[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samym wystającym daszkiem szopy. Wąchał i wąchał w skupieniu, po czym opadł na
cztery łapy i wystawił zwierzynę. Janeczka rozumiała go doskonale. To właśnie
było miejsce, które pan Wolski odwiedzał najczęściej, tutaj także spotykali się
złoczyńcy. Najciemniejszy kawałek podwórza, a przy tym łatwo dostępny, niczym
nie zagrodzony... Pan Wolski zostawił tu coś swojego...? W każdym razie, zdaniem
Chabra, był to najważniejszy kawałek terenu... - Kochany, dobry piesek -
szepnęła z przejęciem. - Czekaj, niech popatrzę... Rozejrzała się z uwagą.
Podwórze było zupełnie puste, nikt się po nim akurat nie plątał. Odważyła się
zatem zapalić reflektorek.." Pawełek z Bartkiem przypomnieli sobie opowieść
jakiegoś znajomego, który opisywał nieszczęście drugiego znajomego. Temu
drugiemu znajomemu ukradziono samochód w ciągu trzech minut, spędzonych
najzwyczajniej w świecie w sklepie. Wyszedł ze sklepu i okazało się, że
samochodu już nie ma. Nie wiedzieli wprawdzie, ani jaki to był samochód, ani w
jakiej dzielnicy wypadek nastąpił, ale sama opowieść, jako taka, natchnęła ich
wielką nadzieją. Skoro przed zwyczajnym sklepem ukradziono jednemu, można było
równie dobrze ukraść drugiemu i trzeciemu przed jakimkolwiek innym sklepem.
Przed restauracją, przed fryzjerem, przed szewcem... Tamtej kradzieży dokonano w
biały dzień, teraz był także dzień, ale już nie biały, bo w grudniu wcześnie
robi się ciemno, był zatem czarny dzień, a to nawet lepiej. W ciemnościach
łatwiej się kradnie. W dodatku zbliżał się już wieczór. Ograniczyli się do
terenu Mokotowa, bo Mokotów stanowił zupełnie niezłą dzielnicę. Ursynów był
jeszcze lepszy, kradzieże samochodów leciały tam jedna za drugą, ale na razie
postanowili popatrzeć, zdając się na los szczęścia tutaj, bliżej własnego
miejsca zamieszkania. Spodobała się im ulica Wmowa, za którą na długim odcinku
ciągnęła się ulica Chocimska, za nią Słoneczna, samochody parkowały tam gęsto i
były to samochody wysokiej klasy. Na Słonecznej część poukrywana była w
garażach, ale przecież nie wszystkie... Alarmowe wycie usłyszeli z daleka.
Pośpieszyli w tym kierunku. Wyło BMW, ustawione na Chocimskiej pomiędzy Wmową a
szpitalem, pod tablicą rozdzielczą grzebał jakiś człowiek. Nie zdołali mu się
przyjrzeć, bo widoczne były tylko jego nogi, reszta niknęła we wnętrzu
samochodu. - No - powiedział Bartek z nadzieją. - Złodziej czy głupkowaty
właściciel? - A kto go tam wie - odparł z lekką irytacją Pawełek. - Bym
popatrzył, ale na wszelki wypadek... Jeszcze nie skończył tego mówić, kiedy
Bartek ochoczo podskoczył do tylnych kół. Noga stołowa zniknęła z jego ramienia,
po czym pojawiła się na nowo. Dwóch chłopców stało spokojnie na brzegu chodnika,
o trzy metry od wyjącego samochodu.
-Miałem na myśli, że na wszelki wypadek bym się przygotował - powiedział Pawełek
z lekkim zakłopotaniem. - No trudno, przepadło... Wycie wreszcie umilkło.
Człowiek wydał z siebie sapnięcie, słyszalne z daleka, usiadł za kierownicą i
zjechał z chodnika do tyłu. Na środku jezdni zatrzymał się, ruszył do przodu i
skręcił w Wmową. Przeszli do rogu i patrzyli za nim. Gdzieś w środku Wmowej
chybnął się jakoś, zjechał do lewego krawężnika i zatrzymał samochód. Wysiadł,
obejrzał go. Bartek i Pawełek nie musieli się zbliżać, doskonale wiedzieli, co
zobaczy. Lewe tylne koło siedziało. - A teraz - powiedział Bartek mężnie -jeżeli
zacznie zmieniać, znaczy właściciel, jeżeli nie... Człowiek podrapał się po
głowie, postał chwilę, otworzył bagażnik i wyciągnął klucz do kół i lewarek. -
Chyba wyszło nie najlepiej - mruknął Pawełek z powątpiewaniem. - Ale znów z
drugiej strony niech oni nauczą się wyłączać własne alarmy, bo od tego można
zwariować. Wyje i wyje. W ten sposób te alarmy robią się coraz bardziej do
niczego. Bartek zgodził się z jego zdaniem gorliwie. Nie zapobiegli może tym
razem kradzieży, ale przeprowadzili akcję dydaktyczną. Pouczyli półgłówka, że
powinien wiedzieć, co robi. - No nic. przejdzmy się - zaproponowałPawełek
obojętnym tonem, ruszając w górę Chocimskiej. - Co nam zależy, na wszelki
wypadek... Przed samotnym budynkiem na początku Słonecznej stał między innymi
mercedes, swoją nowością rzucający się w oczy. Pawełek i Bartek zorientowali się
nagle, że mają towarzystwo. Od drugiej strony podeszło do mercedesa dwóch
młodych osobników. Jeden oparł się o maskę i zaczął zapalać papierosa, drugi
obszedł samochód dookoła, pokręcił się między pozostałymi, rozejrzał się i
wrócił do kumpla. Przez chwilę obaj stali przy drzwiczkach, potem nagle okazało
się, że drzwiczki są otwarte. Pawełka tknęło. Zatrzymał się na moment, po czym
ruszył dalej. - Teraz - powiedział przez zaciśnięte zęby. Na ułamek sekundy
odezwało się wycie mercedesa i od razu zamilkło. Bartek przyśpieszył kroku.
- Czyli, znaczy, z tego wynika, że złodziejom wychodzi to lepiej niż legalnym
właścicielom - pomamrotał półgłosem tonem pełnym napięcia. - Jazda, co...? - I
to już! - pogonił Pawełek.
Jeden z facetów siedział przy kierownicy i dłubał w stacyjce, drugi otworzył
drzwiczki pasażera. Bartek wyprzedził Pawełka, posuwistym krokiem zbliżył się do
bagażnika mercedesa, noga stołowa znów zniknęła z jego ramienia. Przeszedł za
samochodem jakoś dziwnie, jakby lekko
utykając, po czym znikł za parkującą przy schodach furgonetką. Pawełek wycofał
się na Chocimską i noga za nogą powlókł się dalej, z głową wykręconą do tyłu,
podpierając się niekiedy ciupagą. Mercedes ruszył, najpierw do tyłu, potem do
przodu, następnie skręcił w Chocimską. Przejechał jeszcze może z dziesięć
metrów, został zatrzymany na środku ulicy, dwaj faceci wyskoczyli, obejrzeli
tylne koła i w kilka sekund pózniej zniknęli z pola widzenia. - Teraz będzie
piekło, bo stoi na środku i nikt nie przejedzie - powiedział Pawełek do Bartka,
który znienacka pojawił się obok niego. - Ale właśnie o to chodziło. Niech pęknę
trzysta razy, jeśli to nie byli złodzieje! Bartek tylko kiwnął głową. Z
przejęcia, dumy, satysfakcji i upojenia nie był w stanie wydać z siebie głosu.
Ta noga stołowa to było wprost cudo! I w dodatku sam ją sobie własnoręcznie
wykonał...!
Poczekali chwilę, bo za mercedesem zatrzymała
się taksówka i zaczęła trąbić. Za taksówką ujrzeli szpitalną karetkę. -Zaraz się
zrobi polka nie z tej ziemi -
wyprorokował Pawełek. -- Ten właściciel chyba gdzieś tu jest? Za blokującym
drogę mercedesem stały już trzy samochody, trąbiące przerazliwie, a dookoła
kręciło się pięć osób, kiedy Pawełek poczuł nagle, że coś dotknęło jego nogi.
Oderwał wzrok od jezdni, spojrzał w dół. Przy nim znajdował się Chaber. -O rany,
co...? - zaczął z niepokojem i ujrzał Janeczkę. Dopadła ich właśnie, lekko
zdyszana. - Musicie iść ze mną - powiedziała stanowczo, nie zwracając uwagi na
przedstawienie, które wyraznie nabierało rozpędu, bo pojawiło się jeszcze kilka
osób, a wśród nich właściciel mercedesa. - Chaber znalazł dziwną rzecz u pana
Wolskiego. Musicie to zobaczyć natychmiast! Przez krótką chwilę Pawełek czuł się
wyraznie rozdzierany na dwie połowy. Jedna chciała koniecznie oglądać dalszy
ciąg sztuki ulicznej, ciekawa reakcji właściciela, druga zainteresowała się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]