[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dził ją i zamierzała dopilnować, żeby tym razem ich rozstanie
było naprawdę ostateczne.
Wczesnym popołudniem zatrzymała się przy jeziorze Teka-
po. Wyruszyła z domu dużo pózniej, niż planowała, bo zdrze-
mnęła się dopiero o świcie i przespała dzwonienie budzika. Wie-
działa, że dotrze na farmę po zmierzchu, ale specjalnie się tym
nie przejmowała. Rodzice nie wiedzieli, że się do nich wybiera,
więc nie będą się też martwić, że się spóznia.
Wmawiała sobie, że nie powiadomiła ich o swoim przy-
jezdzie, bo chce im zrobić niespodziankę, ale prawdziwa przy-
czyna była inna: Fiona obawiała się, że rozmawiając z nią przez
telefon, matka coś by wyczuła. A ona nie miała najmniejszej
ochoty znosić dociekliwych spojrzeń ani odpowiadać na kłopot-
liwe pytania, nawet gdyby były one wyrazem rodzicielskiej
troski. Po prostu cieszyła się, że jedzie do nich i ma dużo czasu,
S
R
by w spokoju i samotności zastanowić się, jak też zareagują na
wiadomość, którą im przywiezie.
Jeśli, oczywiście, zdecyduje się im powiedzieć, bo wcale nie
wykluczała, że być może na razie zachowa ciążę w tajemnicy.
Uzależniała to od stanu ojca, któremu nie chciała przysparzać
dodatkowych zmartwień. Najbardziej potrzebowała od rodzi-
ców ich czułości i wsparcia. Wiedziała, że zawsze je dostanie,
nawet jeśli nic im nie powie.
Słońce dawno już zaszło, gdy zamknąwszy za sobą bramę,
wjeżdżała na wysadzany drzewami podjazd. Wokół domu pa-
nowała cisza, a w oknach paliły się światła. Wdychając świeże
powietrze, raz jeszcze uznała, że przyjeżdżając tu, podjęła wła-
ściwą decyzję.
Bez pukania otworzyła drzwi i z radością objęła spojrze-
niem znajomy, przestronny hol z wyłożonymi czerwonym dy-
wanem schodami na górę. Drzwi do różnych pomieszczeń by-
ły pozamykane, a przez szpary przy podłodze nie sączyło się
światło.
Nie było w tym nic dziwnego. Wiedziała, że gdy rodzice są
sami, rzadko korzystają z całego domu. Używają jedynie sypial-
ni i łazienki na piętrze, zaś resztę czasu spędzają w ogromnej,
przytulnej kuchni, nadal ogrzewanej węglem i będącej sercem
tego domostwa. Oprócz typowego wyposażenia, w kuchni udało
się zmieścić kanapę, kilkanaście krzeseł dla gości, wysokie półki
z książkami, a także telewizor. Była pewna, że właśnie tam
znajdzie teraz rodziców. Belle przysiadła u jej stóp, ostrożnie
merdając ogonem i czekając, aż pani pokaże jej, do którego
pomieszczenia wchodzą.
- Chodz, mała. Przywitamy się ze staruszkami. - Fiona ru-
szyła ku uchylonym drzwiom tuż przy schodach. - Dobry wie-
czór! Nie bójcie się, to tylko ja.
Z wesołym uśmiechem weszła do kuchni, wyprzedzona
S
R
przez piszczącą z radości Belle, i stanęła jak wryta. Rodzice nie
byli sami - razem z nimi siedział Jonathan.
- Co ty tu, do diabła, robisz?
Belle, z którą Jon już się witał, odwróciła się do pani, zdzi-
wiona tonem jej głosu. W tej samej chwili Ruth Donaldson
podniosła się i szybko podeszła do córki.
- Kochanie, co za urocza niespodzianka! Ale czemu nas nie
zawiadomiłaś?
- Gdybym wiedziała, że już macie gościa - odrzekła Fiona
- to wcale bym nie przyjechała.
- Uspokój się - rzekł do córki Matthew Donaldson.
Pani Donaldson przytuliła Fionę i pocałowała ją.
- Zjesz coś, dziecko?
- Dziękuję, nie jestem głodna. - Uciekła przed spojrzeniem
matki, ale w końcu odwzajemniła pocałunek. - Tak się cieszę,
że cię widzę, mamo.
Jonathan zbierał ze stołu talerzyki i filiżanki po kawie. Fiona
potraktowała go jak powietrze i przykucnęła przy ojcu.
- Jak się miewasz, tato?
- Jestem zdrów jak rydz. - Ojciec skinął głową w kierunku
Jonathana. - Dziękuję ci, chłopcze. W kredensie znajdziesz coś
mocniejszego. Wypijemy sobie wszyscy po kropelce.
- Ja dziękuję - zaznaczyła stanowczo Fiona i prawie po-
biegła za Jonem, który szedł w stronę kredensu. - Coś ty im
naopowiadał?
Odwrócił się, odstawił tacę i spojrzał na nią. O nic więcej
nie musiała pytać - z jego i ich twarzy wyczytała, że zdążył im
wszystko powiedzieć. Ogarnęła ją wściekłość. Nie dość, że do-
konał najazdu na świątynię, jaką był jej dom, to jeszcze naruszył |
jej prawo do prywatności.
- Jak mogłeś! - krzyknęła. - Czy nie dość już narobiłeś!
szkody?
S
R
- Fiono! - W głosie ojca brzmiało wyrazne ostrzeżenie. -
W tym domu Jonathan zawsze będzie mile widziany. Ja uważam
go za członka rodziny.
- Co ty mówisz?! - zawołała oburzona. - I to po tym, jak
nas wszystkich zostawił. Na tyle lat, bez słowa! Widziałeś, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •