymi
dzieciakami albo urojeniem białej gorączki. Jeżeli podeprzemy drzwi łóżkiem i nie będziemy
nadużywać chmielnych napoi, to najgorsze, co oni mogą nam zrobić to pojęczeć i pobrzęczeć
łańcuchami pod drzwiami.
- Bywają i prawdziwe zjawy - nie zgodziłam się. -- I nawet z zupełnie materialnymi
łańcuchami, jak walną cię po głowie - mało zobaczysz!
- No dziękuję, pocieszyłaś! - parsknęła Orsana.
- Nie bój się, dziecinko. -- Rolar, podjechawszy do Orsany, pieszczotliwie pogłaskał
dziewczynę po mokrej głowie. - Od zjawy jeszcze nikt nie umarł, najczęściej od zawału. Ty
jesteś panna młoda, zdrowa, w najgorszym wypadku - posiwiejesz.
Orsana, uparcie kiwnąwszy głową, zrzuciła jego rękę:
- Zjawa jak zjawa, rezygnujemy? W końcu prześpię się na czystych prześcieradłach.
- Szanuję - poważnie powiedział Rolar. -- Większą waleczność, niż pokonanie
własnego tchórzostwa.
- Wolha, może ja jego zabiję? - z nadzieją zapytała Orsana. -- Mu wszystko jedno,
potem i tak wskrzeszą, a ja choć duszę odprowadzę!
Rolar zmarkotniał. Nie odpowiadając na te przytyki, uważnie obejrzał kamienne
ściany z wąskimi okienkami i niegłośno wymamrotał:
- Chyba łożniacy nie odważą się otwarcie szturmować zamku, a jeżeli pod pretekstem
polowania na zjawę uda nam się wprosić się na nocleg, do rana zostawią nas w spokoju.
- O jakim spokoju mówisz? - z nerwowym spojrzeniem uściśliła najemniczka.
Wampir jest sceptycznie parsknął:
- Spieramy się, czy w zamku są dzieci lub półprzytomna babka lub ciotka z manią
prześladowczą albo służąca - lunatyczka lub wiecznie pijany krewny?
- Spierajmy się, czy tam jest prawdziwa zjawa? - Ja nie patrząc wyciągnęłam rękę,
Rolar ścisnął ją, a Orsana położyła dłoń z góry, zatwierdziwszy spór.
Drzwi otworzyły się po trzecim stuknięciu, a raczej, po rozjuszonemu kopnięciu nogą
- pukać w grube deski pięścią było na próżno, zaprzestałam tego po pierwszej próbie.
- Dzień dobry! - w uniżenie przeciągnęła dwójka, patrząc na nas od góry do dołu.
Dwie pary są niebieskich oczu, dwa zadarte noski. U chłopaka - zwichrzona czuprynka, u
dziewczynki - dwa grube proste warkoczyki za uszami. Maluchy nie miały dziesięciu lat,
najwyżej dwa.
- Aha! - wiele mówiąco okazał Rolar. -- Dzieci!
- Diera, Słar! - zalamentowano z góry. Ktoś, podskakując, naprędce schodził po
wąskich stopniach krętych schodów. -- Ile razy ja wam mówiłam - nie otwierajcie sami drzwi,
przyjdzie zła ciocia wiedzma, włoży was w worek i zaniesie sobie na obiad!
Dzieci spojrzały - na mnie z niemym zachwytem. Dziewczynka nawet usta otworzyła,
pokazawszy dwa rzędy równych mlecznych zębów. Zła ciocia zmieszana cofnęła się za
plecy Rolara, nie wykazując życzenia zanosić urwisów gdzie by to nie było.
Zza schodów wynurzyła się kobieta nieobjętej formy. Puszyste wspaniałości jej ciała
mocno obciągała jaskrawo-różowa sukienka z białym koronkowym spodem, a spód
puszystych halek nie wyglądał uroczyście z pomponami i białymi robionymi na drutach
pończochami. Zobaczywszy gości, dama (najwidoczniej niania) spostrzegła się, głupio
szarpnęła spódnice, wyprostowała się i przestawiła się na ciężki majestatyczny chód.
Niestety, na ostatnim stopniu straciła równowagę i niania, pisnąwszy, machnęła rękoma i z
grzmotem opadła na podłogę - z zawistnym śmiechem dzieci.
Rolar pośpiesznie poszedł, podawszy rękę ofierze natartych woskiem schodów.
Wypadało mu chwycić się za poręcz drugą ręką - podnieść tak dobrze odżywioną damę bez
oparcia okazało się nie tak prosto. Postawiona na nogi, niania przede wszystkim kazała
dzieciom iść na górę i umyć się przed kolacją. Parka niechętnie podporządkowała się; zresztą,
dobiegłszy do pierwszego piętra, zwiesili się na poręczy, podsłuchując i oglądając gości.
Jak się wyjaśniło, skrawek pergaminu wisiał na słupie nie pierwszy dzień.
- Czarownicy? Za zjawą? - ze sporym lekceważeniem zainteresowało się babiszcze.
- Zgadli - po lekkim zamęcie potwierdziłam.
- A co tam wróżyć? - zachichotał tłuścioch. - Chodzicie i chodzicie, spokoju nie ma
żadnego! W tym tygodniu wiedzmina ze schodów zrzuciło, wczoraj dajn sam odszedł.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]