[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Takie rozważania nie przynosiły pożytku. Jeśli im się uda, to będę martwy, nie-
zależnie od tego, czy są zwykłymi bandytami zainteresowanymi moją sakiewką,
czy skrytobójcami.
Znowu. Odgłos z góry. Ktoś znalazł się wprost nade mną. Teraz już lada chwi-
la. . .
Coś zaszurało na dachu i napastnik z krzykiem zeskoczył na ulicę tuż przede
mną. Ten krzyk był zapewne sygnałem dla łucznika, gdyż natychmiast usłyszałem
kroki, a równocześnie tupot zza drugiego rogu budynku, za sobą.
Zanim ten z dachu zdążył dotknąć nogami ziemi, rzuciłem w niego Frakir
z rozkazem, by zabiła. Sam skoczyłem na łucznika, nim jeszcze wynurzył się
zza rogu. W biegu zamachnąłem się mieczem. Cięcie przeszło przez jego łuk,
ramię i dolną część tułowia. Sytuacja miała też pewne złe strony: za nim był ktoś
z mieczem, a ktoś inny nadbiegał gankiem od tyłu.
Przyłożyłem lewą stopę do piersi skulonego łucznika i pchnąłem go na czło-
wieka z tyłu. Wykorzystałem energię odbicia, by odwrócić się i szeroko machnąć
49
mieczem, przechodząc do niezdarnego bloku. Natychmiast musiałem go popra-
wić, by odbić cięcie w głowę wyprowadzone przez człowieka, który przebiegł
przez ganek. Ripostowałem w pierś, on też odbił, a ja dostrzegłem kątem oka tego
z dachu. Klęczał teraz na ulicy i drapał palcami gardło. Widocznie Frakir wyko-
nywała swoją robotę.
Przeciwnik za mną budził nieprzyjemne uczucie nagości w okolicy pleców.
Musiałem coś zrobić, i to szybko, inaczej jego klinga trafi mnie w ciągu kilku
sekund. Zatem. . .
Zamiast ripostować, udałem, że się potykam, w rzeczywistości przesuwając
ciężar ciała i przyjmując pozycję. Zaatakował, tnąc od góry. Odskoczyłem na bok
i pchnąłem, równocześnie skręcając tułów. Gdyby potrafił zmienić kąt uderzenia
odpowiednio do mojego uniku, odczułbym to natychmiast. Niebezpieczny ma-
newr, ale nie miałem innego wyjścia.
Nawet gdy moje ostrze zagłębiło się w jego pierś, wciąż nie wiedziałem, czy
mnie trafił. Zresztą teraz nie miało to już znaczenia. Albo trafił, albo nie. Musia-
łem atakować, póki nie padnę albo mnie nie powalą.
Użyłem klingi jako dzwigni i obracałem go, przesuwając się w lewą stronę po
łuku wokół niego. Miałem nadzieję, że wepchnę go jakoś między siebie a czwar-
tego z wrogów. Zamiar powiódł się częściowo. Zabrakło czasu, by do końca prze-
sunąć mojego bezwładnego, nabitego na miecz przeciwnika; wystarczyło jednak,
by wywołać niewielkie zderzenie między nim a tym drugim. Zdążę, pomyślałem.
Muszę tylko wyrwać miecz i będzie jeden na jednego. Szarpnąłem. . .
Niech to diabli! Ostrze wklinowało się i zablokowało między kośćmi. Tamten
odzyskał równowagę, a ja wciąż obracałem trupa, żeby mnie osłaniał. Jednocze-
śnie lewą ręką próbowałem uwolnić broń mojego niedawnego przeciwnika z jego
wciąż zaciśniętych palców.
Diabli, jak wyżej. Była uwięziona w śmiertelnym uścisku; zesztywniałe pał-
ce jak kable owijały rękojeść. Mężczyzna przesłał mi nieprzyjemny uśmieszek.
Przesuwał ostrze, szukając jakiejś luki. Wtedy właśnie dostrzegłem błysk jego
pierścienia z błękitnym kamieniem. Była to odpowiedz na pytanie, czy to właśnie
mnie szukali dziś wieczorem w tym miejscu.
Ugiąłem kolana, przesunąłem się i umieściłem ręce nisko pod ciałem zabitego.
Takie sytuacje jak ta, czasami, przynajmniej u mnie, nagrywają się w pamięci
niby na taśmie wideo  całkowity brak wszelkich świadomych myśli i ogromna
masa natychmiastowych percepcji  bezczasowa, podległa jedynie sekwencyj-
nemu przejrzeniu, kiedy umysł bawi się odtwarzaniem.
Słyszałem krzyki na ulicy, z okien i z chodnika. Słyszałem ludzi biegnących
w moją stronę. Krew spływała po chodniku i pamiętam, że nakazałem sobie
ostrożność, by się nie pośliznąć. Widziałem strzelca i jego łuk, obu rozciętych,
na ziemi tuż poza krawędzią ganku. Uduszony napastnik leżał trochę na prawo
od człowieka, który zagrażał mi w tej chwili. Zwłoki, które przemieszczałem
50
i ustawiałem, stały się martwym ciężarem. Odczułem niewielką ulgę widząc, że
nie przybywa nikt nowy, by dołączyć do ostatniego z wrogów. A ten odskakiwał
w bok z wysuniętym mieczem, gotów do ataku.
W porządku. Czas.
Z całej siły pchnąłem ciało na przeciwnika i nie czekałem, by sprawdzić re-
zultat tej akcji. Ryzyko, jakie miałem podjąć, nie dawało czasu na takie rozrywki.
Skoczyłem na ziemię i wykonałem przewrót przez ramię obok leżącego na wznak
człowieka, który upuścił miecz próbując dłońmi oderwać Frakir. Z tyłu rozległ
się odgłos uderzenia i stęknięcie wskazujące, że przynajmniej częściowo trafiłem
trupem w żywego. Czy to pomoże, miałem się dopiero przekonać.
W locie wysunąłem prawą rękę i chwyciłem rękojeść upuszczonego miecza.
Poderwałem się, stając twarzą do przeciwnika, skrzyżowałem nogi i odskoczy-
łem. . . W ostatniej chwili. Wyprowadził serię ataków, a ja cofałem się szybko
i jak szalony odbijałem ciosy. Wciąż się uśmiechał, ale moja pierwsza riposta
spowolniła jego natarcie, a druga powstrzymała. Przyjąłem pozycję. Był silny, ale
widziałem, że jestem szybszy. Ludzie stali w pobliżu i obserwowali nas. Usły-
szałem kilka wykrzyczanych, bezużytecznych rad. Nie wiem, do którego z nas
były skierowane. Zresztą to nieistotne. Wytrzymał kilka chwil, gdy przeszedłem
do ataku, a potem zaczął ustępować  powoli  ale wiedziałem już, że sobie
z nim poradzę.
Chciałem go jednak dostać żywego, co stanowiło dodatkową trudność. Pier-
ścień z błękitnym kamieniem połyskiwał przede mną jak zagadka, której rozwią-
zanie znał ten człowiek. Potrzebowałem tego rozwiązania. Nacierałem więc, żeby
go zmęczyć.
Próbowałem odwrócić go, bardzo ostrożnie, po trochu. Miałem nadzieję, że
potknie się o głowę zabitego. I prawie mi się udało.
Kiedy postawił piętę na ręku trupa, przerzucił ciężar ciała do przodu, by utrzy-
mać równowagę. W jednym z tych rzadkich momentów natchnienia, kiedy trzeba
działać błyskawicznie i bez namysłu, zmienił ten ruch w atak  dostrzegł, że mo-
ja klinga zeszła z linii, gdyż przygotowywałem szerokie cięcie, by wykorzystać
jego zachwianie. Zrobiłem błąd, licząc na zbyt wiele. Odbił mój miecz na ukos,
odsunął swój i stanęliśmy corps d corpus. Odwracał się w tę samą stronę co ja,
a to pechowo dało mu możliwość wyprowadzenia potężnego, wspartego rozpę-
dem ciosu w prawą nerkę.
Natychmiast sięgnął lewą stopą, by mnie podciąć, a siła zderzenia wskazy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •