[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ach, to jest  Marja Polewaczka"  odrzekł rumiany Jens. On i Helga zdołali się już za-
przyjaznić i starali się sobie wzajemnie deptać po nogach.
 A kto jest  Marja Polewaczka"?  zapytała pani Berg.
 To jest jedna pomylona; nosi zawsze na plecach konewkę i grabie.
 Tak, i ojciec mówi, że ma je na sobie nawet w nocy i... nawet wtedy, kiedy idzie do
pewnego miejsca  wybuchnęła mała opalona dziewczyna, o wybitnie zadartym nosku i bar-
dzo piegowata.
Płaskostopy zarządca, jak go nazywała Helga, który dotychczas siedział milczący i tylko
spoglądał badawczo swymi mądrymi oczami chłopa, kolejno, to na matkę, to znów na córkę,
teraz podjął;  Znałem  Marję Polewaczkę" od swych najmłodszych lat; kiedy pasałem bydło
na folwarku, była naprawdę śliczną dziewczyną, jak stworzoną do małżeństwa. Nie brako-
wało też konkurentów, pomimo to, że właściwie nic nie posiadała. Ale Marja pokazywała im
wszystkim figę, albowiem, jak mówiono, miała pociąg do jednego parobka, służącego u jej
ojca. Ale on jej nie chciał, chociaż był tylko prostym parobkiem a ona  córką gospodarza; on
znów szatańsko pragnął jednej, która była znacznie starsza od niego, krzywa, i o której ludzie
mówili, że lubiła pociągnąć z butelki. On zaś był jednym z najładniejszych parobczaków,
jakich kiedykolwiek widziałem. Ale tak się nieraz dziwacznie składa, że wszyscy się mijają, a
kto jest ostatni w szeregu ten pozostaje samotny.
Marja była tak pewna swego, co do Lauridsa, że zaraz zaczęła sobie tkać wyprawę, zda-
wało się, że nic ją to nie obchodzi, iż on nie chce, i spokojnie tkała dalej. Rodzice, zadowole-
ni, że nic z tego nie będzie, pozwolili jej tkać, myśląc, że to się i tak przyda, kiedy zjawi się
ten właściwy. Ale ona nie chciała słyszeć o żadnym innym. Kiedy nadszedł dzień wesela Lau-
ridsa, ojciec podszedł do Marji siedzącej przy warsztacie i rzekł:  zaprzestań, Laurids już jest
żonaty". Lecz Marja tylko się roześmiała i tkała dalej. Wtedy zaczęli podejrzewać, że u niej w
głowie nie wszystko jest w porządku i zostawili ją w spokoju.
Minęło kilka lat i Laurids ze swoją żoną częściej się bili niż głaskali, co było do przewi-
dzenia, Dzieci nie mieli, on zabawiał się poza domem doprowadzając sprawy do ostateczno-
ści i jedynym skutkiem tego małżeństwa było, że żona uczyniła zeń pijaka. Pózniej żona
umarła, a gdy Marja dowiedziała się o tym, spróbowała zbliżyć się do Lauridsa, po raz drugi.
26
I teraz on już chciał. Rodzice, naturalnie, nie dawali pozwolenia, ale Marja powiedziała, że
jest w ciąży, i musieli ustąpić. Tak więc wyprawa jednak została zużyta.
Nie przypuszczano, ażeby Marji dobrze się działo. Wymyślał jej i chłostał ją, zdradzał ją
również, i to tak, że wiedział o tym cały świat, a czasami i ona też.
Ale ona była zawsze wesoła i szczęśliwa, i kochała swego męża ponad wszelką miarę.
Raz, po pijanemu, uderzył ją w głowę; została jej po tym pewna ułomność, ale kochała go
niezmiennie dalej. A kiedy umarł w delirium, straciła po prostu rozum. Od tego czasu, chodzi.
zawsze z konewką i grabiami na ramieniu i, od wczesnego rana do póznego wieczora, nie
myśli o niczym innym prócz grobu męża. Ale często nie może sobie przypomnieć, gdzie to
jest  to podobno pozostałość po tym uderzeniu w głowę, Wtedy gracuje przydrożne kamienie
i polewa je, zamiast mogiły. Wesoła jest jeszcze ciągle, gdyż zawsze śpiewa.
Właśnie przyjechali do wschodniego zbocza, porosłego lasem bukowym i tam się zatrzy-
mali. Zarządca pożegnał się; chciał odwiedzić krewnych, zamieszkałych po drugiej stronie
łąk.
Nabrali wielkiego apetytu, i podczas gdy parobcy wyprzęgali i zajmowali się końmi,
dziewczęta wyładowały kobiałki z jadłem i poszły naprzód, ażeby wyszukać odpowiednie
miejsce na obozowisko. Droga opuszczała się stromo w dół, po jednej stronie mając głębokie
urwisko, i w formie wąwozu zapuszczała się w ciemność lasu  wjeżdżać tam młodymi koń-
mi było niebezpiecznie. Las ciągnął się, niby długa smuga pod szerokimi, stromymi wzgó-
rzami, tworząc łagodne przejście od wyżej położonych pól ku niskim łąkom.
Szli ścieżką, biegnącą brzegiem lasu. Miękka trawa była wilgotna, tu i ówdzie zroszona
przezroczystym ponikiem, wyciekającym z niezliczonych zródełek, które tryskały ze zboczy.
Tutaj było cudownie chłodno i tak cicho, że w pierwszej chwili ta cisza kładła się na piersi
tego, kto przybywał z zewnątrz, i działała przytłaczająco; tylko od czasu do czasu rozbrzmie-
wał jakiś ptasi głos, harmonizujący zresztą doskonale z nastrojem lasu.
Wszędzie było zbyt wilgotno na siedzenie, skierowały się zatem ku łąkom. Tutaj las stawał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •