[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zabezpieczającego klamkę.
Przestań!
Wstał, włożył niebieską piżamę, nastawił budzik na szóstą trzydzieści, żeby być
gotowym, gdy przyjedzie ojciec, wsunął się pod kołdrę i przyklepał poduszkę. Kiedy zdjął
okulary, krawędzie sprzętów rozmyły się, ale on zdążył już zabezpieczyć swoje terytorium i
nie musiał zachowywać stuprocentowej czujności.  Wyciągnął się na plecach i leżał tak
przez dłuższy czas, nasłuchując odgłosów domu.
Brzęk! Skrzyyyyyyyyp... cichy jęk, krótki grzechot, ledwie słyszalny pisk. Zwykłe
odgłosy. Osiadanie budynku. Nic ponadto.
Nawet gdy matka była w domu, Colin spał przy zapalonej nocnej lampce. Ale tej nocy,
dopóki Weezy nie wróci przed jego zaśnięciem, zamierzał palić wszystkie światła. W pokoju
było jasno jak w sali operacyjnej, przygotowanej do zabiegu.
Widok jego włości nie dodał mu otuchy. Pięćset książek w miękkich okładkach
wypełniało dwa wysokie regały. Zciany były ozdobione plakatami: Bela Lagushi w Draculi;
Christopher Lee w Horrorze Draculi; potwór ze Stwora z Czarnej laguny; Lon Chaney, Jr.,
jako Człowiek Wilk; potwór z Obcego Ridleya Scotta, a także plakat przedstawiający
autostradę z Bliskich spotkań trzeciego stopnia. Modele potworów, które sam sklejał, stały w
równym rzędzie na stoliku obok biurka. Plastikowy wampir w nie kończącej się wędrówce po
ręcznie malowanym cmentarzu. Stwór Frankenstein wyciągający przed siebie plastikowe
ramiona, z zastygłym na twarzy wyrazem nieskażonej niczym nienawiści. Modeli było
łącznie dwanaście. Podczas godzin, jakie poświęcał na ich konstruowanie, był w stanie tłumić
strach przed nocą i przed jej złowieszczym głosem. Dopóki trzymał owe plastikowe symbole
zła w rękach, czuł, że ma władzę, czuł się ich panem i, co ciekawe, czuł się potężniejszy niż
pierwowzory, które owe figurki naśladowały.
Stuk!
Skrzyyyyyp...
Po chwili przywykł do odgłosów domu i niemal przestał je słyszeć. Ale wciąż dobiegał
go głos nocy, niesłyszalny dla nikogo innego. Rozlegał się od zmroku do świtu, bezustanna
obecność zła, nadprzyrodzony fenomen, głos zmarłych, którzy pragnęli powrócić ze swych
grobów, głos diabła. Bełkotał obłąkańczo, śmiał się, chichotał, świszczał, syczał, mruczał o
krwi i śmierci. Brzmiący grobowym tonem, mówił o stęchłej i dusznej krypcie, o
nieboszczykach, którzy wciąż chodzili jak żywi, o ciele pełnym robaków. Dla większości
świata był to głos ukryty, który przemawia jedynie do podświadomości, ale Colin słyszał go
wyraznie. Nieprzerwany szept. Czasem krzyk. A czasem nawet głośny wrzask.
Pierwsza w nocy.
Gdzie, u diabła, podziewała się matka?
Puk-puk-puk!
Coś za oknem.
Puk. Puk-puk. Puk-puk-puk-puk. Puk.
To tylko duża ćma uderza o szybę. To było to. To musiało być to. Tylko ćma.
Pierwsza trzydzieści.
Niemal każdy wieczór spędzał sam. Nie dbał o to, że jada kolację bez towarzystwa.
Matka musiała pracować i miała przecież prawo umawiać się z mężczyznami, zwłaszcza
teraz, kiedy znów była wolna. Ale czy musiała zostawiać go samego na całą noc?
Puk-puk.
Znowu ćma.
Puk-puk-puk.
Próbował zapomnieć o ćmie i pomyśleć o Royu. Ale facet z tego Roya! Jaki wspaniały
przyjaciel. Jaki kumpel. Bracia krwi. Wciąż czuł płytkie skaleczenie na dłoni; pulsowało
nieznacznie. Roy był po jego stronie, gotów mu pomóc, teraz i na wieki, po wsze czasy, albo
przynajmniej do chwili, gdy jeden z nich umrze. Oto, co znaczyło być braćmi krwi. Roy
będzie go ochraniał. Myślał o swoim najlepszym przyjacielu, by przesłonić obraz potworów
obrazem Roya, zagłuszyć głos nocy wspomnieniem głosu Roya, i tuż przed drugą odpłynął w
sen. Ale był to sen pełen koszmarów.
13
Budzik wyrwał go ze snu o szóstej trzydzieści.
Wstał z łóżka i rozsunął zasłony. Przez minutę czy dwie kąpał się w słabym, wczesnym
blasku słońca, który był niemy i nie stanowił zagrożenia.
Dwadzieścia minut pózniej wziął prysznic i ubrał się.
Poszedł do pokoju matki i zastał uchylone drzwi. Zastukał cicho, ale nie było żadnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •