[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wstydziła się łez spływających po twarzy w reakcji na paraliżujący ją jeszcze
przed chwilą strach o własne życie. Rozchełstana koszula nie osłaniała przed jego
wzrokiem. W nagłych rozbłyskach ognia na palenisku, rozświetlających na moment
wnętrze pokoju musiał widzieć jej obnażone piersi.
- Niezupełnie, droga pani - zaprzeczył chropawym głosem. - Gdyby mnie tutaj
nie było...
Nie dała mu dokończyć.
- Byłabym w swoim pokoju w przydrożnej gospodzie.
- Z jednym z tych pijanych gości, którzy okazywali żywe zainteresowanie pani
bujnymi wdziękami.
Wyciągnął spod jej spódnicy wkładki mające uwydatniać biodra i pośladki.
Bez tej izolacji doskonale czuła teraz ciepło jego ciała. Nasycona erotyzmem
atmosfera stała się jeszcze gorętsza.
- Wolę kobiety szczuplejsze, z długimi smukłymi nogami i piersiami, które nie
wymagają wypchanych staników. Jest pani płatną dziwką, Caroline.
91
S
R
Przywarł ściśle biodrami do jej bioder. Sprawdzał jej reakcję. Przyciągnął jej
twarz do swojej, zmuszając, by popatrzyła mu w oczy. To ją pogrążyło do reszty. W
jego spojrzeniu uderzała zmysłowość, namiętność niezwykła u mężczyzny, który
zazwyczaj panował nad każdym odcieniem swojej mimiki.
- Pragnę cię - wyszeptał.
Szept ten wyrażał i prośbę, i żądanie. Uniósł jej spódnicę. Zadrżała. Poprzez
cienką batystową halkę owiało ją zimne powietrze. Jednym szarpnięciem zerwał z
niej i tę osłonę. Spłynęła na ziemię do jej stóp.
Poddała się, czując upojną radość, że oto za chwilę się z nim połączy, a także
gniew na samą siebie, że tak skwapliwie mu ustępuje. Nie żąda żadnych dowodów
uczuć, żadnych wyjaśnień. Wystarczą tylko fizyczne doznania. Tylko on.
Nie wahał się. Wypełnił ją swym ciepłem. Z niezachwianą pewnością
zlekceważył wszystko, co mogło ich dzielić. Wziął ją całkowicie i bezapelacyjnie.
Tu i teraz.
Krzyczała, ale nie z bólu. On się śmiał. Pot perlił się na ich czołach, otaczał
ich cierpki zapach ich wilgotnych ciał. Tak wygląda niebo. Oddychali płytkim,
urywanym oddechem i dawali się unosić przetaczającym się przez nich falom cu-
downego zatracenia. Aż do wyzwolenia i spełnienia.
Wygięta w łuk, oparta o chropowatą ścianę, Caroline pojękiwała w rytm jego
głośnych jęków. Nagle zarejestrowała inne dzwięki, głośne i natarczywe: czyjeś
krzyki, walenie w drzwi.
Thornton odepchnął ją od siebie. Była wciąż oszołomiona, nieobecna. Opuścił
spódnicę jej sukni, chwycił swój surdut z oparcia krzesła, narzucił go na jej nagie
ramiona. W tym momencie drzwi się otworzyły. Do pokoju wpadli Malcolm
Hilverton, Gwenneth, a za nimi Thomas.
Przez chwilę panowała cisza, zaraz jednak wypełnił ją lament przyjaciółki.
- Caroline! Coś ty narobiła? Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś
skompromitowana.
92
S
R
Thornton postąpił kilka kroków do przodu, żeby wytłumaczyć. Ale co?
Z przekrzywioną na bok czarną peruką, rozmazaną czerwoną szminką na
policzku, ubraniem w nieładzie, naprawdę wyglądała na skompromitowaną.
- Jest inaczej, niż pani myśli - zaczął tłumaczyć książę.
Brat Caroline rzucił się na niego i zwalił go z nóg, sam też upadł na podłogę.
Thornton, padając, skaleczył się w ramię o rozbite na podłodze szkło. Ledwo zdążył
się podnieść, musiał stawić czoło atakowi ze strony Malcolma Hilvertona, który
ruszył na pomoc Thomasowi Anstrettonowi. Rozprawa z nim nie była trudna, gdyż z
powodu otyłości nie był pełnosprawnym przeciwnikiem. Udało się go unieszkodli-
wić jednym prawym prostym, ale przez ten czas Anstretton pozbierał się po upadku
i znowu zaatakował.
Młody człowiek był teraz znacznie sprawniejszy niż w Londynie. Zwieże
wiejskie powietrze i praca fizyczna zrobiły swoje i były momenty, w których
całkiem niezle sobie radził w bijatyce, tym bardziej że okrzyki Caroline pod adre-
sem Thorntona, żeby nie robił krzywdy jej bratu, tylko podbechtywały jego
poczucie honoru.
Skaleczone ramię Thorntona mocno krwawiło, czego Caroline zdawała się w
ogóle nie dostrzegać. Gdy brat ruszył ponownie na Thorntona, ubiegła go i z całej
siły uderzyła grubym kijem od szczotki, która nawinęła się jej w ręce. Thomas
zachwiał się i potknął o ostatnie całe jeszcze krzesło w pokoju.
Krwawiąc obficie z nosa, osunął się wzdłuż ściany na podłogę. Wkrótce
podłoga i spódnica Caroline, która zaczęła tulić Thomasa do siebie, zabarwiły się na
czerwono.
Szeptała mu coś do ucha gorączkowo. Drżała ze zdenerwowania.
Reszta obecnych w pokoju zdawała się dla niej nie istnieć. Tymczasem
Thomas próbował zatamować krwawienie z nosa dłonią, a kiedy to się nie udawało,
ścisnął nos zgiętym w łokciu ramieniem. Usiłował ogarnąć myślami sytuację.
Miotały nim sprzeczne uczucia.
93
S
R
W drzwiach pojawił się karczmarz Harry. Czekał na rozkazy, co robić.
- Lepiej, żebyś stąd wyszła - odezwała się Gwenneth Hilverton, która w głębi
pokoju cuciła omdlałego męża.
Caroline się nie odezwała.
Na schodach dały się słyszeć czyjeś pospieszne kroki. Tego tylko brakowało,
lokalna policja, pomyślał Thornton i zaklął na głos. Gdyby go tu zastał policjant,
skandal byłby murowany. Jego nazwisko gwarantowało zainteresowanie incydentem
ze strony gazet. Caroline byłaby skończona.
- Jest tylne wyjście, wasza wysokość.
Harry wskazał drzwi na końcu korytarza. Thornton, choć szumiało mu w
głowie, podążył za karczmarzem. Wkrótce znalezli się w bocznej uliczce. Thornton
odnalazł swój powóz. Otulony grubym wełnianym kocem, bo nagle poczuł
przenikliwe zimno, odjechał sprzed gospody.
- Niech pan stara się nie zasnąć - rzucił na odjezdnym Harry.
Wkrótce książę zapadł w odrętwienie. Czerwone światło latarni powozu
tańczyło na nasilającym się wietrze.
94
S
R
Rozdział dziesiąty
- Nie możesz zostać w Hilverton.
Gwenneth zbierało się na płacz.
- Malcolm nie należy do ludzi, którzy będą tolerowali taką... taką rozwiązłość.
A to jego ziemie.
- Naturalnie.
Caroline włożyła w drżące dłonie przyjaciółki chusteczkę, żeby otarła oczy.
Próbowała ją pocieszać.
- Powiedziałam mu, że gotowa jestem przymknąć oczy na to, co się wydarzyło
w Exeter, jeśli on uzna za stosowne nie wspominać o tym nikomu, ale odpowiedział
mi fragmentem psalmu...  Kto wstąpi na górę Pana, kto stanie w Jego świętym
miejscu? Człowiek o rękach nieskalanych i o czystym sercu". - Wzniosła załzawione
oczy go góry. - Co miałam na to rzec, pytam cię? Jest taki pobożny...
Znowu zaczęła szlochać, nawet nie próbowała się opanować.
- Przyrzekł, że spełni moją prośbę i nie będzie o tym nikomu opowiadał pod
warunkiem, że wyjedziesz do końca tygodnia.
Caroline zadrżała. Trzy dni. Nie miała pojęcia, gdzie się udać, w dodatku z
obciążeniem, jakim było małe dziecko. A i pogoda była paskudna: zimna i wietrzna.
- Malcolm powiedział, że jeśli twój brat zechce zostać, wciąż jest tu dla niego
miejsce. W końcu to nie jego wina, że ty... że ty...
Była szczerze oburzona niemoralnym zachowaniem przyjaciółki.
- Chyba wiesz, że Thornton Lindsay nigdy się z tobą nie ożeni. W końcu to
książę i znacie się zaledwie od tygodnia.
Teraz mówiła już znacznie pewniejszym siebie głosem.
- Nie potrafię zrozumieć, co ci przyszło do głowy, żeby się zachować w taki...
w taki niepodobny do ciebie sposób, Caroline.
95
S
R
- Wiem, że nie potrafisz.
Gwenneth rzuciła jej nieprzyjazne spojrzenie, schowała chusteczkę do
kieszeni i wstała.
- To rozstanie. Obawiam się, że na zawsze. W tych okolicznościach nie będę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •