[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sol też starała się ukryć dziwny niepokój. Myślała o swym fantastycznym spotkaniu z Sza-
tanem, chciała teraz przez chwilę pobyć sama. Zauważyła, że gadanina przyjaciół coraz bar-
dziej ją denerwuje, poczuła, że do nich nie należy. Pochłaniała ją tajemnica, którą nie mogła
się z nikim podzielić.
Teraz już łatwiej było jej się oddalić. Meta uwierzyła, że jedzie do Norwegii.
Spała tak mocno, że Sol odważyła się wykraść.
169
Księżyc oświetlał wielką twierdzę z Karnan, z charakterystyczną wieżą. Był mniejszy niż
w ostatni czwartek, ale jasno świecił nad kościołem Zwiętej Marii i nad całym miastem. Sol
wiedziała, czego chce. Musiała udać się do swojego świata.
Jacob opowiedział jej o ruinach dawnego więzienia, gdzie nocą grasują bezbożne duchy.
Nie wiedział jednak dokładnie, gdzie to jest, ale Sol udało się zdobyć tę informację podczas
wieczerzy w gospodzie. Skierowała teraz swe kroki ku najbardziej oddalonej części twierdzy,
minęła kościół i rynek. Nie zadbała o to, by sprawdzić, czy nikt jej nie śledzi.
Ktoś jednak za nią szedł.
Sol gnała przez miasto ku prastarym ruinom. Zatrzymała się przy nich.
Niedługo znikną zupełnie, pomyślała. Znikną, zapadną się pod ziemię, zarośnie je trawa,
może kiedyś staną na nich domy. Za sto lat nikt już nie będzie pamiętać, że było tu coś wcze-
śniej.
Wejście kryło się wśród powykrzywianych wiatrem drzew. Sol wspięła się na jakiś murek,
zarośnięty mchem i trawą. Znalazła otwór wejściowy. Musiały bawić się tu dzieci, świadczył
o tym porzucony, połamany drewniany konik.
Znalazła się w labiryncie korytarzy. Stanęła na chwilę, wczuwając się w nastrój miejsca,
i bez wahania obrała kierunek.
Potykała się o kamienie, które odpadły od ścian, obchodziła dokoła kałuże powstałe pod
wielkimi dziurami w dachu.
W końcu znalazła się w pomieszczeniu przypominającym kryptę. W atmosferze gęstej od
cierpień zmarłych ludzi.
170
Tu musiała być ciemnica.
Księżyc świecił przez otwór w dachu. Sol usadowiła się na porośniętym trawą wzgór-
ku. W kątach dostrzegała coś białego, z pewnością kości umarłych. Nikt tu nie przychodził,
a w każdym razie nie dzieci.
Trwała tak nieruchomo, z zamkniętymi oczami. Już po chwili rozróżniała głosy umarłych,
szepczący chór minionych wieków. Było jej obojętne, czy przywołała je jej własna wyobraznia,
czy też słyszała naprawdę. Dla niej było to tak samo rzeczywiste.
Sol odpowiedziała na ich wołanie, spokojnie z nimi rozmawiała. Miała wrażenie, że obok
usiadła jakaś niewidzialna postać, poczuła, że stanowi jedno z tymi wszystkimi nieszczęśnika-
mi. Ona ich rozumiała, oni rozumieli ją. To nieważne, że mogli być tylko tworami jej wyobraz-
ni.
 Jestem samotna  szeptała.  Tak okropnie samotna wśród ludzi bez fantazji. Jak
dobrze być tu z wami, którzy znacie już ten drugi świat.
Kolejno wyłaniały się z ciemności widma zamęczonych na śmierć dawno temu. Wrażliwi
ludzie czasami potrafili dostrzec przez jedno mgnienie oka ich cienie.
To był świat Sol, do niego właśnie należała. Ona widziała i w pełni wyczuwała rozpacz,
jaka była udziałem zamkniętych w tej dziurze skazańców, świadomych swego losu, pewnych,
że ratunek nigdy nie nadejdzie, że jedyne, co ich czeka, to powolna śmierć w męczarniach.
Naraz wszystkie zjawy zniknęły. Usłyszała ciężkie kroki w korytarzu.
U wejścia stanął Jacob Skille.
 Jesteś tu?  zapytał szorstko.
171
Sol zawahała się tylko przez moment, zanim znalazła wyjaśnienie.
 Tak, słyszałam, że za mną idziesz. Przyszłam więc tu, gdzie na pewno nikt nam nie
przeszkodzi.
On nie wyczuwał nastroju tego miejsca.
 Tak. Tutaj nikt nie przyjdzie.
Kochali się w blasku księżyca. Z rozpaczą, wymyślnie. Sol przekazała mu to, czego na-
uczyła się podczas wyprawy na Blokksberg, a Jacob był zdolnym i chętnym uczniem. Czuła,
że z każdą chwilą staje się coraz bardziej pewny w roli kochanka.
Naturalnie nie dowiedział się, skąd wzięły się jej rozmaite pomysły, sądził, że to on zachęcił
ją, by przeszła samą siebie.
Robił wszystko, o co go prosiła, spędzili w ten sposób fantastyczne chwile. Nie wiedział,
że kocha się z kobietą w otoczeniu szczątków zmarłych.
Sol wróciła na miejsce noclegu w głębokiej rozpaczy. Przeklinała cicho swoją bezsilność,
płakała, nie roniąc łez.
To już nie to. Ziemska erotyka przestała jej wystarczać. Potrzebowała o wiele silniejszych
podniet.
Rozdział 9
Następnego dnia rano rozstały się z pogrążonym w smutku Jacobem. Podróż morska oka-
zała się niezwykle męcząca, ale dotarły do Oslo pół dnia wcześniej niż Dag. Przypłynęły do
miasta przed południem.
Zatrzymały się w zajezdzie i tam Sol pozostawiła wycieńczoną Metę. Dziewczynka wpraw-
dzie nie chorowała na morzu, ale podczas całej podróży nie zmrużyła oka. Przeprawa przez
morze w takiej łupince orzecha  tak się jej wydawało  doprowadzała ją do szaleństwa.
Kurczowo czepiała się Sol i zawzięcie pilnowała, by na jej ubóstwianą opiekunkę nie rzucił się
wąż morski, kiedy ona choćby na moment spuści z niej oko.
W zajezdzie Sol nakazała jej zamknąć drzwi do sypialni i nie otwierać nikomu.
 Chcę tylko odwiedzić siostrę, która mieszka tu w mieście  wyjaśniła.  A ty nie
możesz ze mną iść taka zmęczona. Zasypiasz na stojąco. Niedługo wrócę.
Meta usiłowała protestować, łóżko jednak było zbyt kuszące.
173
Sol usłyszała, że dziewczynka zamknęła drzwi od wewnątrz, a gwałtowny łomot wskazy-
wał, że rzuciła się do łóżka w ubraniu.
Dobranoc, śpij dobrze, pomyślała Sol, udając się na poszukiwanie domu Bereniusów.
Wygląd Liv wstrząsnął nią do głębi. Przez chwilę siostra wpatrywała się w Sol, jakby nie
pojmując, kogo widzi.
 Ależ, Liv  zaśmiała się Sol zmieszana.  To ja, Sol, twoja niemożliwa siostra.
 Sol? Ty. . . tutaj? W tym domu? Och, Sol!
Nareszcie zrozumiała, że ma gościa! Uszczęśliwiona przytuliła się do starszej siostry, jakby
chciała zatrzymać ją na zawsze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •