[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przypuszczalnie szwagierka człowieka z rządu - i obok niej mężczyzna w długich spodniach i
koszuli khaki z krótkimi rękawami. Na widok mmy Ramotswe mężczyzna wstał i obszedł
stół, żeby się z nią przywitać.
- Jest pani naszym gościem, mma - powiedział z uśmiechem. - Serdecznie panią witamy
pod naszym dachem.
Staruszka skinęła głową.
- To mój syn - wyjaśniła. - Był przy krowach, kiedy pani przyjechała.
Mężczyzna przedstawił mmie Ramotswe swoją żonę, która uśmiechnęła się do niej
życzliwie.
- Straszny dziś upał, mma - powiedziała młoda kobieta. - Ale chyba będzie padać.
Sprowadziła nam pani deszcz!
- Mam nadzieję - odparła mma Ramotswe, przyjmując ten komplement. - Ziemia ciągle
jest spragniona.
- Zawsze jest spragniona - stwierdził mąż. - Bóg postanowił, że w Botswanie będzie
sucho i że będą tu mieszkały zwierzęta, które nie muszą dużo pić.
Mma Ramotswe usiadła między żoną i staruszką. %7łona zaczęła nakładać jedzenie, a mąż
nalewać wodę do szklanek.
- Widziałam, jak pani oglądała krowy, mma - odezwała się staruszka. - Lubi pani krowy?
- Który Motswana nie lubi krów? - odrzekła mma Ramotswe.
- Może są tacy. Może są tacy, co nie znają się na krowach. Czy ja wiem?
Mówiąc te słowa, odwróciła głowę i spojrzała na ciągnący się aż po horyzont busz.
- Słyszałam, że pochodzi pani z Mochudi - powiedziała młoda kobieta, podając mmie
Ramotswe talerz. - Ja też stamtąd jestem.
- To było dawno - odparła mma Ramotswe. - Teraz mieszkam w Gaborone. Tak jak wielu
innych ludzi.
- Na przykład mój brat - stwierdził mąż. - Musi go pani dobrze znać, skoro panią tutaj
przysłał.
Na chwilę zapadła cisza. Staruszka spojrzała na swego syna, który uciekł ze wzrokiem.
- Nie znam go zbyt dobrze - odpowiedziała mma Ramotswe - ale zaprosił mnie tutaj, bo
mu pomogłam, i chciał mi się odwdzięczyć.
- Jest pani u nas bardzo mile widziana - rzuciła szybko staruszka. - Jest pani naszym
gościem.
Ta ostatnia uwaga była przeznaczona dla uszu syna, który udał jednak, że jej nie usłyszał,
zajęty jedzeniem. Jego żona łypnęła na mmę Ramotswe, a potem szybko odwróciła wzrok.
Jedli w milczeniu. Staruszka położyła sobie talerz na kolanach i pracowicie przekładała
do ust kopczyk polanej sosem kaszy kukurydzianej. Połykała jedzenie powoli, z łzawiącymi
oczami utkwionymi w widoku buszu i nieba. %7łona nałożyła sobie jedynie warzyw, które jadła
bez przekonania. Spojrzawszy na swój talerz, mma Ramotswe przekonała się, że tylko ona i
mąż jedzą potrawkę. Dziecko, przedstawione jako kuzyn żony, pałaszowało grubą pajdę
chleba z syropem i sosem.
Mma Ramotswe przyjrzała się swojemu jedzeniu. Zatopiła widelec w kopczyku potrawki
pomiędzy dużą porcją dyni i niewielkim wzgórkiem kaszy kukurydzianej. Potrawka była
gęsta i kleista. Kiedy nabrała ją na widelec, na talerzu powstała cienka smuga substancji
podobnej do gliceryny. Lecz kiedy włożyła sobie jedzenie do ust, okazało się, że smakuje
normalnie albo prawie normalnie. Wyczuwała lekki posmak, który określiłaby mianem
metalicznego, przypominający tabletki z żelazem, które przepisał jej swego czasu lekarz, a
może gorzkawego - jak smak przekrojonej na pół pestki cytryny.
Spojrzała na żonę, która uśmiechnęła się do niej.
- Nie ja gotuję - wyjaśniła. - Jeśli to jedzenie dobrze smakuje, to nie dlatego, że ja je
ugotowałam. W kuchni rządzi Samuel. To bardzo dobry kucharz i jesteśmy z niego dumni.
Ma wykształcenie gastronomiczne. Jest mistrzem kucharskim.
- To praca dla kobiety - zawyrokował mąż. - Dlatego mnie nie uświadczysz w kuchni.
Mężczyzna jest od innej roboty.
Spojrzał na mmę Ramotswe prowokacyjnie.
- Wiele osób tak mówi, rra - odparła po chwili. - A w każdym razie wielu mężczyzn. Ale
nie jestem pewna, czy wszystkie kobiety się z tym zgadzają.
Mąż odłożył widelec.
- Niech pani spyta moją żonę. Niech pani ją spyta, czy się z tym zgadza. Proszę bardzo.
- Mój mąż ma rację - powiedziała żona bez wahania.
Staruszka odwróciła się do mmy Ramotswe.
- Widzi pani? Staje po stronie męża. Na wsi takie panują obyczaje. W mieście może jest
inaczej, ale na wsi tak żyjemy.
Po jedzeniu mma Ramotswe wróciła do swojego pokoju i położyła się. Upał nie zelżał,
mimo że na wschodzie nadal gęstniały chmury. Teraz już nie ulegało wątpliwości, że spadnie
deszcz, nawet jeśli dopiero wieczorem. Należało się spodziewać wiatru, a wraz z nim tego
cudownego, niezrównanego zapachu deszczu, zapachu spotkania pyłu i wody, który bawi
przez kilka sekund w nozdrzach, a potem znika i czeka się na jego powrót z utęsknieniem,
czasami przez kilka miesięcy - a jak człowiek znowu go poczuje, to zatrzymuje się i mówi do
pierwszej osoby, która się nawinie:  To jest zapach deszczu. Czujesz?
Leżała na łóżku zapatrzona w białe deski sufitu. Nie zobaczyła na nich kurzu - znak, że
dom był dobrze prowadzony. W wielu domach sufity są upstrzone muszymi odchodami albo
poznaczone w rogach śladami termitów. Tutaj jednak biała farba była dokładnie umyta.
Mma Ramotswe nie mogła się otrząsnąć z zaskoczenia. Zdążyła się dowiedzieć, że
personel ma własne zdanie i że nikt nie lubi człowieka z rządu. Wyglądało na to, że się
szarogęsi, ale co w tym niestosownego? To oczywiste, że starszy brat ma wyrobiony pogląd
na hodowlę bydła, i naturalne, że dzieli się tym poglądem z młodszym bratem. Nie ma nic
dziwnego w tym, że staruszka uważa swojego upośledzonego na umyśle syna za mądrego
człowieka. Nie ma nic dziwnego w tym, że w jej opinii miastowi przestali się interesować
bydłem. Mma Ramotswe uświadomiła sobie, że wie o niej bardzo niewiele. Pasterz uważał ją
za złą kobietę, ale niczym nie poparł tej oceny. Powiedział, żeby obserwowała jej oczy, i
poszła za jego radą. Nic to jednak nie dało. Zauważyła tylko, że staruszka patrzyła w dal,
kiedy jedli obiad. Co miałoby z tego wynikać?
Mma Ramotswe usiadła na łóżku. A jednak coś wynika, pomyślała. Jeśli ktoś patrzy w
dal, to znaczy, że wolałby być gdzie indziej. A najczęstszym tego powodem jest niechęć do
obecnego towarzystwa. Jeśli staruszka ciągle patrzyła w dal, to znaczy, że kogoś z nas nie
lubi. Przeciwko mnie nic nie ma, pomyślała mma Ramotswe, bo w żaden sposób tego nie
okazała przy pierwszej rozmowie i nie miała czasu ani powodu zapałać do mnie niechęcią.
Chłopak raczej nie wzbudziłby w niej takich uczuć, a zresztą traktowała go z widoczną
sympatią, parę razy pogłaskała go po głowie.
Pozostawał syn i żona.
Nie ma matki, która nie lubiłaby swojego syna. Mma Ramotswe wiedziała, że zdarzają się
kobiety, które wstydzą się za swoich synów, które są złe na swoich synów, ale żeby z głębi
serca ich nie lubiły - niepodobieństwo. Matka potrafi wszystko wybaczyć swojemu synowi. A
zatem staruszka nie lubi swojej synowej, i to tak bardzo, że woli być gdzie indziej, kiedy
znajduje się w jej towarzystwie.
Mma Ramotswe z powrotem się położyła, kiedy minęło podniecenie wywołane
dokonanym odkryciem. Teraz należało ustalić, dlaczego staruszka nie cierpi swojej synowej i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •