[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Podświadomie stanęła za mężczyznami. Chciała z nimi iść, ale nie jako pierwsza!
UTRACONA NADZIEJA
- A osły? - spytał Milovan niepewnie. - Co z nimi zrobimy?
Giovanni przejął teraz przywództwo, co, jak uważał, słusznie mu się należało.
- Niech pozostaną tam, gdzie są - powiedział władczo. - A teraz ostrożnie. Zajrzymy
tylko do groty.
Milovan znalazł wyschniętą gałąz karłowatej sosny i zapalił ją. Tak rozpoczęli pochód
w głąb góry, posuwając się z wahaniem.
- Czy mogą tu być dzikie zwierzęta? - niemal wyszeptała Anna.
- Na zewnątrz nie było żadnych śladów - odpowiedział Milovan.
Nie szło się zle po dnie potoku, było nadal tak szerokie, jak na zewnątrz. Wozy mogły
spokojnie nim jechać... Przynajmniej z początku. Wkrótce jednak zaczęły się problemy.
Pojawiły się odnogi korytarza i pierwsze formacje wapienne. Nie były duże, ale od czasu do
czasu blokowały drogę.
W takich chwilach Anna wyobrażała sobie, jakie przeszkody musieli przezwyciężać
przed laty ludzie z orszaku książęcego. O ile naprawdę tędy szli...
Posuwali się naprzód. %7ładne z nich nie wiedziało, jak daleko powinni pójść za
pierwszym razem, ale jednocześnie nikt nie miał ochoty zawrócić. Jeszcze tylko kawałek... i
jeszcze trochę...
Nagle Milovan wykrzyknął:
- Spójrzcie tam!
Przed nimi, na środku drogi, wznosił się stalagmit, niemal złączony z wiszącym nad
nim stalaktytem.
Ludzie, także konie i węższe wozy, mogły go obejść, ale szerszy pojazd musiał się
poddać.
I stał tam w istocie jak zamierzchła pamiątka po dawnej podróży.
Na twarzy Giovanniego, oświetlonej przez pochodnię, malowało się napięcie i
podniecenie.
- A więc jednak dotarli tutaj! Jesteśmy na dobrej drodze! Jesteśmy na dobrej drodze!
Ostatnie słowa wykrzyczał, aż odbiły się echem od ścian jaskini. Obszedł wóz
dookoła, lecz nie znalazł żadnych znaków świadczących o tym, że podróżował nim ktoś z
książęcego rodu. Widział tylko zwyczajny wóz ze spróchniałymi dyszlami i rozpadającymi
się kołami.
- Może jednak pójdziemy po osły? - zastanawiała się Anna, zawsze dbająca o
zwierzęta. - Idziemy już bardzo długo.
- Jeszcze kawałek - zarządził Giovanni. - Zauważyliście chyba, że cały czas
podchodzimy pod górę?
- Tak, ale w jakim kierunku? - spytała. - Może oddalamy się od skały? A może idziemy
na wskroś wzgórza?
Ale w oczach Giovanniego płonął fanatyczny ogień. Nie dopuszczał żadnych
sprzeciwów.
Chwilę pózniej napotkali następną przeszkodę. Sklepienie tak się obniżyło, że konie
miałyby tu trudności z przejściem. Ale skoro ich trójce się udało, przedostałyby się tędy także
osły.
Wkrótce zobaczyli to, za czym tak bardzo tęsknili: światło dochodzące ukosem z góry.
- No, teraz najważniejsze - wykrztusił Giovanni. - Gdzie wyjdziemy?
Parę minut pózniej stali na grzbiecie wzgórza na zielonej łączce. Była owalna i
nieduża, w sam raz na bezpieczne pastwisko dla ich zwierząt. Zciana skały wznosiła się
naprzeciw, a jakieś sto metrów nad sobą dostrzegli szczyt.
- Jak tam dojdziemy? - spytał Milovan z przejęciem. - Czyżby to była droga?!
Mrużyli oczy, starając się dostrzec coś pod słońce. Wszystkim wydawało się, że widzą
stromą, wąską dróżkę wijącą się pod górę i znikającą za krawędzią.
- Ciekawe, czy kończy się tam, czy wiedzie na sam szczyt? - wyszeptał Giovanni.
- W każdym razie teraz wracamy po osły - postanowiła Anna. - Możemy tu rozbić
obóz, a jutro iść dalej.
- Jutro? Nie możemy przecież czekać tak długo! - protestował Giovanni.
- Wkrótce nadejdzie wieczór. Zanim wszystko tu przeniesiemy, zapadną ciemności.
Postanowili, że Anna zaczeka, a oni pójdą po osły i bagaże. Pochodnia się wypaliła,
nowej nie znalezli. Nic jednak nie zdołało powstrzymać Giovanniego. Anna obserwowała z
radością, jaki był szczęśliwy i miły dla nich, i myślała, że może, może...
Znów zniknęli w grocie. Poczuła nagle, jak bardzo bolą ją nogi i plecy. Znalazła
wygodne miejsce na trawie, położyła się i zapatrzyła w niebo.
Jakie to dziwne! Oto ja, Anna Wardelius z Bergen, leżę sobie na niedostępnym
wzgórzu w Czarnogórze. Jak tu dotarłam? To wszystko stało się tak nagle! I mam męża - ja,
której sądzone było życie w samotności.
Z bólem w sercu uświadomiła sobie jednak, że jest wiele rodzajów samotności.
Wszystko wskazywało na to, że ta nowa będzie o wiele bardziej dotkliwa od dawnej.
Niezauważalnie zapadła w sen, oświetlana łagodnie przez słońce. Obudziły ją
dochodzące z bliska głosy. Poderwała się.
Giovanni i Milovan prowadzili osły.
- Niezle się trzeba było napracować, aby przeprowadzić je przez to wąskie przejście! -
zawołał Milovan zadowolony z siebie. - Ale gdy pierwszemu się udało, pozostałe podążyły za
nim.
Tak też musiało być wtedy, dwanaście lat temu, pomyślała Anna. I musieli mieć ze
sobą przewodnika, inaczej na pewno nie znalezliby tej drogi od razu.
Następnego ranka Giovanni wstał wcześnie i niemal nie pozwolił im zjeść śniadania,
nakłaniając do pośpiechu. Milovan połączył ich długą liną i tak rozpoczęli wspinaczkę:
pierwszy Giovanni, potem Anna, a na kocu Milovan.
Górska droga była szersza, niż się wydawało z daleka. Właściwie zabezpieczenie w
postaci liny okazało się niepotrzebne, ale Anna z wdzięcznością przyjęła poczucie
bezpieczeństwa, jakie jej dawała. Zawsze bała się wysokości i teraz starannie unikała
patrzenia poza skraj drogi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •